Kawa z krokodylem

Beata Zajączkowska

|

MGN 12/2008

publikacja 17.11.2008 10:52

Przez drogę przebiega zając. Nastawia uszy i z zaciekawianiem spogląda na intruzów w terenowej Toyocie. Tuż obok rodzina żyraf zajada pierwsze śniadanie.

Kawa z krokodylem Park Narodowy Serengeti fot. Beata Zajączkowska

Jesteśmy w Serengeti. W języku masajskim serengeti oznacza wielką płaską ziemię. Kiedy wyruszam na bezkrwawe łowy – nad sawanną wstaje słońce.

BILET DO PARKU
Zaspany urzędnik z iście afrykańskim spokojem wypisuje pozwolenie na wjazd. Serengeti od 1951 r. jest Parkiem Narodowym w Tanzanii. Na teren parku można dostać się jedynie po wykupieniu biletu. Kolejny raz przekonuję się, że to, iż Afryka jest biedna, nie oznacza wcale, że tania. 50 dolarów od osoby plus dodatkowa opłata za samochód i możemy przekroczyć Ndabaka Gate, jedną z kilku bram prowadzących do parku. Choć oficjalne wjazdy można łatwo ominąć, lepiej w ten sposób nie oszczędzać. Rangersi systematycznie kontrolują teren parku i trzeba być przygotowanym na okazanie ważnego pozwolenia na wjazd. Przed nami 270 km piaszczystych dróg. Tyle jest do bramy, którą wyjeżdżamy przed godziną osiemnastą. Po zmierzchu nie wolno poruszać się po parku. Witają nas żyrafy. Dostojnie skubią trawę, zupełnie ignorując naszą obecność. Wysiadam na chwilę, by uwiecznić się na ich tle i… okazuje się, że kuszę los. Ze względów bezpieczeństwa na terenie Serengeti, poza wyznaczonymi biwakami i specjalnymi miejscami widokowymi, nie wolno opuszczać samochodu. Po chwili już rozumiem zakaz. Z sawanny wyłonił się samochód ze turystami, którzy oko w oko spotkali się z lwami.

OJCZYZNA SAFARI
Wschodnia Afryka jest ojczyzną safari od XX w. Pierwsze safari były ekspedycjami łowieckimi albo polowaniami, z których nieustraszeni arystokraci wracali do domu z ustrzelonymi trofeami z „wielkiej piątki”: słoniem, lwem, bawołem, nosorożcem czy leopardem. Dziś na terenie parku nie wolno polować. Nie brak jednak kłusowników, którzy pod osłoną nocy wypuszczają się na łowy. Nigdzie na ziemi poza Serengeti nie spotka się tak gigantycznych ilości dzikich ssaków, tak wielkich stad zwierząt kopytnych i tylu krążących wokół nich drapieżników. Szacuje się, że żyje tam ponad 5 mln zwierząt. To jeden z powodów, dla których Serengeti zostało uznane przez UNESCO za dziedzictwo ludzkości i ogłoszone Światowym Rezerwatem Biosfery. W parku najwięcej jest antylop gnu – co najmniej półtora miliona. Sprawia to, że ilość antylop przypadających na 1 km kw. Serengeti jest trzykrotnie wyższa od gęstości zaludnienia Tanzanii. Gnu są niezdarne i nie potrafią się bronić, przez co stają się łatwym łupem dla drapieżników. Ponieważ jednak dobrze się rozmnażają, ich stada są wciąż nieprzebrane. Widać to doskonale szczególnie w czasie tak zwanych wielkich migracji, z których Serengeti słynie. Zwykle w marcu, po urodzeniu młodych, olbrzymie stada wyruszają w kierunku soczystych łąk kenijskiego rezerwatu Massai Mara. Część rusza na południe w kierunku Ngorongoro. Tam przeczekują porę suchą, by w październiku czy listopadzie powrócić do Serengeti. Widać wtedy wielokilometrowe, widoczne aż po horyzont, kolumny zwierząt, które, co ciekawe, rzeki pokonują zawsze w tym samym miejscu. Natura ma swoje prawa. Przy rzekach na najsłabsze i najmłodsze osobniki czyhają krokodyle, które w czasie migracji, czyli dwa razy do roku, mogą się porządnie najeść.

ŻYWE WYSPY
Jedziemy przez bezkresną sawannę. Nad rozłożystą akacją krążą sępy. Ptaszyska spokojnie obskubują padniętego bawoła. Są sumiennymi sprzątaczami parku. Pomagają im hieny, które wbrew obiegowej opinii nie żywią się wyłącznie padliną. Lubią polować, a zwierzę, które stanie się ich łupem, ma niewielkie szanse. Uścisk ich szczęki jest 15 razy silniejszy niż krokodyla. Dojeżdżamy do rzeki. Przerzucony nad nią most ze sznura, chwieje się w rytm moich kroków. Co by było, gdyby się zerwał? Pode mną cielska tkwiących godzinami bez ruchu krokodyli. Jeden wygrzewa się na brzegu, drugi wtulił w konar drzewa i czyha na ofi arę. Między nimi spokojnie spacerują ptaki, dosłownie przed nosem krokodyli. Choć jest tu punkt widokowy, zdrowy rozsądek podpowiada, że zbytnie zbliżenie się do koryta rzeki może skończyć się tragicznie. Kilka kilometrów dalej jeziorko, a na nim kilkadziesiąt małych wysepek. Dopiero kiedy jedna z nich wynurza głowę, otwierając ogromny pysk, rozpoznaję, że to hipopotamy. Podjeżdżamy do rzeki, wyłączamy silnik i uzbrajamy się w cierpliwość. Tu zwierzęta przychodzą do wodopoju. Nie robią tego jednak na zawołanie. Nieraz nawet kilkugodzinne czekanie może zakończyć się fiaskiem. Panuje absolutna cisza. Nagle, nie wiadomo skąd, zaczynają się pojawiać zebry, jedna, druga… za chwilę już całe stado, uważnie strzygąc uszami, schodzi do rzeki. Zapierający dech w piersiach spektakl pierwotnej natury. Można patrzeć godzinami... Niestety, rozlega się głos silnika. Nadjeżdża samochód pełen turystów trzymających wycelowane w nie obiektywy aparatów. Spłoszone zwierzęta rozpierzchają się na boki. Zebry wrócą do wodopoju dopiero, gdy nastanie znów zupełna cisza.

OD SAFARI PO SAWANNĘ
Spotykamy coraz więcej grup uczestniczących w safari. W niektórych miejscach prawdziwy tłok. Serengeti dostosowuje się do oczekiwań tysięcy turystów. Specjalne fi rmy organizują wyprawy. W parku powstało kilka luksusowych hoteli i restauracji. Są też inne atrakcje: miska wody zamiast prysznica, szałas zamiast hotelu i jedzenie gotowane na ognisku. Przy jednej z rzek spotykamy Hiszpanów. Przyglądają się krokodylom, a kierowca serwuje im świeżo zaparzoną kawę. W parku są nawet dwa lądowiska dla samolotów. Nie brakuje chętnych na tak zwane „safari balonowe”, choć przelot nad parkiem kosztuje setki dolarów na osobę. Jazda po Serengeti to niezapomniane przeżycie. Jednodniowe safari pozwala zasmakować tutejszej przyrody, jednak by poznać cały park (prawie 15 tys. km kw.) potrzeba kilku dni. Antylopy, zebry, guźce, gepardy, bawoły, tysiące żyraf i elandów spotyka się na każdym kroku. W tych bezkrwawych łowach pomagają nie tylko bystre oko, ale lornetka i kompas. W poszukiwaniu zwierząt można jeździć nie tylko po piaszczystych drogach, ale i zapuszczać się w sawannę, gdzie pomimo kłusownictwa wciąż można spotkać słonie. Ich rodzinka żegna nas już poza umownymi granicami parku, bo nie wyznaczają ich żadne ogrodzenia. Zwierzęta swobodnie wędrują. Doświadczenie pokazuje jednak, że zawsze wracają do Serengeti. Tam mają najlepsze pastwiska i są w miarę bezpieczne. Wracają też turyści, wabieni tupotem słoni i rykiem lwów. Wyprawa do Serengeti jest wręcz obowiązkiem w czasie wizyty w Tanzanii. Podróż w języku suahili oznacza przecież safari.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.