Ludzie przebici

Franciszek Kucharczak

|

MGN 01/2008

publikacja 05.12.2007 20:16

Są takie rany, których nikt uleczyć nie potrafi, ale też leczyć ich nie trzeba. Od nich się nie umiera - są znakiem największej Miłości.

 

Ludzie przebici   Święty Ojciec Pio otrzymał widoczne stygmaty w 1918 roku. Jego dłonie zostały przebite na wylot. Rany miał też na stopach i w boku. Rany nie ropiały, ale nie dawały się wyleczyć. Unosił się wokół nich zapach kwiatów. fot. INTERNET Wrześniowe słońce dopiero wstało, ale jego promienie już paliły. W ocienionych lasem skalnych rozpadlinach góry Alwerni panował jednak chłód. Dochodziło stamtąd wzdychanie i szept, czasem jęk, a nawet krzyk. Franciszek z Asyżu czuł od wielu dni, że narasta w nim coś, czego nie umiał nazwać. Jakby dusza się w nim napięła bardziej niż struna w lutni. Od miesiąca modlił się i pościł. Dziś chciał być sam.
 
Tylko brat Leon był w pobliżu. I stało się. Nagle zobaczył nad sobą jaśniejącą postać, jakby mężczyznę przybitego do krzyża. Jego ciało obejmowały skrzydła Serafina. Ukrzyżowany patrzył na niego z miłością. To wzbudziło radość Franciszka. Ale była to dziwna radość, bo pomieszana z bólem, który narastał. Potem wizja znikła, ale ból pozostał. Ręce, nogi i prawy bok Franciszka broczyły krwią. Były przebite tak samo, jak to widział u człowieka niesionego przez Serafina. Współbrat i przyjaciel Franciszka, Tomasz z Celano, napisał, że w dłoniach i stopach świętego pojawiły się „gwoździe mocą boską cudownie utworzone z jego ciała”.
 
Już tylko ciało na ziemi 
Rany, które nosił Franciszek nie zabliźniały się. Choć chciał je ukryć, coraz więcej ludzi wiedziało, że ten brat z Asyżu nosi na swoim ciele ślady męki Chrystusa. Tak już zostało aż do śmierci. A śmierć nie była daleko. Franciszek od chwili, gdy otrzymał stygmaty, powoli gasł. Tak jak człowiek, który po dojściu na szczyt góry może już tylko schodzić.
 
Wzmogła się choroba oczu, której nabawił się przed laty w Ziemi Świętej. Ale nic już nie mogło Franciszka oderwać od bezustannego zjednoczenia z Jezusem, tak, jakby świat i wszystkie stworzenia oglądał z Nieba. Tomasz z Celano napisał: „Jest już współobywatelem aniołów, od których oddziela go tylko ściana ciała”. Dwa lata po powrocie z góry Alwerni Franciszek zmarł. Po śmierci wielu ludzi widziało jego rany. Wszyscy wiedzieli, że umarł ktoś niezwykły nawet jak na świętego. Bo nigdy wcześniej nie słyszano, żeby ktoś otrzymał stygmaty. Dlatego Franciszka zaczęto nazywać „alter Christus” – drugi Chrystus.
 

Ludzie przebici   Górę Alwernię (La Verna) podarował Franciszkowi i jego współbraciom hrabia Orlando Catani z Chiusi. To tu we wrześniu 1224 roku święty Franciszek otrzymał znaki męki Chrystusa.Na zdjęciu: Kościół i zabudowania klasztoru, który istnieje tu od czasów Franciszka

Wstydliwy zaszczyt
Od tego czasu stygmaty pojawiały się u wielu świętych. Czasami są ukryte – święci odczuwali tylko ból. Nie zawsze jednak są to rany w tych samych miejscach. Czasem krwawi rana na głowie, jak od cierniowej korony, czasem bark, jak ślad po belce krzyża. Prawdziwe stygmaty krwawią i nie goją się, nawet gdy lekarze próbują je leczyć. Ale też wydają przyjemny zapach i nie ropieją. Ból i krwawienie nasilają się zazwyczaj w piątki i w święta związane z męką Pana Jezusa, zwłaszcza w Wielkim Tygodniu. Gdy stygmatycy – bo tak nazywa się osoby, które otrzymały stygmaty – umierają, ich rany często znikają. Takie stygmaty otrzymał też święty Ojciec Pio. Również on, podobnie jak Franciszek, podczas modlitwy zobaczył tajemniczą postać podobną do anioła. Z jej boku, rąk i nóg kapała krew.
 
Ojciec Pio opisał to później w jednym z listów. „Ten widok przestraszył mnie: tego, co czułem w tym momencie nie da się opisać. Myślałem, że umrę – i umarłbym, gdyby Pan nie interweniował i nie podtrzymał mego serca, które omal nie rozsadziło mi piersi. Zjawisko znikło, a ja zdałem sobie sprawę, że moje ręce, stopy, i bok były przebite i sączyły krew.” Ojciec Pio był bardzo skrępowany tym tego niezwykłym wyróżnieniem. „Mój Boże! Co za wstyd i co za upokorzenie odczuwam, gdy próbuję opowiedzieć komuś, co uczyniłeś mi, twemu nędznemu stworzeniu” – napisał w tym samym liście. Ojciec Pio zawsze starał się ukryć krwawiące rany. Nie ma się temu co dziwić. Ktoś, kto chciałby się stygmatami chwalić, z pewnością by ich nie otrzymał. Kościół bardzo ostrożnie wypowiada się o stygmatach. Nawet, gdy kogoś ogłosi świętym, niekoniecznie znaczy to, że rany, które nosił, uznaje za dane przez Boga prawdziwe znaki Chrystusowej męki. Ale też nie o to chodzi, bo nikt nie musi wierzyć w prawdziwość takich znaków ani tym bardziej je rozumieć. One są przede wszystkim darem dla tego, kto je otrzymał. 
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.