Wśród rycerzy pustyni

rozmowa z ojcem Jackiem Wróblewskim, misjonarzem Afryki *

|

MGN 06/2008

publikacja 30.04.2008 13:52

Rozmowa z ojcem Jackiem Wróblewskim, misjonarzem Afryki

O. Jacek Wróblewski jest rektorem seminarium Misjonarzy Afryki w Lublinie. O. Jacek Wróblewski jest rektorem seminarium Misjonarzy Afryki w Lublinie.
Misjonarze Afryki są nazywani Ojcami Białymi – ze względu na białe stroje ludów Afryki Północnej, które przyjęli jako habity. Pracują w 22 krajach Afryki. Zgromadzenie liczy 1637 ojców i braci z 36 krajów. Polaków jest 10
fot. MAREK PIEKARA

Podobno w Nigrze na pustyni są miejsca nawiedzane przez duchy?
– Ja ducha nie widziałem, ale kiedyś, gdy spacerowałem za misją, pewien człowiek wziął mnie za ducha i uciekł. To było miejsce według miejscowych wierzeń nawiedzane przez duchy. Potem już nikt tam nie chodził (śmiech)

Ale spotkał Ojciec rycerzy pustyni...
– Przez osiem lat pracowałem wśród Tuaregów, zwanych rycerzami pustyni. Kiedyś byli wojownikami. Pustynia należała do nich. Dziś zajmują się wypasem owiec, kóz, wielbłądów. Żyją tak jak 300 lat temu. Mają swój alfabet. Dzieci uczą się w domu.
 
Nie chodzą do szkół?
– Tuaregowie są nomadami, czyli plemieniem wędrownym, dlatego rodzice nie posyłają dzieci do szkół. Nauczycielem jest ojciec. Uczy języka tamasheq (czyt.: tamaszek) i pisma obrazkowego tifinagh (czyt.: tifinia). Wszyscy Tuaregowie potrafią czytać i pisać. Ciekawym plemieniem są też Fulanie. Mają bogatą mitologię.

Wszyscy żyją na pustyni?
– Fulanie żyją w buszu, Tuaregowie na pustyni. Trzy czwarte Nigru zajmuje Sahara. Życie ludzi uzależnione jest od pory deszczowej, która trwa od dwóch do trzech miesięcy. Jeśli deszcz nie spadnie, to panuje głód. W 2005 roku cały świat był świadkiem takiego dramatu. Statystycznie Niger to najbiedniejszy kraj świata.
 
Jak ludzie radzą sobie z biedą?
– Czasami bardzo sprytnie. Kiedyś na drodze, którą jechałem, trafiłem na górę piachu. To się zdarza szczególnie wtedy, gdy wieje harmatan, czyli wiatr z głębi Sahary. Tego dnia jednak nie było wiatru. Nagle obok mnie pojawili się ludzie z łopatami. Raz dwa i piach zgarnęli z drogi. Musiałem ich wynagrodzić. Dopiero gdy odjechałem, zobaczyłem że zasypują drogę z powrotem. No, ale lepiej tak, niż mieliby napadać czy kraść (śmiech).
 
Zdarzało się ojcu ugrzęznąć na pustyni?
– Prawie za każdym razem. Dlatego wyjeżdżając na pustynię, trzeba zabrać ze sobą drąg. Gdy samochód ugrzęźnie w piachu, trzeba zrobić z niego dźwignię. Pustynia nie oszczędza nawet autobusów. Zdarza się, że ludzie zabierają toboły i dalej idą piechotą.  
 
Jaką religię wyznają rycerze pustyni?

– W Nigrze dominuje tak zwany czarny islam, czyli islam z elementami wierzeń afrykańskich. Muzułmanie w Nigrze, a wśród nich Tuaregowie, są przywiązani do tradycyjnych wierzeń.
 
A jak przyjmowani są misjonarze chrześcijańscy?
– Ludzie są dla nas bardzo życzliwi. Pierwsi misjonarze zakładali szkoły, szpitale, sierocińce. Powstawały ośrodki dla chorych na trąd, AIDS, rozwijała się edukacja dorosłych. Ludzie to doceniają. Nikt im nie mówił: „My cię wyleczymy, a w zamian za to musisz zostać chrześcijaninem”.

Miał ojciec przyjaciół wśród muzułmanów?
– Odwiedzaliśmy się z imamem z meczetu, który sąsiadował z naszą misją. Imam to muzułmański proboszcz. Naszym kucharzem był muzułmanin. W szkole, która istniała przy naszej misji, nauczyciele byli muzułmanami. Nigryjscy biskupi składali wizyty imamom z okazji świąt muzułmańskich. Z kolei muzułmanie przyszli do nas po tragedii na World Trade Center w 2001 roku. Razem modliliśmy się za ofiary zamachu.
 
 Ilu chrześcijan było na ojca misji?
– Misja, na której pracowałem, liczyła 250 osób i była jedną z większych. Rozciągała się na obszarze 750 km. Do najdalszej placówki jeździłem 600 km. Czekało tam na mnie... 12 osób.

 Co daje Nigryjczykom wiara w Jezusa?
– Szukają sposobów, by poradzić sobie ze złymi mocami. Kiedyś przyszła do mnie kobieta, mówiąc, że opętał ją zły duch. Nie uwierzyłem. Ale po jakimś czasie znowu ktoś przyszedł. Przy okazji opowiedziałem o tym innemu misjonarzowi. Powiedział, że ci ludzie potrzebują, by modlić się za nich, z nimi i nad nimi. Bo jeśli od nas nie otrzymują pomocy, idą do czarowników.
 
Misjonarzowi najtrudniej ujrzeć owoce swej pracy...
– Najważniejsze jest to, co czyni Pan Jezus a nie misjonarz. Do nas na placówkę przychodził młody człowiek. Nazywał się Edo. Był zachwycony rewolucjonistami. Między innymi Leninem. Aż usłyszał o Jezusie. Myślał, że to też rewolucjonista. Przyszedł do nas i powiedział: „Jezusa tu głosicie? Ja też jestem rewolucjonistą, dajcie mi o nim jakąś książkę, poczytam.” I zaczęło się. W koń- cu Edo został chrześcijaninem. Cztery lata się przygotowywał, a Jezus go zmieniał. Porywczy Edo złagodniał. Mimo że rodzina przeszkadzała mu z powodu wiary, on nie załamywał się. Był już przywiązany do Jezusa. Potem wyjechał na Światowe Dni Młodzieży do Rzymu. To było to dla niego niesamowite przeżycie. Spotkał ludzi, wśród których czuł się swobodnie. Dziś jest żonaty. Ma dziecko. Jego żona jest muzułmanką, a on opowiada jej o Jezusie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.