Puszcza zagłady

Franciszek Kucharczak

|

MGN 09/2009

publikacja 24.08.2009 11:44

Jezus był młodym chłopcem, gdy przez germańską puszczę przedzierała się 30-tysięczna armia Rzymian. Nigdy już stamtąd nie wyszli.

Puszcza zagłady Bitwa w Lesie Teutoburskim była jedną z największych katastrof w historii Imperium Rzymskiego RYS. FRANCISZEK KUCHARCZAK

Pasmo zalesionych wzgórz ciągnie się między niemieckimi rzekami Ems i Wezerą. Piękny jest Las Teutoburski. Ale dokładnie dwa tysiące lat temu, we wrześniu 9 roku, nie było tu ładnie. Pogoda była paskudna. Przedwczesna jesień zaczęła wylewać z nieba na ziemię Germanów strugi wody. Koła wozów zaczęły grzęznąć w błocie, a idący skrajem drogi ludzie przewracali się na korzeniach i śliskiej trawie. A było tych ludzi 30 tysięcy. Trzy rzymskie legiony, sześć kohort wojsk sprzymierzonych i trzy tysiące konnych przedzierało się przez gęsty las poprzecinany wąwozami. Niekończący się sznur zbrojnych, objuczonych do granic możliwości, zmierzał ku swojemu przeznaczeniu.

Zasadzka
Dowódca tej masy ludzi, namiestnik Germanii Publiusz Kwinktyliusz Warus, nie podejrzewał niczego złego. Kto mógłby zagrozić najpotężniejszej armii świata, której sam widok mógł rzucić na kolana? Nie nakazał więc utworzenia szyku bojowego, nie rozesłał nawet patroli. Gdy cała armia była już w głębi puszczy, rzeka ludzi rozciągnęła się w strumień o długości 15 kilometrów. Nagle gęsty las jakby ożył. Po obu stronach drogi rozległ się ogłuszający krzyk dobyty z dziesiątek tysięcy gardzieli. Na zaskoczonych Rzymian posypał się grad strzał i włóczni, a zaraz potem z lasu wypadli germańscy wojownicy. Rozgorzała walka wręcz. Legioniści z trudem wyciągali z błota nogi w skórzanych sandałach, próbując osłaniać się ciężkimi od wody tarczami.

Cios mógł paść z każdej strony. I padał – a z nim coraz gęściej padali w błoto żołnierze. Ale mimo nieopisanego chaosu, jaki zapanował w lesie, dała o sobie znać rzymska dyscyplina wojskowa. W różnych miejscach rozległy się głosy trąb. Grały umówiony sygnał od dowódców: „Wszyscy do mnie!”. Dla zrozpaczonych ludzi to był głos otuchy. Oznaczał, że ktoś jednak nad tym zamętem panuje. Legioniści wiedzieli już, w którym kierunku mają iść i przy kim się mają gromadzić. Wokół centurionów zaczęły się tworzyć punkty zorganizowanego oporu.

Najeżone włóczniami szeregi zbrojnych, ustawione w szyku okrężnym, utworzyły ruchome „twierdze”, które zaczęły się łączyć. Gdy opór Rzymian wzrastał, słabł nacisk napastników. Zresztą zapadał już wieczór. Naczelny wódz Warus postanowił założyć obóz. Natychmiast wytyczono odpowiedni prostokąt, a przetrzebione oddziały zaczęły sypać wały. Na ich szczycie szybko stanęła przepisowa palisada z zaostrzonych pali, które niósł ze sobą każdy legionista. Przewidziany dla całej armii obszar okazał się jednak o wiele za duży. Warus zrozumiał: poległo tysiące żołnierzy.

Koszmarna droga
Bezsenna noc minęła w ulewnym deszczu. Z nastaniem ranka legioniści zwinęli obóz. Chcieli przedzierać się w stronę Renu. Tym razem Germanie mieli trudniejsze zadanie. Rzymianie, uformowani w szyku obronnym parli przed siebie, z desperacką nadzieją na wydostanie się na pozbawioną drzew przestrzeń. Tam dopiero mogliby pokazać, co znaczy rzymska taktyka. Tymczasem jednak bezustannie musieli opędzać się od zawziętych i walecznych napastników. Coraz bardziej namoknięte tarcze ciążyły niemiłosiernie, a wilgotne cięciwy łuków nie pozwalały strzelać. Wiele kilometrów tej koszmarnej leśnej drogi znaczyły gęsto rozsiane trupy. Tak minął kolejny dzień, a potem noc – tym razem spędzona w marszu. Żołnierze byli zmęczeni do granic ludzkich możliwości.

Głodni, niewyspani, przemoczeni, zziębnięci, a coraz częściej też ranni, walczyli jednak z desperacką nadzieją na poprawę sytuacji. Trzeciego dnia zmasakrowane oddziały wyszły na otwartą przestrzeń. Za nią znów był las, a na jego skraju widać było ziemno-drewniany wał. Germanie przygotowali tam zasadzkę – przeszkoda ciągnęła się na znacznej długości, wzdłuż drogi, którą musieli iść Rzymianie. Germanie mogliby wtedy niemal bezkarnie atakować przeciwników. Rzymianie, widząc, na co się zanosi, prosto z marszu rzucili się na wał. Nie udało się go jednak sforsować – był gęsto obsadzony wojownikami.

Arminiusz (16 p.n.e. - 21 n.e.)   Arminiusz (16 p.n.e. - 21 n.e.)
fot. EAST NEWS
Agonia
Zbliżał się koniec. Germanie byli wszędzie, a drogi ucieczki praktycznie nie było. Głównodowodzący Warus popełnił samobójstwo. Jego żołnierze, mimo beznadziejnej sytuacji, wznieśli dla niego stos pogrzebowy i podłożyli ogień. Dziwnie i strasznie musiała wyglądać agonia armii. Płonący stos ze zwłokami, a wokół niego miotające się w ostatnim zwarciu tysiące ludzi. Ale wciąż jeszcze było to zwarcie żołnierzy – jeszcze istniał jakiś porządek. Wciąż walczyła piechota, a konnica, od początku bitwy wspierająca najbardziej zagrożone odcinki, ciągle jeszcze rzucała się w szarże. Wreszcie jeźdźcy nie wytrzymali. Rzucili się do ucieczki, zostawiając swoich towarzyszy. Nie uciekli jednak daleko. Dopędzili ich konni Germanie i wybili co do jednego. Teraz już nadzieja opuściła najtwardszych żołnierzy.

Oficerowie zaczęli rzucać się na własne miecze, zrezygnowani legioniści siadali na ziemię i czekali na swój los. A w większości był to los straszny. Jeńców nie traktowało się wtedy honorowo. Schwytany żywcem miał widoki raczej na śmierć w torturach niż na przeżycie. Tak też się stało z większością niedobitków armii Rzymu. Tylko kilkunastu żołnierzy zdołało w zamieszaniu uciec przez bagna i zanieść Rzymowi straszną wieść. Klęska legionów była dla cesarza Oktawiana Augusta strasznym ciosem. Ponoć chodził potem po pałacu i rwąc włosy z głowy, krzyczał: „Kwinktyliuszu Warusie! Oddaj mi legiony!”. Zwycięstwo Germanów w Lesie Teutoburskim miało zatrzymać pochód Rzymu na wschód od Renu

Arminiusz (16 p.n.e. – 21 n.e.)
Wódz germańskiego plemienia Cherusków. W dzieciństwie został wzięty jako zakładnik do Rzymu. Dzięki temu poznał zwyczaje Rzymian, a zwłaszcza – dzięki służbie w armii – ich technikę wojenną. Potem wrócił w swoje rodzinne strony. Wykorzystując zaufanie Rzymian przygotował powstanie przeciw nim. Jego zwycięstwo w Lesie Teotoburskim dało mu sławę jednego z największych pogromców Rzymu. W roku 21 zginął z ręki współplemieńców, gdy próbował przejąć władzę królewską.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.