Dobry zawodnik

Franciszek Kucharczak

|

MGN 07-08/2008

publikacja 29.05.2008 09:44

Kto to widział, żeby ktoś stał się silny od czegoś, co powala na ziemię. A z Pawłem tak było.

Dobry zawodnik Rzymska Bazylika św. Pawła za Murami – postawiono ją na grobie świętego Pawła fot. HENRYK PRZONDZIONO

Statek trzeszczał, jakby miał się za chwilę rozpaść. I pewnie by się rozpadł, gdyby żeglarze nie ściągnęli go linami. Wiele już dni minęło od chwili, gdy stłoczonych na drewnianej łupinie dwustu siedemdziesięciu sześciu ludzi po raz ostatni widziało słońce. Od tamtej pory bezustanny wicher gnał statek po morzu w niewiadomym kierunku. Kolejne dni tułaczki były szare, a noce zapadały czarne, bez gwiazd – jedynej busoli starożytnych ludzi morza. Ludzie umęczeni chorobą morską przestali jeść, wielu siedziało osowiałych, bez nadziei na ocalenie. Któregoś ranka wśród zrezygnowanych tułaczy rozległ się dziwnie mocny i pewny głos. – Nikt z was nie zginie, tylko okręt! – wołał niewysoki, łysawy chudzielec o wydatnym nosie. Pod krzaczastymi brwiami błyszczały pełne ognia oczy. – Tej nocy ukazał mi się anioł Boga, do którego należę i któremu służę, i powiedział: „Nie bój się Pawle, musisz stanąć przed Cezarem i Bóg podarował ci wszystkich, którzy płyną razem z tobą”.

Nie jestem bogiem
To był Paweł, Żyd z Tarsu, dawny faryzeusz i prześladowca chrześcijan. Było w tym człowieku coś takiego, co kazało uwierzyć jego słowom. I to mimo że był więźniem. Przewożono go pod eskortą z Judei do Rzymu, gdzie miał być sądzony za głoszenie nauki o Jezusie. Zginąłby już za to w Jerozolimie, ale on odwołał się do Cezara, bo jako obywatel rzymski miał takie prawo. Czternastego dnia statek zarył dziobem w dno u brzegu jakiejś wyspy, a wciąż wysokie fale roztrzaskały jego rufę. Podróżni w komplecie znaleźli się na lądzie, a statek pochłonęło morze – wszystko stało się tak, jak powiedział Paweł. Ląd okazał się wyspą Malta. Tubylcy rozpalili dla rozbitków ognisko. Gdy Paweł dokładał chrustu do ognia, ukąsiła go w rękę jadowita żmija. Wszyscy spodziewali się, że apostoł zaraz umrze, jednak nic mu się nie stało. Wtedy pogańscy tubylcy uznali, że ten dziwny człowiek jest bogiem. Nie pierwszy raz tak się zdarzyło. Wcześniej, gdy w mieście Listra Paweł mocą Jezusa uzdrowił kalekę, miejscowi stwierdzili, że jest Hermesem, a jego towarzysza Barnabę obwołali Zeusem. Obaj, widząc, że mieszkańcy Listry chcą złożyć im ofiarę, rzucili się w tłum z krzykiem: „Ludzie, dlaczego to robicie! My także jesteśmy ludźmi, podobnie jak wy, podlegamy cierpieniom!” (por. Dz 14, 8 – 18).

Żeby nie zadzierał nosa
Paweł wiedział, co mówi – podlegał cierpieniom. Musiały być poważne, bo on sam napisał o nich: „Dany mi został oścień, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym nie unosił się pychą” (2 Kor 12,7). Oścień był zaostrzonym kijem, którym za czasów Pawła dźgano juczne zwierzęta, gdy wierzgały. Nie wiadomo, na co cierpiał Paweł. Może były to silne bóle głowy lub inna choroba. W każdym razie coś, co utrudniało mu życie. Ale Paweł rozumiał, że człowiek takiego ościenia czasem potrzebuje. A on szczególnie. Po co? „Żeby nie wynosił mnie ogrom objawień” – napisał. A było tych objawień wiele. Pewnego razu Paweł został nawet „porwany do trzeciego nieba” i słyszał tam „tajemne słowa, których nie godzi się człowiekowi powtarzać” (2 Kor 12, 2 – 4). Bóg przez Pawła działał cuda, a tłumy nawracały się na wiarę w Jezusa pod wpływem jego słów. Niejeden w takich warunkach uwierzyłby, że sam jest bogiem, a przynajmniej jego kolegą. Ale nie Paweł. „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” – napisał. Od chwili, gdy jasność Jezusa powaliła go pod murami Damaszku, otrzymał jakieś nowe źródło energii, ale wiedział, że ona nie od niego pochodzi. Wiedział, że to moc Boga, więc był Bogu posłuszny. Nieraz zdarzało się, że Duch Święty mówił mu, gdzie ma się udać i do kogo przemawiać. Na szlaku podróży Pawła, jak grzyby po deszczu, rozrastały się gminy wyznawców Chrystusa.

Egzekucja jak meta
18 lipca 64 roku Rzym stanął w ogniu. Straszliwy pożar zniszczył większą część miasta. Wielu mieszkańców zginęło, setki tysięcy zostały bez domów i dobytku. Ludzie zaczęli podejrzewać, że to cesarz Neron kazał podpalić stolicę, żeby mieć natchnienie dla swoich wierszy. Neron zwalił winę na chrześcijan, których było już w Rzymie wielu. Odtąd wyznawcy Chrystusa byli tropieni i wyłapywani, a potem okrutnie zabijani. Wśród nich zginął pierwszy papież – święty Piotr Apostoł. Wtedy też musiał zginąć i Paweł. Tradycja mówi, że – jako obywatela Rzymu – ścięto go mieczem. Zanim to jednak nastąpiło, Paweł zdążył wysłać z więzienia list do swojego ukochanego ucznia Tymoteusza. Pisał w nim: „Krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkich, którzy umiłowali pojawienie się Jego” (2 Tm 4, 6 – 8). Jak to? Skazaniec pisze o swojej egzekucji tak, jakby była metą dla zwycięskiego biegacza? To nie jest normalne. Ano, prawda. Bo moc, którą miał święty Paweł, nie pochodziła od niego. I nie tylko Paweł ją otrzymał. Ma ją każdy, kto uwierzył Jezusowi i oddał Mu swoje życie

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.