Uśmiechnięty Czarnulek

Iza Paszkowska

publikacja 27.07.2006 10:23

Mały, czarny kundelek chodził za nami od kilku dni. Udawaliśmy, że go nie widzimy.


W końcu mama się zlitowała, rzuciła kawałek pasztetu i oto pies się uśmiechnął ząbkami. Ukazał nam garnitur białych ząbków lśniących w czarnej mordce!
- Mamo, on się śmieje!- krzyknęły dzieci.
Pies od razu uznał, że należy do rodziny i zajął skromnie miejsce w łazience.
Lecz w domu trwał remont. Dwa psy szczekały, roznosiły brud, zamieszanie było niewąskie! Dlatego wszyscy zgodzili się, gdy jeden z murarzy oświadczył, że chętnie weźmie pieska dla swoich dzieci. Nie czuli się jednak dobrze z tą decyzją i patrzyli z przeykrością, jak pies mimo oporów musi opuścić dom.
- Ten wasz pies nam uciekł!- oświadczył nazajutrz rano murarz.- Gdy przyszła sąsiadka, wykorzystał chwilę nieuwagi i wybiegł. Nie daliśmy rady go złapać.
Teraz dopiero zrobiło nam się głupio! Wszyscy po cichu myśleli, że nie zawsze należy postępować rozsądnie i logicznie. Dzieci chodziły zachmurzone, Astra szukała swojego przyjaciela.
Po kilku dniach rozległ się krzyk:
- Czarnulek, Czarnulek wrócił!
To brzmiało jak bajka- chociaż naszemu kundelkowi daleko było do słynnej Lessie, a przecież wrócił. Pokonał około 5 kilometrów, które przedtem przejechał tramwajem i autobusem. Jak odnalazł drogę? Usłyszał mnóstwo przeprosin, popartych wielką ucztą i poszedł odpocząć do swego legowiska w łazience.
Przez kilka lat Czarnulek brał udział w parafialnych wyjazdach dzieci oraz w klasowych wycieczkach. Był mały, niekłopotliwy i samodzielny. Cierpliwie pozwalał sie prowadzić obcym dzieciakom na smyczy, a było to konieczne, gdyż podczas wyjazdów szybko poznawał swoją gromadkę podopiecznych i nie zgadzał się, by ktoś do powierzonych mu dzieci podchodził, gdy wędrowały przez wieś.
Z biegiem lat bywał coraz słabszy i z pokorą oraz wyrzutem spoglądał na panią, gdy kolejny raz wchodzili na Rachowiec, Rycerzową czy Halę Boraczą. Trzeba go było przez chwilkę nieść, co znosił z niejakim wstydem. Natomiast po powrocie do budynku kładł sie do swojego pudełka ustawionego pod stołem w jadalni i nie wychodził z niego do następnego dnia. Ofiarne dzieci przenosiły więc pudełko z pieskiem na podwórko, by mógł brać udział w pogodnych wieczorkach. Potem zanosiły pudło z powrotem, a pies tylko spoglądał z ufnością. Nie wychodził z pudełka, gdy ksiądz przyjeżdżał odprawiać dla nas msze święte. Nie reagował na gości, którzy na te msze przychodzili, starał sie być niezauważalny.
Czarnulek lubił pieczenie kiełbasek na ognisku. Biegał wówczas dokoła dzieci, pilnie obserwował, komu kiełbaska spadła, zjadał spalone skórki, a rano wydobywał z popiołu wiele smacznych kawałków.
A jego uroczy uśmiech zniknął bezpowrotnie, gdy piesek pierwszy raz wpadł pod samochód. Przeżył, ale bródka trzęsła mu się z przestrachu, z oczu kapały łzy, a chociaż nie odniósł obrażeń, przestał się uśmiechać.
Potrafił pokonać barierę płotu i wymykał się nieraz, co przypłacił kolejnymi wypadkami. Po niektórych leżał kilka dni w pudełku, by dojść do siebie. Ale wzmagający się ruch uliczny dopadł go w końcu.

ZWIERZ SIĘ
(w tytule maila napisz "zwierze-nia"