Ślizgiem po medal

Gabriela Szulik

|

MGN 07-08/2008

publikacja 02.06.2008 14:27

Woda zawsze była jej żywiołem. Jako dziesięciolatka wygrała z bratem zawody żeglarskie. Ale potem z żaglówką wygrała deska windsurfingowa.

Ślizgiem po medal Zosia Klepacka wie, jak zgrać się z wiatrem, z falą i ślizgać deską winsurfingową tak, żeby popłynąć po medal. Na razie jest Mistrzynią Świata. fot. ZOFIA KLEPACKA

Zosia Klepacka skończyła w kwietniu 22 lata. W zeszłym roku zdobyła Mistrzostwo Świata w windsurfingu. Na olimpiadzie w Atenach była dwunasta. W Chinach będzie... pierwsza.

Brak załoganta
Kiedy była małą dziewczynką, lubiła przedstawiać się tak: „Nazywam się Zosia Klepacka, zostanę mistrzynią olimpijską”. – Nie wiem, dlaczego tak mówiłam – śmieje się mistrzyni. – Może dlatego, że marzyło mi się zawsze, by wystartować w igrzyskach olimpijskich, a gdyby tak jeszcze zdobyć medal... to już szczyt marzeń. Nie wie też, skąd się wzięły u niej takie marzenia, bo w rodzinie Klepackich nie ma tradycji sportowych. Nikt nigdy nie uprawiał żadnego sportu. – Takie tam tylko pływanie, bieganie za piłką – opowiada Zosia. Tak też niewinnie zaczęła się kariera Zosi. – Był maj, mój starszy brat nie miał załoganta do dwuosobowej łódki, a bardzo chciał popływać na Zalewie Zegrzyńskim – wspomina. – Ktoś nawalił, nie przyszedł, no i Filip zabrał mnie. I wygraliśmy te zawody żeglarskie – śmieje się Zosia. – Ale przy okazji tamtych amatorskich zawodów zobaczyłam, jak ktoś pływał na desce windsurfingowej. Stwierdziłam, że to jest sport, który chcę uprawiać. I... zapisałam się do klubu.

Pompowanie wiatru
Zawsze wiedziała, czego chce. Kiedy już coś robiła, to na całego. Na 365 dni w roku, ponad 240 Zosia jest poza domem. Jej życie to wyjazdy na zawody i przede wszystkim treningi – przed igrzyskami jeszcze bardziej intensywne. – Teraz na przykład mamy trzy treningi w ciągu dnia – mówi zawodniczka. – Rano o 7.30, potem przed południem o 11.30 i trzeci po południu o 15.30. Każdy po 2, 3 godziny. Pływanie na desce jest jak jazda samochodem. Początek zawsze jest trudny – tłumaczy Zosia – trzeba skoordynować wszystkie ruchy z tym, co dzieje się koło mnie. Kierowca ma obok siebie inne samochody, przechodniów itd. Gdy to opanuje, wsiada i nie zastanawia się, jaki ruch zrobić, tylko po prostu rusza. Podobnie jest na desce. Kiedy już się ją „poczuje”, nie myśli się o tym, jak pływać. Z czasem kierujemy deską jak samochodem. Trzeba czuć wiatr. Zgrać się z wiatrem, z falą, z naturą. – A jeśli nie ma wiatru? – pytam. – Można go pompować, czyli machać tym żaglem i napędzać wiatr. Można też szybko przesunąć szynę do przodu i włożyć miecz – to coś w rodzaju kilu w łódce – wtedy ostrzej płyniemy. Od wiatru jesteśmy uzależnieni. Gdy wieje, mówimy, że są dobre warunki ślizgowe.

Gwiazda TV
Wychowała się w samym sercu Warszawy przy ul. Marszałkowskiej. Na szarym podwórku – jak lubi powtarzać. Ma dużą rodzinę: trzy siostry i dwóch braci. Był jeszcze trzeci, Radek, młodszy od Zosi o półtora roku. Chorował na serce i umarł jako dziecko. Zosia bardzo przeżyła jego śmierć. Miała wtedy pięć lat. – Taka rodzina to dobra szkoła życia – mówi. – Uczy przede wszystkim samodzielności. Dzisiaj większość wyfrunęła już z domu. Przeważnie raz w roku spotykają się razem. – To najlepszy prezent na Boże Narodzenie – mówi Zosia. W szkole nie była prymusem. – Raczej małym urwisem – śmieje się. Nie usiedziała w jednym miejscu. Zawsze ją gdzieś gnało. Wszystkim naokoło chciała pomagać. – Rodzice mnie tego nauczyli – mówi. – Kiedy miałam 15, 16 lat, to nawet na misje do Kamerunu chciałam wyjechać. Kiedyś zaproszono ją do programu „Nasi olimpijczycy” i...  zaproponowano, by sama spróbowała poprowadzić program dla młodych ludzi. – Na początku wybuchnęłam śmiechem – wspomina. – Zaszokowała mnie ta propozycja. Przecież kompletnie nie wiedziałam, jak to się robi. Teraz bardzo się cieszę. Mam większy kontakt z młodymi ludźmi. Zosia prowadzi program „Raj” w I programie TVP. – To ma być zachęta, że każdy może ruszyć się sprzed telewizora i zrobić coś dobrego.

Krzyżyk i Biblia
Młodzi ludzie nie obrażają się na Pana Boga – zapewnia. – Tylko czasem zrażają się do ludzi. Niektórym da się wytłumaczyć, że to my tworzymy Kościół, innym nie... – zamyśla się przez chwilę i zaraz dodaje: – Dla mnie zawsze najważniejsze było, by być dobrym człowiekiem i żyć zgodnie z Ewangelią. Zawsze mam Biblię ze sobą. Czasem z kolegami z klubu siadamy pod koniec dnia, otwieramy w ciemno Pismo Święte i potem rozmawiamy o przeczytanym fragmencie. Ja to wymyśliłam i chwyciło – śmieje się. – To bardzo dobry patent. Kiedyś podczas zawodów we Francji weszłam do pokoju chłopaków, patrzę, a tam leży Biblia. Byłam w szoku. A więc można... Zosia zawsze ma krzyżyk przy sobie. Jeden dostała na Lednicy dwa lata temu – To moja siła – mówi. – Staram się codziennie rozmawiać z Bogiem. Nie proszę Go, żeby mi dał wygrać. To nie na tym polega. Przede wszystkim dziękuję. Za każdy dzień. Zofia Klepacka codziennie trenuje i szczebel po szczebelku wdrapuje się coraz wyżej. Jest przekonana, że marzenia się spełniają. – To oczywiste – śmieje się – ale trzeba im pomóc, trzeba włożyć w ich spełnienie dużo ciężkiej pracy – dodaje. – Kiedy zapisała się do klubu jako dziesięciolatka, trener nie chciał jej przyjąć, bo była za mała. – Po prostu takiego sprzętu nie było – śmieje się mistrzyni. – Ale bardzo chciałam i bardzo, bardzo dużo trenowałam. Teraz też dam z siebie wszystko, potrenuję i mam nadzieję, że zdobędę medal.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.