Szalom szkoła!

Agata Puścikowska

|

MGN 10/2009

publikacja 21.09.2009 12:42

Nie ma tu mundurków, a nie widać „pępków na wierzchu”. Nie ma krzyży na ścianach, a modlą się. Zamiast teorii o tolerancji, jest akceptacja. Bo jest przyjaźń.

Szalom szkoła! Błogosławieństwo nad kielichem wina. Dla dzieci będzie sok winogronowy fot. JAKUB SZYMCZUK

Warszawska Wola, wrzesień 2009. Stare domy pamiętają jeszcze przedwojnie. Niby wszyscy się tu znają, bo mieszkają od lat. Wiedzą, gdzie przystanek tramwajowy, gdzie pizzeria i gdzie spożywczak. – A gdzie jest szkoła Lauder-Morasha? Gdzie jest żydowska podstawówka i gimnazjum? Kilku przechodniów ze zdziwieniem otwiera oczy: – Tu, w Warszawie? Szkoła żydowska? Obok nas? A owszem. Tuż między blokami, między przychodnią a zielonym skwerkiem. Budynek jest stary, kilkupiętrowy. Tu jest rok 5769 rok, a wrzesień to „elul”. Szare mury, szare szerokie schody. Ale piętro wybucha kolorami i dziecięcym śmiechem. Trwa przerwa. Mnóstwo zdjęć, prace dzieci. Jakoś tak od razu ciepło i przyjaźnie. Może wielki hipopotam namalowany plakatówkami tak działa? Przy hipciu napis: „Zachwycony jej powabem, hipopotam błagał żabę”. Słoń, i lew, i jeszcze kilka zwierzaków, które wyszły z poezji Brzechwy wprost na szkolny korytarz, też świetnie się tu czują. Zupełnie jak ich mali twórcy. Dzwonek. Rozbawione (nie mylić z „rozwrzeszczane”!) dzieci znikają w salach. – Idziemy do klasy gimnazjalnej, na historię – objaśnia uśmiechnięta pani Ela Siesicka, szkolny psycholog. – Wszyscy już czekają.

Lekcja szacunku
„Wszyscy”, czyli cała klasa, to tylko kilkanaście osób. – I tak jest nas sporo. W niektórych uczy się jeszcze mniej uczniów – objaśniają Filip i Maciek, przegadując się nawzajem. – Ale to dobrze, że jest nas mniej. Bo ludzie lepiej się dogadują i jest fajna atmosfera. Dlaczego wybrali akurat taką szkołę? Ich zdziwione miny wystarczą za komentarz. Wzruszają ramionami. – Jest nam tu dobrze! A poza tym... – Ja jestem Żydem, to wybór tej szkoły był raczej naturalny – pewnie mówi chłopak w koszulce z napisem Guns’n Roses. – Jestem Łukasz – przedstawia się. – Żyd reformowany – uzupełnia. – A ja zdecydowałem się na tę szkołę, jestem katolikiem – przerywa Filip. – No widać – rzuca szelmowsko kolega obok. – Dlatego masz ten plaster pod okiem... – wszyscy parskają śmiechem. Filip, dusząc śmiech, przewraca oczami: „Jeny! Ale mądry jesteś. Jakbyś se nigdy krosty nie rozdrapał...”. – A ja jestem Mikołaj, prawosławny – przedstawia się wysoki brunet. – Moja siostra chodziła tu do przedszkola.

Mnie się nie uśmiechało chodzić do „jakiejś szkoły żydowskiej”, ale że dość miałem starej szkoły, w której nauczycielom było obojętne, jak się zachowujemy i co się z nami dzieje, to przyszedłem tu na próbę. I jestem już od piątej klasy podstawówki. Dobrze jest, po prostu. – Jestem agnostykiem – z powagą mówi Maciek. – To znaczy mój tata, jak to się mówi, ma pochodzenie żydowskie. Mama nie jest Żydówką. A wyznanie to się w judaizmie po mamie dziedziczy, prawda? – U reformowanych niekoniecznie – wtrąca Łukasz. – Ale wiesz, że wszystko jeszcze przed tobą? – pyta poważnie. – Może kiedyś wybierzesz?... Żeby zostać żydem (wyznanie, przyp. red.), wcale nie trzeba się Żydem (narodowość, przyp. red.) urodzić. Nauczyciel prowadzący lekcje, historyk, pan Piotr Ulatowski, uważnie przysłuchuje się tej dyskusji. Gdy mowa o tym, że tu nikt nikogo nie wytyka palcami, uśmiecha się. I że jeśli nawet na ulicy usłyszy się: „ty Żydzie!”, to trzeba zignorować ignoranta. Bo antysemityzm, jak i każda głupota, nie jest cool. Na ręku historyka znajomo błyszczy srebrny... różaniec. – To takie dziwne? – pyta nauczyciel. – Aha, że różaniec w żydowskiej szkole? Dziwne by było, gdyby moja wiara komuś przeszkadzała. Jestem katolikiem – dodaje. – W mojej dawnej „normalnej” podstawówce taki różaniec z pewnością by komuś przeszkadzał – komentuje ktoś cicho. – Nie mówiąc o jarmułce... Dzwonek. – Idziemy na szabas!

Szalom szabas!
Stołówka jest niewielka. Wszyscy siadają w rzędach za stołami. Gadają. Wchodzi rabin. Rozmowy powoli milkną. Zaczyna się szabasowe śniadanie: obowiązkowy i... bardzo lubiany punkt każdego szkolnego piątku. Wspólny śpiew przy gitarze. Po hebrajsku. Pierwszą piosenkę znają nieliczni. Ale melodia szybko wpada w ucho. Na każdym stole kilka kartek z tekstem. Po minucie, dwóch, śpiewają prawie wszyscy: i prawosławny Mikołaj, i Filip. I reformowany Łukasz. Aleks, żyd ortodoksyjny (na głowie jarmułka), wierci się i rozgląda. Trudno mu usiedzieć. Taki charakter. W końcu i on bierze kartkę z tekstem. Na dole polskie tłumaczenie „piosenki”: „Dobrze jest dziękować Haszem (Bogu) i śpiewać twojemu wielkiemu Imieniu”... Brzmi znajomo, prawda? Na stołówkowej tablicy napis: „Szalom szabat”. Radosnego, szczęśliwego szabatu. Płoną świece. Dyrektor szkoły – rabin Maciej Pawlak wypowiada słowa modlitwy: „Baruch Ata Haszem, Eloheinu, melech haolam aszer kidszanu bemicwotaw weciwanu lehadlik ner szel szabat” (Błogosławiony jesteś Ty, Haszem, nasz Bóg, Król Świata, który uświęcił nas swoimi przykazaniami i nakazał nam zapalać świecę na Szabat). – Rabin modli się nad kubeczkami z sokiem winogronowym. Modlitwa nazywa się kidusz. Jest cisza jak makiem zasiał. Gdy u ortodoksyjnych rodzin żydowskich wieczorem rozpocznie się prawdziwy szabas, ojciec rodziny też zmówi kidusz. I pomodli się nad winem – symbolem radości. Ale na razie, w szkole, dzieci pij ą sok. Rabin błogosławi dwie okrągłe chałki, czyli słodki chleb. Chałki pachną jajkami, są świeże, prawie jeszcze ciepłe. Zrobione tu, w szkole, na miejscu. Wszystko dzieje się według ustalonego, prastarego rytuału. „Baruch Ata Haszem, Eloheinu, melech haolam, hamoci lechem min haarec” (Błogosławiony jesteś Ty, Haszem, nasz Bóg, Król Świata, który wydobywasz z ziemi chleb). – Mężczyzna dzieli chałkę. Rabin Maciej Pawlak rozmawia z dziećmi. O czym? W skrócie o tym, jak być... dobrym człowiekiem. Zaczyna się szkolne, szabatowe śniadanie. Zawsze koszerne, czyli „odpowiednie”. Takie, jak nakazuje żydowskie prawo. Są kanapki z rybą, ogórek kiszony. Jest herbata z cytryną. A potem wspólne: „dzię-ku-je-my”. I z powrotem na lekcje.

Tradycja ważniejsza niż szóstki
Trzecia klasa zaczyna lekcję kultury żydowskiej. Dzieci mają próbę przedstawienia. Każde otrzymuje rolę: jest Mama, Tata, są Dzieci. Tradycyjna żydowska rodzina. I wszyscy przygotowują się do żydowskiego Nowego Roku, czyli Rosz ha – Szana. To taki czas pokuty: w niebie otwierane są księgi i każde stworzenie jest oceniane... Jaki byłeś, Natanie, przez cały rok? A ty, Agato i Saro? I jest czas na przemyślenia: można było obmawiać koleżankę? Dokuczać? No, wiadomo, że nie. Ale... wiadomo też, że być zawsze dobrym to nie takie proste... – Między Rosz ha – Szana a Jom Kipur, jest dziesięć dni. Jeszcze dużo można zmienić, jest czas na poprawę – czyta z powagą młoda aktorka zmieniając głos tak, jakby mówiła Mama. – Trzeba przeprosić, jeśli się komuś zrobiło przykro. Synku, masz czas do Jom Kippur, do Święta Pojednania – objaśnia. Szeleszczą kartki scenariusza – mijają kolejne dni żydowskiego roku. Rodzina przygotowuje się do Święta Namiotów – Sukkot, czyli do radosnego święta plonów. Dzieci-aktorzy „budują” niewidzialny namiot. Niezła lekcja pantominy. Gdy przyjdzie prawdziwe Sukkot, obok szkoły wyrośnie wielki namiot.

Zmieszczą się pod nim wszyscy uczniowie, nauczyciele, rodzice. Będą jeść tradycyjne potrawy i świętować. – A dlaczego obchodzimy Sukkot? – pyta pani Etel, nauczycielka. Cisza. Nie wszyscy wiedzą. – Na pamiątkę mieszkania w szałasach i namiotach podczas wyjścia Izraelitów z Egiptu – wyjaśnia. – No tak, zapomniałem! – stuka się w głowę chłopiec grający Tatę. W ciągu całego roku szkolnego, dzieci świętują jeszcze wiele razy. Święto Pesach, które upamiętnia wyjście Izraelitów z Egiptu, Święto Tygodni Szawuot – na pamiątkę przekazania przez Boga Mojżeszowi przykazań na górze Synaj. Święto Świateł Chanukka. I święto Purim, kiedy cieszą się z wybawienia Żydów z panowania perskiego. – Ważna jest nauka: nasza szkoła doskonale wypada w sprawdzianie szóstoklasistów. Ale coś innego jest ważniejsze... To kultura, zwyczaje, które nas kształtują – mówi rabin Maciej Pawlak. – Bez historii i tożsamości, bez tradycji, trudno żyć. Obojętnie, jakiego jesteśmy wyznania, jakiej narodowości... Bo „morasha” znaczy „dziedzictwo”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.