Rowerowe korki

Mira Fiutak

|

MGN 06/2008

publikacja 09.05.2008 09:47

Miliony rowerów na ulicach chińskich miast. Jeżdżą na nich dorośli i dzieci tworząc czasem wielkie rowerowe korki.

Rowerowe korki Rowerowe Eldorado! fot. ROMAN KOSZOWSKI

W Pekinie mieszka około 10 milionów ludzi. To tak, jakby jedną czwartą mieszkańców Polski przeprowadzić do jednego miasta. Na ulicach panuje wielki chaos. Polscy turyści, którzy wypożyczyli rowery, by zwiedzać miasto, pierwszego dnia bali się włączyć w ten uliczny zgiełk.

Odkrył armię, dostał rower
Choć kurs prawa jazdy trwa w Chinach rok, wydaje się, że nie ma tu żadnych zasad. Sygnałem najczęściej używanym przez chińskich kierowców jest klakson: „Uważaj! Zaraz zajadę ci drogę!”. Słabsi ustępują w tej przepychance. Ale rowerzyści mają swoje prawa. Poruszają się własnym pasem ruchu, a na skrzyżowaniach i tak przemykają zgrabnie między samochodami albo po prostu przecinają je na skos Chińczycy są mistrzami w przewożeniu na rowerze dosłownie wszystkiego: rur kilkakrotnie dłuższych od roweru, wielkich stert makulatury czy złomu. Nie widzą też problemu, by na jednym rowerze zmieścić całą rodzinę. Właśnie rower dostał w prezencie od państwa rolnik Yang Peiyan, który w 1974 roku kopiąc studnię na swoim polu, odkrył figury wojowników naturalnej wielkości. Chińczycy i świat dowiedzieli się o istnieniu prawie 8-tysięcznej podziemnej armii terakotowej, liczącej dwa tysiące lat. Odkrywca oprócz roweru dostał dożywotnią pracę a UNESCO uznało Armię za ósmy cud świata. Armia terakotowa miała strzec w życiu pozagrobowym pierwszego, bardzo okrutnego cesarza Qin Shi Huang Di. To za jego panowania do gigantycznych rozmiarów rozbudowano Wielki Mur, nazywany najdłuższym cmentarzem świata. Przy jego wznoszeniu straciło życie około miliona ludzi. Początkowo mur był drewniany, potem obłożono go cegłami. A było ich tyle, że murem zaledwie 1,5-metrowej wysokości udałoby się pięć razy opasać równik. 80-letniego rolnika Yang Peiyan można dziś spotkać w Muzeum Armii Terakotowej niedaleko Xi’an, starożytnej stolicy Chin. Obok stoisk z książkami Peiyan ma swój stolik i wiklinowe krzesło. Przez cały dzień podpisuje turystom pamiątkowe albumy.

Nielegalne dzieci
U podnóża masywu górskiego Sung, na wysokości około 1500 m, w Shaolin istnieje kilkanaście szkół. Uczniowie oprócz kung-fu uczą się tam wszystkiego, tak jak w normalnych szkołach. Kung-fu to nie tylko styl walki. To określenie każdej umiejętności, której zdobycie wymaga czasu, precyzji i cierpliwości. Może to być na przykład gra na skrzypcach czy sztuka kaligrafii. Naukę w tych szkołach chłopcy zaczynają bardzo wcześnie, czasem już jako trzyletnie dzieci. Podstawowa formacja trwa 10 lat. W drugiej co do wielkości szkole w Shaolin uczy się 6 tysięcy uczniów. Na specjalnych pokazach prezentują swoje umiejętności, niezwykłą sprawność i giętkość ciała. Naśladują zwinne ruchy zwierząt. Nie trzeba jednak zamykać się w górskim Shaolin, żeby ćwiczyć sztuki walki. Każdego dnia rano i wieczorem chińskie parki zapełniają się grupami ćwiczących i tańczących przy muzyce. W normalnych szkołach w chińskich klasach uczy się więcej chłopców niż dziewczynek. To efekt polityki rządu dotyczącej urodzeń, o której czytaliście w poprzednim numerze „Małego Gościa”. Rodzice mogą mieć tylko jedno dziecko i często wolą, żeby to był chłopiec. Dlatego dzisiejsze Chiny to kraj jedynaków, zwykle bardzo rozpieszczanych, nazywanych potocznie „małymi cesarzami”. Kiedy w rodzinie rodzi się drugie dziecko, państwo nie zapewnia mu takich praw, jak starszemu. Nadprogramowe „nielegalne” dzieci traktuje się tak, jakby w ogóle nie istniały.

Uliczne lampiony
Pekińczycy prawie nigdy nie oglądają błękitnego nieba. Smog właściwie nie znika. Z szarością miasta wyraźnie kontrastują żywe kolory starej architektury świątyń, pałaców i spotykane na każdym kroku czerwone lampiony. Zwisają z dachów, ozdabiają targowiska, place i ulice. Te papierowe lub wykonane z tkaniny kule są jednym z chińskich wynalazków liczącym prawdopodobnie 2 tysiące lat. Szlachetna wersja takiego lampionu byłaby zrobiona z jedwabiu, który Chińczycy nazywają królem materiałów. Właśnie z Chin prowadził jeden z najstarszych szlaków handlowych świata, nazywany Jedwabnym Szlakiem, a łączący Wschód z Zachodem. Dzisiaj produkcja jedwabiu związana jest głównie z dwoma miastami na wschodzie Chin. Od wiosny do jesieni w Suzhou i Hanzhou hoduje się jedwabniki. Z jednego 2-centymetrowego kokonu rozwija się włókno długości kilometra. Utkany materiał można dowolnie ozdabiać. Uliczne lampiony robi się z tańszych materiałów. Ale i tak, kołysane podmuchem wiatru, dodają chińskim miastom niezwykłego kolorytu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.