O czarnoksiężniku, który chciał uciec Ciemności

Natalia Julia Nowak

publikacja 25.06.2007 19:56

"O czarnoksiężniku, który chciał uciec Ciemności"
Rozdział pierwszy:
O tym, co ciemnowłosa czarownica wyczytała w grubej księdze

Była godzina dwunasta w południe, więc promienie słoneczne okazywały ziemi mało życzliwości. Długą, polną drogą maszerowała jakaś młoda kobieta, trzymająca pod pachą grubą księgę. Energiczna brunetka miała na sobie krótką, czarną sukienkę, która zapewne nie ułatwiała jej znoszenia upału.
Kobieta trzymała głowę wysoko uniesioną, jakby chcąc, by cały świat widział jej fioletowe oczy - symbol czarownic. Nawet z daleka dało się wyczuć jej pewność siebie i wielką ekscytację...
Czarownica zmierzała w stronę jedynego domu, znajdującego się poza murami miasta. Znalazłszy się na terenie czarnego, ogrodzonego żelaznym płotem budynku, przyspieszyła kroku. Maszerując, tylko raz spojrzała na zabite deskami okna oraz ganek z grubym, nie przepuszczającym światła zadaszeniem. Po chwili pukała już do drzwi.Czarne wrota otworzył stary, brodaty mężczyzna - zapewne nauczyciel magii. Starzec uchylił drzwi bardzo delikatnie - tak, by do domu nie wdarło się zbyt dużo światła - po czym szybko je zamknął, gdy kobieta wśliznęła się do środka. Czarownica i nauczyciel bez słowa przeszli do największego pokoju, gdzie czekał już na nich mizerny, blady jak trup gospodarz.
Noirus byłby zwykłym, niczym nie wyróżniającym się czarnoksiężnikiem, gdyby nie przyszedł na świat z fotofobią - nieuleczalną alergią na światło. Trzydzieści trzy lata obcowania z mrokiem uczyniły go człowiekiem ponurym i nieubłaganym - w jego sercu nie istniał nawet promyk zwykłej, ludzkiej życzliwości. Kiedy był dzieckiem, rodzice próbowali przyzwyczajać go do światła, jednak wszelkie próby wyleczenia chłopca kończyły się poparzeniami i bąblami na skórze. Nic więc dziwnego, iż w końcu zakazali mu opuszczania domu przed zachodem słońca. Obecnie, kiedy Noirus był dorosłym, samotnym mężczyzną, nikt nie narzucał mu swojej woli. Nie było to zresztą potrzebne, gdyż czarnoksiężnik pokochał ciemność - stała się ona nieodłączną częścią jego osobowości. Nie szukał sposobu na oszukanie swej choroby, nie pragnął zrozumienia ze strony mieszkańców Lightown. Wątpię zresztą, by o jego istnieniu wiedziało więcej, niż trzydzieści osób. Przecież nigdy nie pokazywał się o właściwej porze...Noirus nabrał biegłości w magii i innych naukach dzięki czarodziejowi Logosowi: zdziwaczałemu starcowi, który od dziesięcioleci narzekał na złą opinię ludności. Od tej pory utrzymywał z nauczycielem stały kontakt, chociaż ów cierpiał na zanik pamięci i nie potrafił już przekazywać swojej wiedzy.
- Noirus! Noirus! Nie uwierzysz! - zawołała czarnowłosa wiedźma, zobaczywszy swego przyjaciela. - Padniesz trupem, kiedy to zobaczysz!
Dwudziestosiedmiolatka otworzyła księgę i długim, czarnym paznokciem wskazała jakiś fragment. W pokoju rozległ się teatralny okrzyk Noirusa:
- Do stu tysięcy biesów, Hedian, nie wiedziałem, że umiesz czytać! - oświadczył z udawanympodziwem. - Ty nie jesteś taka głupia, na jaką wyglądasz...
Kobieta niecierpliwie wywróciła oczami, ale nie miała czasu na kłótnie.
- Nie denerwuj mnie, tylko spójrz na ten akapit... - Stuknęła parę razy w pachnący nowością pergamin. - Tu jest mowa o jakimś starożytnym artefakcie, Świętej Rekonwalescencji. Jeśli dobrze przeczytałam, może on całkowicie wyleczyć jedną, nieuleczalną chorobę. Dowolną chorobę,
rozumiesz?! - W jej oczach zalśnił dziki zachwyt i ekstaza. - Mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi...
Noirus od niechcenia zlustrował tekst, jednak nie wyglądał na zainteresowanego tematem. Rzadko zdarzało się, by jakakolwiek wiadomość wywołała w nim erupcję szczęścia. Nie pamiętał zresztą, czy kiedykolwiek przeżył coś, co zasługiwałoby na szczery okrzyk radości.
- No dobrze, ale po co mi to mówisz?
Czarownica tupnęła nogą, po czym głośno syknęła:
- Noirus, twoja ciemnota kiedyś mnie przytłoczy! - roześmiała się, chociaż w jej głosie brzmiało więcej histerii, niż radości. - Posłuchaj, taka szansa może się więcej nie powtórzyć! Święta Rekonwalescencja jest przetrzymywana w Akademii Znachorstwa i Ziołolecznictwa. W każdej chwili możemy się tam włamać! Mamy mało czasu, bardzo, bardzo mało... - Mówiła coraz szybciej, zupełnie, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Znać było, iż przestaje panować nad własnymi emocjami. - Jesteśmy pierwszymi
przedstawicielami pospólstwa, którzy dowiadują się o istnieniu artefaktu! Ta książka została wydana dopiero dziś w południe, niewiele osób zdążyło dotrzeć do tego błogosławionego fragmentu. Ale jeśli ktoś obcy się dowie... Jeśli nas uprzedzi i zabierze Rekonwalescencję...
Monolog Hedian został przerwany przez długi, urywany szloch. Z oczu kobiety popłynęło kilkanaście gorzkich łez, połyskujących fioletem. Noirus ironicznie uniósł swe cienkie, czarne jak smoła brwi i zrobił kwaśną miną.
Przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.
- Aha, to ja już wszystko rozumiem - prychnął szyderczo, a jego zimne, "denaturatowe" oczy zalśniły niebezpiecznie. - Szukasz pretekstu, żeby ulitować się nad moją fotofobią, tak? Wybacz, skarbie, ale ja nie potrzebuję niczyjej... wielkoduszności.
Hedian zamknęła księgę i przytuliła się do odzianego w czarną togę maga:
- Noir... - mruknęła przez łzy. - Przecież wiesz, że zależy mi na tobie...
Przez chwilę bawiła się kosmykiem jego długich, czarnych włosów. Czarnoksiężnik delikatnie ją odsunął.
- Przez trzydzieści trzy lata żyłem w bezbrzeżnym mroku. Dlaczego miałbym wyrzec się czegoś, co stanowi cząstkę mojej duszy, co wniknęło do najgłębszych zakamarków mego serca i umysłu? Nie prosiłem cię, żebyś wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Miłosierdzie to upokorzenie - westchnął, przybierając nadzwyczaj pogardliwy wyraz twarzy. - Ale ja nie upokarzam nawet własnych wrogów - zachichotał tak okropnym, piskliwym głosem, że Hedian mimowolnie zadrżała. Noirus wyciągnął przed siebie obie ręce i wykonał nimi jakieś dziwne, precyzyjne ruchy. Po chwili wręczał już przyjaciółce bukiet czarnych róż.
- Przepraszam, nie chciałem być tak nieuprzejmy... - szepnął, żałując za swój chochlikowy śmiech.
Czarownica spojrzała na prezent bardzo uważnie. Nagle otoczył go wieniec cudnych, tęczowych iskier. Wszystkie kwiaty powiększyły się i rozwinęły, a ich kolor stał się różowy. Każda z roślin doskonale świeciła w ciemności, nie wyrządzając Noirusowi żadnej krzywdy. Łodyga i liście pokryły się jasną zielenią, wglądały jak element rysunku małego dziecka. Natomiast kolce sprawiały wrażenie tępych i niegroźnych - zupełnie, jak aluminiowe ćwieki, przybite do obroży Hedian. Wszystkie róże zachwycały słodkim zapachem, działającym niemal jak narkotyk.
- Nawet nie wiesz, jak wiele cudnych rzeczy istnieje za tym czarnym parawanem, który odgradza cię od świata - szepnęła z zachwytem Hedian. W jej oczach wyświetliło się wiele pięknych i niezwykłych obrazów: pola uprawne z różnokolorowym zbożem, motyle wielkie jak ptaki, góry pokryte błękitnym śniegiem, rozmigotane tafle jezior, szumiące morza. Jedna z jej wizji przedstawiała białego jednorożca, cwałującego między zgrabnymi pagórkami. Inna: niebieskooką syrenę, czeszącą swoje włosy złotym
grzebieniem. Wszystkie te cuda natury poruszały się, a Noirus niemal słyszał ich odgłosy, czuł zapachy... Nagle wszystko zniknęło, jak obraz w wyłączonym telewizorze. Oczy kobiety znowu stały się fioletowe.
- Oksygenia to piękny kraj - powiedziała Hedian - ale cóż z tego, skoro ty wolisz swoją przeklętą czerń?!!!
Wypowiadając ostatnie słowa, sprawiła, iż róże na nowo stały się czarne. Po chwili zwiędły i opadły, a ona cisnęła nimi o podłogę.
- Wybacz, Noirusie, chciałam tylko być dla ciebie miła! - wykrzyknęła kobieta, rzucając się do wyjścia. - Nie dziwię się, że żyjesz w ciągłym mroku, bo jesteś zwykłym, ociemniałym ignorantem!
Nie mogła wyjść, ponieważ czarnoksiężnik użył magii do zamknięcia drzwi.
- Nie tak szybko, panienko - rzekł, jak zwykle chłodno i spokojnie. Powiedz mi wszystko, co wiesz o Świętej Rekonwalescencji.
Na twarzy Hedian pojawił się cień nadziei.
- Święta Rekonwalescencja to fiolka z magicznym płynem, który może wyleczyć tylko jedną chorobę, jednego człowieka - wyjaśniła. - Została odnaleziona cztery lata temu w ruinach miasta Nadina: prawdopodobnie pochodzi z Epoki Światła. Król Oksygenii kazał ją ukryć w skarbcu AZiZ i czekać, aż znajdzie się ktoś, kto będzie jej potrzebował. No, a czy ty nie jesteś tym potrzebującym kimś? Rekonwalescencja sprawiłaby, że światło przestałoby ci szkodzić... Mógłbyś wyjść z domu o stosownej porze, przeżyć to, co dotąd było nieosiągalne, podziwiać wschody słońca... Zobaczyłbyś, jak naprawdę wyglądają rzeczy, które zawsze uważałeś za groźne i nieciekawe. Przecież w mroku wszystko jest czarne... Lecz za dnia...
Może jej się wydawało, ale oczy Noirusa zalśniły jak szlachetne kamienie. Była w nich tęsknota za rajem utraconym, wiara, że można go cudownie odzyskać... Czarnoksiężnik chyba uświadomił sobie swoje wzruszenie, bo drgnął i znowu stał się wyniosłym, aroganckim magiem. Cynicznie wywrócił
oczami.
- Dobrze, Hedian, skoro tak ci zależy...
Nagle jego głos stał się zimny, ostry i przerażający, podobny do ryku wilka:
- Layer!!! Layer, ty niewierny sługo!!! Do mnie, natychmiast!!! - darł się wniebogłosy.
Po chwili rozległo się skrzypienie drzwi i do pokoju wpadł otyły chłopak, prawdopodobnie szesnastolatek. Młodzieniec miał zmierzwione czarne włosy, czarną togę i ręce brudne od ciemnej czekolady. Spojrzał pytająco na Noirusa.
- Layer - zaczął czarnoksiężnik, powracając do swego normalnego głosu - powiadom wszystkich, że dziś w nocy idziemy do Akademii Znachorstwa i Ziołolecznictwa. Do zachodu słońca macie się uzbroić, choćby to była ostatnia rzecz, jaką zrobicie. Czy mój rozkaz jest zrozumiały?
Chłopiec skinął głową, ale nie mógł odpowiedzieć, gdyż jego usta były wypchane słodyczami. Hedian dopiero teraz zauważyła, że nawet kąciki warg Layera są ubrudzone ciemnobrązową mazią.
- Chłopcze, zdecydowanie przesadzasz z tymi słodyczami - stwierdził całkiem trafnie Noirus. - Twoje obżarstwo obróci się kiedyś przeciwko tobie. Mówiłem ci już, że powinieneś poszukać pomocy. Uzależniłeś się od czekolady!
Młodzieniec pospiesznie połknął to, co miał w ustach, po czym wypalił:
- A czy ja powiedziałem, że chcę zerwać z moim nałogiem?
Czarnoksiężnik zrobił srogą minę:
- Nie pyskuj, tylko zrób to, co ci kazałem. Idź do miasta Lightown i rozpocznij przygotowania do dzisiejszego napadu. No, na co ty jeszcze czekasz?
- Niech Stiller pójdzie - mruknął chłopiec. - Ciągle oczekuje pan czegoś ode mnie...
Noirus potrzedł bardzo blisko Layera, tak, by sługa stracił całą pewność siebie.
- Czy czujesz się, jakbyś miał zaraz kichnąć jelitami? - zapytał łagodnie, siląc się na niewinny uśmieszek
- Nie.
- To zaraz zrobię tak, że się poczujesz.
Młodzieniec zerwał się jak oparzony, po czym błyskawicznie wybiegł z pokoju. Znać było, iż nie chce dłużej sprzeciwiać się swemu panu. Noirus zachichotał złośliwie.
- Ach, ta dzisiejsza młodzież! - Puścił do Hedian oczko.




Rozdział drugi:
Spotkanie w Akademii Znachorstwa i Ziołolecznictwa

Po czterdziestu minutach ogromnego napięcia i uważania na każdy krok, udało im się dotrzeć do skarbca AZiZ. Podczas wędrówki musieli minąć jakiś wysoki, wielopoziomowy stojak ze świecami, który znacznie pogorszył samopoczucie Noirusa. Hedian pocieszała przyjaciela myślą, że za chwilę wypije Boską Rekonwalescencję. Wówczas będzie mógł mijać tyle świec, ile tylko zechce.
Teraz pozostawało im jedynie wywarzyć żelazne drzwi. Nauczyciel Logos już chciał zaoferować swą magiczną pomoc, gdy Noirus stanowczo mu podziękował. Nie miał zaufania do starego, zdziwaczałego maga, zwłaszcza, iż mogła go wyręczyć Cmentarna Trójca: Layer, Stiller i Necri. Rozważywszy kilka
argumentów i kontrargumentów, postanowiono otworzyć wrota w niemagiczny sposób. Layer i Stiller zrobili kilka kroków do tyłu, by zaatakować drzwi z większej odległości. Nagle Noirus nacisnął klamkę i - ku zdumieniu całej drużyny - odkrył, że skarbca nie zamknięto na klucz. Uszczęśliwieni włamywacze postanowili wejść do środka. Na czele kroczył oczywiście czarnoksiężnik; za nim podążyła Hedian, Logos i Fredezjusz. Pochód zamykało trio nastoletnich nekromantów. Obok nich człapał bystry skrzat
Marchelo, potrafiący orientować się w każdym terenie. Żadne z nich nie stłumiło okrzyku zdumienia. Nawet Noirus wydawał się ciężko zszokowany, gdy zobaczył, że w skarbcu już ktoś jest. Jego oczom
ukazał się widok trzech rycerzy: blondynów i rudzielca. Każdy z nich miał na sobie srebrną kolczugę z herbem Albina Sprawiedliwego - dobrego króla Barnfeldu. Przez chwilę panowała krępująca cisza.
- A wy tu po co? Guza szukać? - przemówił wreszcie czarnoksiężnik, przerywając tę głupią sytuację. Czego jak czego, ale spotkania z obcymi włamywaczami nie przewidział w scenariuszu! Na środek sali wyszedł wyższy blondyn. Wystarczył jeden rzut oka, by się zorientować, że jest to człowiek prawy i honorowy - żywa kopia "idealnych rycerzy" ze starych ballad i poematów. Nieznajomy sprawiał pozytywne wrażenie, chociaż zaciskał palce na rękojeści miecza. Widać było, iż nie spodziewał się spotkania z bandą złych, prowincjonalnych magów.
- Stać! Nie zamierzam wszczynać żadnych awantur! - zawołał wojownik, wlepiając wzrok w twarz Noirusa. - Nie ruszajcie się, a nikomu nie stanie się krzywda! Kim jesteście i czego chcecie?
Noirus splótł ręce z tyłu, ale nie zamierzał spełnić polecenia nieznajomego. Wprost przeciwnie, podszedł do niego bardzo blisko, tak, jak niegdyś do Layera:
- Słuchaj, synu, mamy ważną sprawę do załatwienia - przemówił lekko, przybierając dobrotliwy wyraz twarzy. - Gdybyś był taki uprzejmy nie blokować nam dostępu do Świętej Rekonwalescencji...
- Nigdy jej nie dostaniecie! - wykrzyknął rudzielec. - Jeśli przybyliście po artefakt, to musicie obejść się smakiem. Rekonwalescencja jest nasza!
- Chłopcze, nie tak oficjalnie! - syknął Noirus, przeciągając zgłoski. - Chyba nie chcesz, by usłyszał cię jakiś zakichany stróż. Aresztują nas jak tego smarkacza z Shinig Hill i Rekonwalcescencja nie będzie ani nasza, ani wasza. Ale... kurczę, przyjmij do wiadomości jeden fakt. To ona pierwsza dowiedziała się o artefakcie - wskazał głową na Hedian - więc pewnie mamy do niego większe prawo. Chyba zgodzisz się ze mną, rudy? Zgodzisz się, zacny rycerzu?
Hedian wyglądała, jakby cała dyskusja doprowadzała ją do szału. W końcu podeszła do trzech obcych włamywaczy i zaczęła o czymś opowiadać. Czarnoksiężnik wyłapał tylko kilka słów: "on ma fotofobię", "wyższa konieczność", "człowiek naprawdę potrzebujący" i "jedyna szansa". Kobieta zakończyła swój molog głośno:
- Mam nadzieję, że rozumiecie, dlaczego tak nam na tym zależy...
Wyższy blondyn rozumiał doskonale, jednak miał kilka wątpliwości. Przez chwilę zastanawiał się, jakich użyć słów, by nie urazić swoich przeciwników. W końcu postanowił przemówić:
- Bardzo podziwiam pani troskę o tego człowieka - zaczął łagodnie - ale nie wysłuchała pani naszych argumentów. Poszukujemy Rekonwalescencji dla księżniczki Mee-Mee. To bardzo miła, ośmioletnia dziewczynka, która zapadła na nieznaną chorobę. Żaden barnfeldzki medyk nie potrafi jej pomóc, chociaż próbowano już absolutnie wszystkiego. Nadworny lekarz króla Albina jest zdania, że dziecku pozostał tylko miesiąc życia. Właśnie dlatego władca Barnfeldu polecił nam, byśmy włamali się do skarbca AZiZ i wykradli Świętą Rekonwalescecję. Proszę się nie obrazić, ale wszyscy uważamy, że księżniczka Mee-Mee potrzebuje jej bardziej, niż ten człowiek - skierował swój wzrok na Noirusa. - Córka króla kona. Całymi dniami i nocami leży na łóżku, wpatrując się nieprzytomnie w sufit.
Wczoraj wieczorem jej temperatura osiągnęła tak wysoki stopień, że nikt nie spodziewał się, iż dożyje świtu. Kiedy patrzę na jej zapłakane oczy i różowe usteczka, które już nigdy się nie roześmieją... Proszę mnie zrozumieć. Święta Rekonwalescencja to dla Mee-Mee ostatnia deska ratunku!...
Noirus poczuł się, jakby połknął wielką, śniegową kulę. Chociaż zawsze uważał się za człowieka złego, okrutnego i pozbawionego wyrozumiałości, nie potrafił przejść obojętnie obok losu księżniczki. W jednej chwili wydało mu się, że jego potrzeba jest mocno wyolbrzymiona. Przecież to nie on leży na łożu śmierci, tylko ta mała, Bogu ducha winna dziewczynka! Wiedział, iż oddanie Rekonwalescencji rycerzom nie zrobi mu żadnej różnicy. Ponieważ przez całe życie przebywał w ciemności, zdążył się do niej całkowicie przyzwyczaić. Postanowił zrezygnować ze swojego planu. Nie będzie walczył o święty artefakt. Niech zabierze go trójka cudzoziemskich rycerzy i przekaże biednej, umierającej księżniczce! To jedyne rozsądne rozwiązanie...
Nagle wydarzyło się coś, czego również nie mógł przewidzieć. Wrota skarbca otworzyły się i ktoś zaświecił oślepiające światło. Całe pomieszczenie zdawało się tonąć w morderczej jasności, tak ostrej, jak lipcowe słońce. Noirusa ogarnął ogromny ból. Wszyscy czuli się, jakby trafili na pustynię, ale jego cierpienie nie mogło się równać z żadnym. Miał wrażenie, że za chwilę spłonie mu skóra, a narządy wewnętrzne obrócą się w popiół. Odkąd przeszedł obok wielopoziomowego świecznika, dokuczało mu złe samopoczucie. Teraz jego stan pogorszył się stokrotnie. Pomimo reakcji uczuleniowej, starał się nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Usłyszał, jak jakiś wściekły, męski głos krzyczy:
- Rzucić broń! Włamywaczom, złapanym na gorącym uczynku, grozi piętnaście lat ciężkich robót!
Czarnoksiężnik nie był w stanie otworzyć oczu. Nie chciał zresztą tego robić, bo ryzykowałby całkowitą utratą wzroku. Poczuł, jak jego ramię obejmują jakieś ciepłe, gładkie ręce... A potem rozległ się znajomy szloch:
- Szybko! Podajcie mu Świętą Rekonwalescencję! To światło go zabije!
Kroki, szmery... Odgłosy, przywodzące na myśl butelkę, wyjmowaną ze skórzanej torby...
- Noir, teraz to ty jesteś bardziej potrzebujący, niż księżniczka Mee-Mee - powiedziała Hedian. - Proszę, oto Święta Rekonwalescencja. Jeśli ją wypijesz, już nigdy nie będziesz musiał bać się światła.
- Nie! - wykrzyknął nieoczekiwanie Noirus. - Nie! Nie! NIE!!!
- O co mu chodzi?! - zdumiała się czarownica, która ponownie chwyciła jego ramię. - Jeśli nie przyjmie leku...
- Nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie! - zawołał opryskliwie Noirus. - Oddajcie Rekonwalescencję księżniczce Mee-Mee!
Czarnoksiężnik nie wiedział, co robi Hedian, ale przypuszczał, iż właśnie teraz wywraca oczami.
- Noir, chyba nie myślisz logicznie... Czy ty chcesz skonać?! Teraz, kiedy odnaleźliśmy lekarstwo na twoją chorobę?! - Jej głos był ostry jak brzytwa, nie znosił sprzeciwu ani odmiennych poglądów.
Konający mag zdobył się na szczerość:
- Wolę sam umrzeć, niż dopuścić, by z mojej winy ktokolwiek stracił życie! - zawołał. - Idźcie, oddajcie lek tej barnfeldzkiej dziewczynce... Od początku nie zależało mi na tym paskudztwie!
- Czarownik ma rację - odezwał się rudowłosy rycerz. - Jeżeli istnieje ktoś, kto naprawdę potrzebuje artefaktu, to jest nim z pewnością nasza księżniczka.
Hedian jeszcze mocniej przytuliła się do Noirusa.
- Ale on umiera właśnie TU I TERAZ!!! - przypomniała niecierpliwie. - Nastomiast Mee-Mee może jeszcze powrócić do zdrowia. Istnieje tyle cudownych obrazów, uzdrawiających jezior, energetycznych kamieni... - wymieniała jednym tchem.
- Mój przyjaciel znalazł skarb jako pierwszy - odparł rudzielec. - Dlaczego miałby go oddać komuś obcemu?
- To, że Noirus jest chory, niebezpieczny i popełnił wiele przestępstw, nie oznacza, że nie ma prawa do życia! - upierała się Hedian. - Noir, błagam cię, weź to lekarstwo!...
Wydawało się, że obecnej sytuacji nie da się rozwiązać. Klamka zapadła: ktoś musi umrzeć! Czarnowłosa wiedźma była skłonna zrobić wszystko, aby ocalić swego przyjaciela. Natomiast trójka barnfeldzkich rycerzy sprzedałaby i własną duszę, byle tylko uratować umierającą Mee-Mee.
Wtedy właśnie wydarzyło się coś cudownego. Usta mądrego człowieka otworzyły się, by przekazać zgromadzonym niezgłębioną prawdę. Żeby uratować dwie ludzkie istoty, wystarczyło siedem, jakże prostych słów. Retoryczne pytanie Logosa do dzisiaj przysparza mnie o przyjemny dreszcz:
- A MOŻE BY TAK, KURCZĘ, ZGASIĆ ŚWIATŁO?! - błysnął intelektem nauczyciel. I Ciemność odsunęła kosę eutanazji...
Natalia Julia Nowak