Andrzej Macura

Żywe jest słowo Boże, skuteczne, i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny (Hbr 4,12)

publikacja 16.03.2011 14:24

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. (Mt 17, 1-9)

Andrzej Macura Roman Koszowski/GN

Andrzej Macura
Redaktor naczelny portalu wiara.pl


Pogoda w górach była paskudna. W powietrzu wisiał deszcz. Siedziałem z kolegą na wierzchołku Skrajnego Granata, na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza. Gapiliśmy się, jak wiatr przewala chmury przez grań.
– Wacek, może zaczniemy schodzić? Zaraz nas zleje – zaproponowałem po dwudziestu minutach. – Jeszcze chwila – usłyszałem. I widząc jego rozanielony wzrok, nie miałem serca naciskać na szybki odwrót w doliny. Wiedziałem, co czuje.

Przed nami roztaczał się przepiękny widok, a górska wilgoć dawała cudowny zapach. Trudno to ująć słowami, ale w każdej sekundzie taki obraz odciskał się w naszych sercach. Chłonęliśmy go całym sobą, by później zanieść w doliny. Wspomnienie tamtej chwili nieraz pomaga nam się beztrosko uśmiechnąć, gdy życie daje kolejnego kopa. Podobną, choć na pewno zupełnie inną sytuację przeżyli Piotr, Jakub i Jan, gdy Jezus zabrał ich ze sobą na wysoką górę Tabor. Oni zobaczyli coś bardziej niezwykłego. Ujrzeli przemienionego Jezusa w obecności Mojżesz i Eliasza.

Wspomnienie tego wydarzenia było dla nich wsparciem, gdy zobaczyli Jezusa ukrzyżowanego i pohańbionego. Wspomnienie Taboru pewnie pomogło im wtedy nie stracić nadziei. Każdy potrzebuje takich chwil Taboru. Chwil, do których można się odwołać, gdy przyjdą dni zwątpienia i smutku. Dlatego, gdy Jezus zaprasza – do modlitwy, na Mszę, na rekolekcje – trzeba pójść razem z nim. Trzeba przeżyć Jego obecność, Jego bliskość. To pomoże, gdy Bóg będzie się wydawał daleki i obcy…

Apostołowie na górze nie zobaczyli innego Jezusa – to ich wzrok na chwilę się poprawił. Nasza góra nazywa się modlitwa.