Sen o lataniu

Jarosław Dudała

|

MGN 10/2009

publikacja 21.09.2009 12:28

Między blokami w Żorach wylądował samolot! Spokojnie, to nie awaria. To mały pokaz możliwości chłopaków z tamtejszej modelarni.

Samolot, który przeleciał elegancko kilkanaście metrów i sam bezpiecznie wylądował, to zbudowany według czeskich planów Kos.

Ma jakieś 30-40 centymetrów długości, śmigło zrobione z opakowania po kefirze, skrzydła ze styropianu, napęd w postaci skręconej gumki i kadłub z balsy.

Balsa to rodzaj drewna, a właściwie trawy, rosnącej w Amazonii, trochę podobnej do bambusa. Jeśli rośnie wolniej, jest twardsza. Jeśli rośnie szybko, jest lżejsza. Modelarzom przydają się obydwa rodzaje.

Rozpoznają je dzięki temu, że szybciej rosnąca balsa ma mniej słojów, a rosnąca wolniej – więcej. Ważne, że to drewno jest bardzo wytrzymała na rozerwanie. Na listewce o grubości zaledwie 1 centymetra można powiesić ciężar do 500 kilogramów!

Koliber z papieru
Moim pierwszym modelem był samolot Koliber, taka latająca wycinanka z papieru – wspomina Jacek Kaczmarczyk. – Posklejałem go w kilkanaście minut. Latał parę tygodni, dopóki... nie spadł do kałuży – dopowiadają ze śmiechem koledzy. Potem były już bardziej skomplikowane modele.

Takie jak wykonany przez jego kolegę Daniela Hałonia szybowiec sterowany radiem o rozpiętości 2,5 metra. Ma w kabinie odbiornik radiowy, akumulatorki, serwomechanizmy, służące do sterowania. Kupuje się to wszystko w sklepach modelarskich albo w internecie.

Taki model zachowuje się w locie podobnie, jak prawdziwe szybowce. To znaczy, że wykorzystuje prądy powietrzne. – W dobrych warunkach może latać prawie bez końca – mówią modelarze z pracowni Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Żorach.

Jacek już nie myje zębów
Młodzi modelarze to zaradne chłopaki. Niektóre modele – takie jak wspomniany Kos – napędzają wielokrotnie skręconą gumką. Można ją skręcić ręcznie, ale żeby było trudniej, Jacek Kaczmarczyk skonstruował specjalnie urządzenie, do którego wykorzystał silniczek z... elektrycznej szczoteczki do czyszczenia zębów.

– Teraz Jacek nie myje zębów! – żartują koledzy. Innym razem Jacek kupił od kolegi hulajnogę. Kosztowała tylko 20 złotych, bo coś było w niej zepsute. Jacek nie tylko ją naprawił, ale jeszcze założył silniczek i akumulatorki.

No i ma teraz hulajnogę z napędem elektrycznym! – Dawniej, jak coś się zepsuło, to mój syn Damian prosił: „Mamo, przyklej mi to!” A teraz, od kiedy chodzi do modelarni, radzi sobie sam – mówi pani Małgorzata Nikiel. Pani Małgosia też zainteresowała się lotnictwem. Nawet zapisała się na kurs pilotów szybowcowych na lotnisku w Rybniku-Gotartowicach.

Najlepsi w modelarni
Rodzice cieszą się, bo jeśli ktoś chce zapisać się do żorskiej modelarni, w szkole musi mieć średnią ocen nie mniejszą niż 4,5. A inne warunki? – Jeśli syn przychodzi z ojcem, to wystarczy, że ma 6 lat – mówi instruktor Pietrzykowski, który – jak mówi – zajmuje się modelarstwem „dopiero od 48 lat”.

Zimą młodzi modelarze sklejają dla zabawy plastikowe samoloty, które nie latają. – To pół godziny roboty – mówią lekceważąco chłopcy. Ich koronną konkurencją są latające modele sterowane mechanicznie. Indywidualnie i drużynowo zdobywali medale mistrzostw Polski. Wiosną urządzają loty balonów.

W modelarni chłopcy poznają zasady aerodynamiki   W modelarni chłopcy poznają zasady aerodynamiki
fot. HENRYK PRZONDZIONO
Sami je sklejają z prasowanej bibułki, a potem napełniają gorącym powietrzem z palników. – Ostatnio tylko jeden im się spalił – śmieje się pani Ela, mama Daniela. Czasem modelarze z Żor remontują uszkodzone modele. Właśnie stoi u nich piękny duży model przedwojennego samolotu RWD-6. W takim zginęli najsłynniejsi polscy piloci – Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura.

Łódka z mikroprocesorem
Ostatnio do lotniczej modelarni po radę przyszedł gimnazjalista. Kiedyś chodził na zajęcia do pracowni Jana Pietrzykowskiego, teraz chce skonstruować miniaturową łódkę na konkurs ogłoszony przez katowicki Pałac Młodzieży. Łódka powinna przepłynąć 25 metrów po prostej i potem zawrócić.

To nie takie proste, tym bardziej że regulamin zakazuje stosowania zdalnego sterowania. – Zastosuję mikroprocesor – mówi chłopak. – W sklepie elektronicznym kosztuje najwyżej 6 złotych. – Kiedyś każdy pilot zaczynał od modelarstwa – wspomina Jan Pietrzykowski. – To bardzo pomagało, bo uczeń pilot, wsiadając po raz pierwszy do kabiny samolotu czy szybowca, znał już podstawowe prawa aerodynamiki i zasady lotu.

Niektórzy zawodowi piloci do dziś zajmują się modelarstwem. Tak jak Wiesław Dziuba z Rybnika, na co dzień kapitan największych, transatlantyckich Boeingów 767 Polskich Linii Lotniczych LOT. Kto wie, może jego miejsce zajmie któryś z chłopaków z żorskiej modelarni?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.