A jak je pobiją?

Gabriela Szulik (tłumaczenie: Bogusław Zakrzewski)

|

MGN 05/2008

publikacja 14.04.2008 11:17

Pochodzą z północnych Chin. Do rzeki Żółtej mają jakieś 300 – 400 kilometrów. Ich domy rodzinne są w tej samej prowincji, w której znajduje się Pekin.

A jak je pobiją? fot. JAKUB SZYMCZUK

Wszystkie są zakonnicami w chińskim zgromadzeniu sióstr Franciszkanek Ducha Świętego Pocieszyciela. Habity wkładają tylko w święta. W Chinach, w mieście nie wolno chodzić w stroju zakonnym. Pomagają księżom w parafii, pracują w szpitalach. Przygarniają i wychowują kalekie dzieci wyrzucane wprost na ulicę albo do śmietnika.

Należą do Kościoła oficjalnego, czyli uznanego przez państwo. Martwią się, że w Chinach jest tak mało katolików. W wioskach, skąd pochodzą, na 2 do 4 tysięcy mieszkańców jest zaledwie około stu wierzących. Przyjechały do Polski w listopadzie 2007 roku na zaproszone sióstr ze Zgromadzenia Misyjnego Sióstr Służebnic Ducha Świętego.

O naszym kraju wiedziały tylko, że papież Jan Paweł II był Polakiem. – Bardzo podoba nam się religijność Polaków. Wierzących widać na każdym kroku – mówią Hiacynta, Iwona, Jana i Franciszka. – Nie było jeszcze wcale mowy o tym, że kiedyś pojadę do Polski – opowiada Jana – gdy tak sobie myślałam: „Kiedy w Chinach na ulicy będzie można zobaczyć stojący krzyż.

I co? Krzyże na ulicach zobaczyłam w Polsce!”. Przez kilka najbliższych lat będą się kształcić w Polsce. Na razie mieszkają u sióstr w podwarszawskim Sulejówku. Specjalnie dla Czytelników „Małego Gościa” opowiedziały o sobie i swoim powołaniu. 

Z UCIECZKI DO KLASZTORU  
Jana

Kiedy miałam 6 lat, umarł mój tata. Ja byłam najmłodsza. Mamie było bardzo trudno z piątką dzieci. W dodatku często chorowałam. Mama stawała na głowie, żebym się uczyła. Zmarła 4 lata temu. Nie dożyła moich ślubów zakonnych. Bardzo się martwiła i przeżywała to, że jestem zakonnicą. Gdy miałam dwanaście lat, wybrano mi męża. Mama wciąż mi przypominała: „Popatrz, twój brat się ożenił, ma dzieci. Na ciebie też czeka wybrany”.

Nie podobało mi się, że mama wybrała za mnie, nie pytała, czy się zgadzam, i teraz jeszcze nalega. Na dodatek namówili jeszcze stryjka, by codziennie męczył mnie pytaniami o zamążpójście. Często wtedy modliłam się, pytałam Jezusa czy dobrze robię, czy mam być zakonnicą. Moim przykładem była samotna ciotka, która uczyła śpiewu przy kościele.

Którejś nocy miałam sen: szłam w brudnej, błotnistej wodzie, kiedy nagle ktoś podał mi rękę i wyciągnął mnie. W międzyczasie pojawił się w naszym domu ksiądz. Pytał mamę, dlaczego nie pozwala mi zostać zakonnicą. Przecież w Chinach nie obowiązuje już prawo nakazujące rodzicom wybrać męża dla córki. Ale zgody wciąż nie było.

– To ucieknij z domu – poradził ksiądz. – Gdzie pójdę? – pytałam. – Mam dopiero 15 lat. Nikogo nie znam. – Zamieszkaj w domu mojej bratowej – zaproponował ksiądz. Mieszkałam tam 3 lata. Awantury były straszne. Na szczęście wyznaczony dla mnie chłopak znalazł sobie inną. I problem sam się rozwiązał.

PRAGNIENIE WIĘKSZE OD STRACHU  
Iwona

Mam dwóch starszych braci i jedną siostrę. Ja jestem najmłodsza. Mój tata jest nauczycielem, ale do tej pory – choć jest już na emeryturze – w naszym domu zbierają się dzieci z wioski i tata przygotowuje je do szkoły. Przychodzi około trzydziestki. Takie jakby przedszkole. Podstawówka jest w mojej wiosce, ale do średniej musiałam chodzić dwa kilometry, bo nie mieliśmy rowerów. I to dwa razy w ciągu dnia. Najpierw rano, potem była przerwa na obiad i po południu drugi raz. Codziennie osiem kilometrów. I tata, i mama zawsze byli gorliwymi katolikami, dlatego kiedy powiedziałam, że chcę być zakonnicą, nie sprzeciwiali się. Ale mówili też o innych stronach takiego życia: „Popatrz, co ciebie czeka. Dopiero co była rewolucja kulturalna. Tylu duchownych aresztowano, tylu zginęło. Zakonnice ze strachu porzuciły zgromadzenia i wróciły do domu”. Przeszkadzał mi tylko i odradzał taką drogę starszy brat i jego koledzy. Ale moje pragnienie było większe. 

LUDZIE NIE, BÓG TAK 
Hiacynta

Mój tata jest katolikiem, w domu czytał Pismo Święte. Zostałam więc ochrzczona jako małe dziecko. Mama początkowo nie interesowała się wiarą, ale po jakimś czasie to ona nas, trójkę dzieci, prowadziła do kościoła. Ja jestem najstarsza. Gdy byłam mała, tata pracował w tak zwanej brygadzie produkcyjnej. Mama też ciężko pracowała w polu. Jako siedmiolatka zaczęłam już pomagać mamie, żeby ją trochę wyręczyć. Kiedy miałam 12 lat, postanowiłam, że przestanę chodzić do szkoły i tylko będę pomagać w domu. Ale mama się nie zgodziła. To już był czas, kiedy ludzie pracujący w tych straszliwych brygadach produkcyjnych, mogli uprawiać swój własny kawałek ziemi. Kiedyś wszystko należało do państwa. Nawet garnki w domowej kuchni. Jako dwunastolatka pierwszy raz pomyślałam, że nie założę rodziny, że zostanę zakonnicą. Tata próbował moje powołanie, moją decyzję. To mnie zachęcał, innym razem odradzał. Mówił: „Wytrzymasz? A jeśli cię pobiją?”. Mama odradzała bardziej zdecydowanie. Przejmowała się, że nie wyjdę za mąż. Myślałam: „Ludzie mi nie pomogą, ale Bóg mi pomoże”.

ZERWANE ZARĘCZYNY  
Franciszka

Mój dziadek ze strony taty był bardzo wierzącym katolikiem. Został za to zamordowany podczas rewolucji kulturalnej. Mama przyjęła chrzest dopiero wtedy, gdy brali z tatą ślub. Ja jestem najstarsza. Mam młodszego brata i młodszą siostrę Gdy miałam 12 lat, po raz pierwszy zobaczyłam eleganckie kobiety ubrane na granatowo. Przychodziły w święta, w wakacje, organizowały nauki. Podobał mi się ich strój. Pomyślałam, że chciałabym być taka jak one. Gdy miałam 14 – 15 lat, wybrano mi męża. Już nawet jakieś pieniądze dostał od rodziców. Zbuntowałam się i powiedziałam: „Dajcie mi spokój, ja się chcę uczyć”. Po maturze mama powiedziała, żebym wracała do domu i pracowała w polu. Marzyłam, że będę malarką, pisarką..., a tu robota na polu, spać, jeść i znowu każdego dnia to samo. Potem wyjść za mąż, urodzić dzieci, znowu pracować, jeść i spać. No, po prostu beznadziejnie. Teraz myślę, że Pan Bóg mnie chyba za rękę prowadził. Któregoś dnia mama powiedziała: „No, jak ci tak u nas źle, to jedź gdzieś do roboty”. To nie było takie proste. Na jakimś spotkaniu przy parafii ktoś mi powiedział: „Skoro nie umiesz znaleźć pracy, to może do zakonu pójdziesz?”. Gdy podjęłam decyzję, czułam, jakby mi w sercu pojaśniało. Przedtem było ciemno i beznadziejne, potem wstępowała jasność i spokój. Najpierw jeszcze przez kilka lat pracowałam w szpitalu, żeby spłacić zerwane zaręczyny. To był wielki cios dla rodziców. Ale zgodzili się z decyzją córki

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.