niedziela, 27 września, 2009r.

publikacja 26.09.2009 21:39

Hau, Przyjaciele!
Zaczęło się coroczne szaleństwo z liścmi. Wczoraj Pani Maria prosiła, by domowa młodzież zamiotła chodniki. Chłopcy snuli teorie, że obecnie są jakieś elektryczne dmuchawy zmiatające liście, a potem zniknęli. Paulina i Jadzia też nie miały ochoty na machanie miotłami. Nikt nie brał pod uwagę tego, że uwielbiam te prace, bo mogę wówczas swobodnie biegac po chodniku. Na szczęście Michasia, która mieszka u nas od niedawna, zaraz stawiła się chętna do pracy. Nawet prosiła dziewczyny, żeby jej pozwoliły samej wszystko zmieśc. Ale nie minęło kilkanaście minut, gdy już się zmęczyła. A ja nie obwąchałem wówczas nawet połowy krzaków i drzew. Starsze dziewczyny wkroczyły energicznie do akcji i raz dwa chodnik był czysty, a ja znowu uwięziony za płotem. A dzisiaj zrozumiałem, po co takie staranne sprzątanie. Od rana było poruszenie wokół kościoła. Dożynki. To słowo wykrzykiwała Michasia biegając wokół domu, stając przy płocie oddzielającym nasz ogród od plebanijnego. Wreszcie wyszły z mamą, a ja przycupnąłem cicho pod starą czereśnią, by zobaczyc starostów, procesję, koronę żniwną, ministrantów, marianki. Niektórzy mnie dostrzegli. Chłopcy robili do mnie głupie miny. Tylko Michasia wpatrywała się zachwycona w misternie uplecioną koronę, a potem była zawiedziona, że w procesji nie mogła iśc tuż za księdzem. Nie zna naszych zwyczajów, które są niezmienne od lat. Dlatego ja nie ośmieliłbym się nigdy szczeknąc ani warknąc, bo dobrze wiem, że zwierzęta nie mogą uczestniczyc w takich uroczystościach. Chyba, że tak jak ja potrafią się ukryc. Cześc, Tobi.


  • Poprzednie dni:.