Dorota

publikacja 08.02.2007 13:14

Drogi Mędrcze! Mam książkę na temat jogi, z opisanymi ćwiczeniami. Zaczęłam ćwiczyć. Po to, by schudnąć i poprawić kondycję. Czy metody wizualizacji związane z taką gimnastyką mogą być szkodliwe? Bo jeżeli podczas niej myślę na przykład o Bogu, to czy to może być złe?

Droga Doroto.
Gdy do oka wpadnie muszka, można ją usunąć nożem. Jeśli „operator ostrza” będzie zręczny, być może nie trzeba będzie pacjentowi wstawiać potem oka szklanego. Tylko po co używać takiego niebezpiecznego narzędzia, skoro można posłużyć się chusteczką. Wtedy nawet gdyby muszki nie udało się wyjąć, mamy pewność, że nic gorszego już się nie zdarzy.
Sytuacja o jaką pytasz, jest podobna. Schudnąć i nabrać krzepy można na tysiące bezpiecznych sposobów. Możesz przecież biegać, jeździć na nartach, łyżwach, rolkach, chodzić po górach i dolinach, skakać o tyczce i bez tyczki, pływać, robić pompki, zwisy i fikołki. Możesz węgiel zrzucić do piwnicy, a jak nie masz ani węgla, ani piwnicy, to może sąsiad ma. Ty schudniesz, a on się ucieszy. Możliwości jest mnóstwo, więc po co zamiast skorzystać z „chusteczki”, chwytasz się „noża”? Joga jest takim nożem. Ona ma korzenie w religiach Wschodu i tym samym sięga do „bogów cudzych”. To grozi grzechem przeciw pierwszemu przykazaniu, a to jest grzech najcięższy. Oczywiście wcale nie twierdzę, że zakładanie nogi za głowę czy inne wygibasy to grzech. Ale te ćwiczenia to tylko wabik, który ma cię wciągnąć głębiej. Sama piszesz o wizualizacji. W zwykłej gimnastyce nikt ci nie każe sobie niczego wyobrażać. A ty nagle buch! – masz medytować. Nieważne o czym lub o kim wtedy myślisz – ważne, na czyje życzenie to robisz. Nawet jeśli wtedy myślisz o Bogu, to nie Bóg jest twoim nauczycielem. A przynajmniej nie jedynym nauczycielem – a to już jest niedopuszczalne, bo Bóg nie zgadza się na taką konkurencję.
W miejscu, gdzie kończy się fizyka, a zaczyna niechrześcijańska duchowość, tam dla chrześcijanina powinno zapalić się czerwone światło. Ponieważ jednak wielu to światło choćby z samej ciekawości ignoruje, niewinne „ćwiczenia” często kończą się katastrofą. I to bywa taka katastrofa, jaką sobie trudno wyobrazić. Zaczyna się zawsze miło, ale niejeden amator jogi doświadcza potem potwornych cierpień duchowych, w których wyraźnie widać robotę diabła. Ale ci, którzy cierpią, nie są jeszcze w najgorszej sytuacji, bo cierpienie skłania do szukania pomocy. Jeśli takie osoby szukają jej w Kościele, mogą znaleźć ratunek. Jednak najgorzej jest z tymi, którym się wydaje, że wszystko jest w porządku. Oni nie tylko że nie próbują się wyplątać z więzów (bo w te więzy nie wierzą), ale zachwalają je innym. Takich jest najwięcej, bo szatan nie jest zainteresowany tym, żeby ludzie o nim wiedzieli. Przeciwnie, udaje, że go w ogóle nie ma. On chce dusze nie tylko dręczyć na ziemi, ale przede wszystkim zgubić je na wieczność. Dlatego nauczycielom jogi, reiki, silvy i tym podobnych technik podsuwa myśl, że jest jakimś aniołem albo dobrą energią. Ci nieszczęśni ludzie w diabła z reguły nie wierzą. Sądzą, że człowieka może spotkać w życiu duchowym tylko dobro, więc naiwnie i posłusznie robią to, co właśnie szatan im każe.
Żeby była jasność, powtórzę: ćwiczenie jogi nie musi się kończyć katastrofą, ale poważnie tym grozi. Stroniąc od jogi w najgorszym razie niczego nie stracisz, ćwicząc jogę w najlepszym razie niczego nie zyskasz.