1098 - czerwiec. Antiochia, Cud włóczni

Franciszek Kucharczak

publikacja 30.08.2006 10:20

1098 - czerwiec. Antiochia, Cud włóczni


Antiochia Syryjska była potężną twierdzą. Otaczał ją podwójny mur o długości 30 kilometrów. W 1097 roku dotarli pod nią zdążający do Grobu Pańskiego w Jerozolimie krzyżowcy.

„Wyrasta z niego czterysta pięćdziesiąt wież” – pisał o mieście pełen podziwu kronikarz. Półtorej roku tkwiło tam chrześcijańskie wojsko. Głód, choroby, padający deszcz dziesiątkowały oblegających. Wreszcie kilkudziesięciu rycerzom udało się podstępem wejść do miasta i otworzyć bramy. Po masakrze w wąskich uliczkach, wycieńczeni zdobywcy objęli władzę w mieście pełnym trupów. Nie było co włożyć do ust, bo obrońcy, pozbawieni dostaw żywności, sami zdążyli zjeść już nawet liście i korę z drzew.

Odsiecz z nieba?
Kilkanaście dni później nadciągnęła spóźniona odsiecz turecka pod wodzą Kerbogi, władcy Mosulu. Teraz krzyżowcy znaleźli się w potrzasku. „Ogarnęło ich przerażenie, bo byli mocno osłabieni, a ich zapasy na wyczerpaniu” – zanotował arabski historyk. Ponadto wojska muzułmańskie były wielokrotnie liczniejsze, dobrze odżywione i wypoczęte. Wydawało się, że dla krzyżowców nie ma ratunku. I wtedy do prowadzącego wyprawę biskupa zgłosił się wieśniak Piotr Bartłomiej. – Objawił mi się święty Andrzej – powiedział. – W tutejszej katedrze jest zakopana włócznia, która przebiła bok Chrystusa. Z nią zwyciężymy.
We wskazanym miejscu znaleziono jakąś włócznię. Oblężeni uwierzyli, że to prawdziwa relikwia i nabrali ducha. Choć i tak już wygłodniali do granic możliwości, odbyli trzydniowy post. Trzeciego dnia wyspowiadali się i przyjęli Komunię świętą. Rano 28 czerwca 1098 roku otwarli bramy i wyszli na pole przed murami. Nieśli ze sobą płótno, na którym leżały szczątki świętej – jak sądzili – włóczni. Kerboga z drwiącym uśmiechem spoglądał na tę armię kościotrupów. Nie mieli przecież nawet koni, bo wszystkie zjedli. Muzułmanie zaś mieli nie tylko konie, ale i najeżone łucznikami bojowe słonie. Ich zwycięstwo było pewne, nie musieli się więc śpieszyć. Poczekali, aż chrześcijanie ustawią się w szyku.

Pancerna piechota
Krzyżowcy ustawili się nadzwyczaj sprawnie. Wtedy ruszyła konnica Saracenów. Jeźdźcy, przyzwyczajeni do starć z konnymi, byli zaskoczeni, że ich ataki nie odnoszą skutku. Za każdym razem musieli cofać się przed zwartym murem piechoty. Kerboga ruszył więc głównymi siłami, chcąc samą masą zmiażdżyć przeciwników. Ale chrześcijanie mieli lepsze zbroje i dłuższe włócznie i to one zadecydowały o porażce atakujących. Teraz krzyżowcy ruszyli jak potężny taran. Turcy próbowali jeszcze uderzyć z boku. Otoczyli jedną z rycerskich kolumn, ale szybka odsiecz pokrzyżowała ich plany. Początkowe zdumienie Turków zaczynało zamieniać się w panikę. Pierwszy umknął ze swoimi władca Damaszku. Na ten widok pozostali zaczęli rzucać broń i uciekać z pola bitwy. Kerboga, nie wierząc w to, co się stało, gnał co sił do Mosulu, a za nim rozbita i przerażona armia.
Na polu pod murami Antiochii klęczeli zatopieni w dziękczynnej modlitwie rycerze armii krzyżowej. „Te Deum laudamus” – niosło się nad pobojowiskiem.
Od tego dnia o krzyżowcach mówiło się, że nie można ich zwyciężyć. I rzeczywiście, mimo ogromnych strat i starć ze znacznie silniejszymi przeciwnikami, wyniszczona armia rok później dotarła do Jerozolimy. I choć byli słabsi od obrońców, zdobyli święte miasto i założyli w nim stolicę Królestwa Jerozolimskiego.


(Mały Gość 6/2005)