W świecie znaków

Krzysztof Błażyca

|

MGN 05/2008

publikacja 14.04.2008 11:07

Rozmowa z ojcem Romanem Malkiem

 

W świecie znaków   o. Roman Malek SVD (1951-2019) fot. o.TOMASZ SZYSZKA SVD Lubi Ojciec Chiny? 
– Bardzo. Chiny to kraj o bogatej kulturze. A Chińczycy to ludzie bardzo optymistycznie nastawieni do życia. Dają się lubić. Pracuję już 30 lat z Chińczykami i dla Chińczyków. Choć nie powiem, że do końca ich rozumiem. To zupełnie inny świat.
 
Drastycznie inny, bo w Chinach dochodzi do publicznych egzekucji...
– Publiczne egzekucje są tam zgodne z prawem państwowym. Mają odstraszać, by nie łamać prawa. Historia Chin pokazuje, że zawsze było tam surowe prawo karne. Oczywiście, jak dla każdego człowieka i dla Chińczyków śmierć jest czymś tragicznym.
 
Chińczycy nie protestują przeciw takiemu prawu?
– Nie mogą się sprzeciwiać. Za to też grozi śmierć. Poza tym Chiny nie są państwem wolnym. To kraj komunistyczny. Rządzą nim twarde prawa. 
 
Dlaczego w Chinach skazuje się na śmierć 10 tys. osób rocznie?
– Bo komuniści, chcąc zachować władzę, oparli swój reżim na surowej chińskiej tradycji. Jest 65 różnych powodów, dla których prawo chińskie skazuje na śmierć. Na to nie można się zgadzać. W Chinach na człowieka patrzy się inaczej niż na przykład w Polsce. My mamy tradycję  chrześcijańską, oni nie. Pojedynczy człowiek się nie liczy. Liczy się tylko jako część społeczeństwa.
 
Czy Chińczycy żyją w strachu?
– W strachu żyją ci, co się sprzeciwiają państwu: dziennikarze, mnisi tybetańscy, niektórzy biskupi i księża. Ludzie mają ograniczone prawa. Nie ma na przykład wolnego dostępu do Internetu. Kościół też nie może działać tak, jak by tego sobie życzył. Nie powiem, że w Chinach panuje atmosfera strachu. Chińczykom brak raczej wzajemnego zaufania.
 
Dlaczego?
– To efekt wydarzeń z czasów tak zwanej rewolucji kulturalnej (1966–1976). Prześladowano i zabito wtedy tysiące osób. Między innymi za wiarę. Dziś ludzie nawet w Kościele nie ufają sobie. 
 
Podobno Kościół w Chinach jest podzielony?
– Jest oficjalny Kościół katolicki, akceptowany przez władze i Kościół tak zwany podziemny. Kościół oficjalny jest zależny od państwa, to znaczy, że na przykład biskupi są wybierani przez państwo. Kościół „podziemny” nie chce być zależny od państwa, więc jest nielegalny. Papież zachęca, by katolicy z obu Kościołów otwarli się na siebie. Ale na to trzeba czasu. W Europie studiują już razem księża i siostry z obu Kościołów. W ten sposób poznają się wzajemnie, uczą się współpracy i zaufania. 
W świecie znaków   Msze święte w Chinach odbywają się zwykle w prymitywnych warunkach fot. ARCHIWUM PRYWATNE Czy Kościół „podziemny” jest prześladowany?
– Ponieważ jest nielegalny, zdarza się, że jego świątynie są zamykane, czasem nawet burzone. Księża są karani na przykład za odprawianie Mszy świętej. Wierni za uczestnictwo. Katolicy nie są już jednak tak bardzo prześladowani, jak jeszcze15 lat temu.
 
Ilu katolików jest dziś w Chinach?
– Około 10 mln w 120 diecezjach. Połowa przyznaje się do Kościoła „podziemnego”, połowa do oficjalnego. W Chinach w Wielką Sobotę co roku chrzci się ponad 100 osób w każdej diecezji. Głównie ludzie młodzi proszą o chrzest.
 
Jak wygląda chińska rodzina? 
– W mieście rodzina to tata, mama i jedno dziecko. Państwo pozwala rodzicom mieć tylko jedno dziecko. Na wsi rodzice mogą mieć więcej dzieci. Ale  tam liczą się głównie chłopcy. 
 
A jeśli urodzi się dziewczynka? 
– To jest podrzucana na przykład do świątyni buddyjskiej lub do kościoła. Stąd też Kościół prowadzi coraz więcej sierocińców. Na ogół dzieci „nadwyżkowe” zabijane są jeszcze przed urodzeniem, co jest zgodne z chińskim prawem. Zdarza się jednak „likwidacja” po urodzinach. 
 
Jak z takim prawem radzą sobie rodziny katolickie? 
– Szuka się innego rozwiązania. Na przykład daje się urzędnikom pieniądze lub prezenty. Jeśli to nie pomaga, rodzice pozbawiani są pracy, a ich  dziecko nie ma szans na to, by się uczyć, ponieważ w ogóle nie może być zameldowane. 
 
 To w mieście, a na wsi?
– Na wsi ludzie są biedni. W większości nie potrafią pisać ani czytać. Chłopcy są cenniejsi, bo mogą pomagać w pracy. Dziewczynki i dzieci  upośledzone trafiają do sierocińców prowadzonych przez wspólnoty religijne. Kościoły opiekują się też chorymi na AIDS, prowadzą przytułki dla  starych ludzi.
 
Rodzicom w miastach wystarcza jedno dziecko?
– Dzieci w miastach są rozpieszczane. Mówi się o nich: mali cesarze. Gdy dorastają, żyją rozrzutnie, gonią tylko za przyjemnościami. Nie potrafią sobie radzić z problemami, odczuwają w sobie pustkę. Dlatego wśród młodych jest bardzo dużo samobójstw.
 
A czy chrześcijańscy rodzice posyłają dzieci na religię?
– Tak, ale religii nie ma w szkołach. Za to każda parafia przed wielkimi świętami, jak Wielkanoc, Boże Narodzenie, Wniebowzięcie NMP, zaprasza dzieci do kościoła. Również w czasie ferii. Dzieci mieszkają wtedy przy kościele przez mniej więcej dwa tygodnie. To takie rekolekcje, gdzie dzieci grają, śpiewają i uczą się. Ciągle ich przybywa.
 
 Język chiński jest trudny?
– Jest piękny i... prosty. Słychać w nim tak jak u nas: sz, cz, dż. To bardzo ułatwia naukę. Nauka chińskiego pomaga zrozumieć Chińczyków, ich  sposób myślenia. My formujemy myśli za pomocą zdań. Oni za pomocą znaków. Tam nie ma alfabetu. Jest pięćdziesiąt tysięcy znaków. I oni w takim świecie znaków poruszają się od dzieciństwa.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.