Krok w krok za głosem

Piotr Sacha

|

MGN 03/2009

publikacja 16.02.2009 15:17

Wyruszył w sierpniu. Miał przed sobą ponad cztery tysiące kilometrów. W połowie drogi rozpadły mu się buty. W grudniu dotarł do Ziemi Świętej.

Krok w krok za głosem Andrzej Sudoł opuścił Resen w Macedonii i kieruje się w stronę Grecji fot. ARCHIWUM ANDRZEJA SUDOŁA

Andrzej Sudoł wyszedł z Wodzisławia Śląskiego. W rodzinnej parafii pobłogosławił mu na drogę proboszcz, ksiądz Bogusław Płonka. Pan Andrzej przekraczał granice kolejnych państw i miast. Dwa dni przed Bożym Narodzeniem, po ponad czterech miesiącach wędrówki, ujrzał tablicę z napisem: Jerozolima. Następnego dnia uczestniczył w pasterce w Grocie Bożego Narodzenia w Betlejem. Był u celu.

Słońce zamiast GPS-u
Pomysł pieszej pielgrzymki do Izraela zrodził się w głowie pana Andrzeja osiem lat temu. Na początek postanowił wyruszyć na Jasną Górę. Choć potem szedł jeszcze do Lichenia, Santiago de Compostela w Hiszpanii i nawet do Rzymu, to pielgrzymka do Częstochowy była najtrudniejsza. – Nie byłem przygotowany na taką trasę – wspomina. – Przed wyjściem do Ziemi Świętej było inaczej – opowiada. – Trening rozpocząłem kilka miesięcy wcześniej. Wszędzie chodziłem pieszo. Zdarzało się, że zamiast do kościoła parafialnego, szedłem do kościoła w innym mieście, oddalonym o 20 kilometrów – uśmiecha się pielgrzym.

Pielgrzymka z Polski do Izraela trwała dokładnie 135 dni. Pięćdziesięciosiedmioletni były górnik, nie licząc czterech dni odpoczynku, szedł non stop. Trasę wyznaczył sobie tak, by po drodze nawiedzić jak najwięcej miejsc świętych. Nie potrzebował żadnych urządzeń nawigacyjnych. Miał żywego nawigatora w Polsce – księdza Zdzisława Tronta, z którym kontaktował się zawsze, gdy potrzebował wsparcia albo konkretnej informacji. A poza tym kierował się mapą i położeniem słońca. – Świat jest przepiękny... – zamyśla się pielgrzym. – Nigdy zza szyby samochodu nie zobaczyłbym tylu zapierających dech w piersiach widoków. Poznałem też fantastycznych Chorwatów, Albańczyków, Turków.  W każdym z trzynastu krajów, które odwiedził, pan Andrzej nawiązał kontakty z ludźmi różnych wyznań i religii. – Niektórzy wcale nie byli zaskoczeni moją pielgrzymką – mówi pielgrzym. – Bo Europejczycy wciąż wędrują do Jerozolimy.

Uwaga na miny
Jak wyglądał ekwipunek pana Andrzeja? Niósł tylko to, co najbardziej potrzebne. Podpierał się kijkiem. Jego plecak ważył w sumie 10 kilo. Śpiwór i namiot. T-shirt, koszula, sweter, ręcznik – po jednej sztuce. Kurtka, spodnie i bielizna na zmianę. Mydło, pasta i szczoteczka. I jeszcze, dosłownie kilka przedmiotów, w tym mapy, aparat, różaniec i modlitewnik. Pod ręką też zawsze miał długopis i dwa zeszyty, w których prowadził swój dziennik i zbierał wpisy napotykanych ludzi. W 60-kartkowym notatniku w kratkę widać ślady przebytej drogi. W środku mieszają się ze sobą języki, charaktery pisma i odcienie atramentu. Pierwszy z brzegu wpis po polsku: „Naszą jednostkę odwiedzało już wielu rodaków. Ale jeszcze nikt z kraju nie dotarł tu na własnych nogach”. – Nocowałem wtedy w polskiej bazie wojskowej w Bośni – opowiada pan Andrzej. – Któregoś dnia robiło się już późno, gdy spostrzegłem polską fl agę. Nasi żołnierze ciepło mnie przyjęli. Pokazali też na mapie, gdzie znajdują się pola minowe. Kto wie, może dzięki tej niezaplanowanej wizycie bezpiecznie dotarłem do Czarnogóry...

Pielgrzym z brodą
Kartkując podróżne zeszyty, możemy prześledzić szlak wiodący z Wodzisławia do Betlejem. Prowadzi przez Czechy, Słowację, Węgry, Chorwację, Bośnię, Czarnogórę, Albanię, Macedonię, Grecję, Turcję, Syrię, Jordanię do Izraela. – Poczucie bezpieczeństwa kończy się na granicy greckotureckiej – wspomina pan Andrzej. – Czasem nawet Turcy dziwili się, że zapuszczam się w strony, gdzie jest niespokojnie. – Bałem się – przyznaje – ale nie zmieniłem trasy. Pewien franciszkanin w albańskiej Tiranie powiedział mi: „Jeśli chcesz dojść, musisz całkowicie powierzyć się Panu Bogu”. Te słowa wziąłem sobie mocno do serca. Ale zakonnik powiedział mi jeszcze coś, patrząc na mnie wymownie: „Kilka dni drogi przed tobą, do Ziemi Świętej wędrują Francuzi. Ale oni, jak przystało na pielgrzymów, mają brody i nie golą się”. Pan Andrzej jeszcze tego samego dnia pozbył się przyborów do golenia. Szedł dalej nucąc nieoficjalny hymn swojej wędrówki, znaną pieśń kościelną „Przyjdźcie do mnie wszyscy, głos z przybytku woła...”.

Obrzucony kamieniami
Nocował na polach namiotowych, przy kościołach, u ludzi, a nawet w komisariacie. Przeszedł ponad cztery tysiące kilometrów z niewielką znajomością niemieckiego i rosyjskiego. Nie miał przy sobie nawet telefonu komórkowego. Protestuje jednak, gdy pytam, czy nie czuł samotności. – Sam?! Ależ skąd! Przez cały czas czułem, że Ktoś jest blisko. Mam mnóstwo dowodów na Bożą obecność – uśmiecha się pielgrzym. Gdy Andrzej Sudoł doszedł do granicy syryjskiej, wiza, aktualna tylko przez trzy miesiące, właśnie straciła ważność. Podobnie było w przypadku wizy, która upoważniała go na wejście do Turcji. – Ta pielgrzymka – mówi z przekonaniem – była dla mnie lekcją pokory i cierpliwości. Choćby i wtedy, gdy tureckie dzieci obrzuciły mnie kamieniami, ponieważ nie dałem im cukierków. Trzeba było spuścić głowę i ruszyć dalej.

Masz dalej iść
W Turcji i Syrii pan Sudoł szedł po śladach św. Pawła. Planował, że z portowego miasta Latakia w Syrii przepłynie na Cypr i dotrze do Pafos, gdzie św. Paweł spotkał fałszywego proroka żydowskiego (Dz 13, 4–12). Ale okazało się, że to niemożliwe, bo akurat w tym czasie muzułmanie mieli pięć dni świątecznych i wszystko było pozamykane. Dlatego pan Andrzej musiał zmienić decyzję i iść w kierunku Damaszku. To był najtrudniejszy moment tej pielgrzymki. Zmiana planów kosztowała go dodatkowe 250 kilometrów. Już był bliski rezygnacji. W głowie miał mętlik. Ostatnia myśl: telefon do przyjaciela. – Zadzwoniłem do Polski, do znajomego księdza Józefa – opowiada. – Szczerze mówiąc, domyślałem się, co usłyszę. „Masz dalej iść”, rzucił ksiądz zdecydowanie. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Całą drogę Andrzej Sudoł niósł własne intencje i kartki od napotkanych ludzi z prośbami, które obiecał wsunąć w szczelinę Ściany Płaczu. Ludzie powierzali mu też różańce, aby pozostawił je w Ziemi Świętej. W tej pielgrzymce życia stracił tylko jedno – 14 kilogramów swojej wagi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.