Piorun najstraszniejszy

Franciszek Kucharczak

|

MGN 06/2010

publikacja 06.05.2010 10:13

Krew, krew, krew. Takiej rzezi bezbronnych jeńców jeszcze Polacy nie widzieli. W ziemi na uroczysku Batoh nad rzeką Boh pozostały kości tysięcy najlepszych żołnierzy.

Piorun najstraszniejszy Bitwa pod Batohem zakończyła się masakrą 3 tysięcy bezbronnych polskich jeńców

Ciężki czas przyszedł na Rzeczpospolitą w połowie XVII wieku. Potężne państwo, z którym liczyli się wszyscy, nagle zaczęło otrzymywać ciosy, które coraz trudniej mu było odbij ać. Moskwa, Szwedzi, Turcy – raz po razie katastrofa, a dla wielu śmierć lub niewola i łzy.

GROŹNE ZALOTY
A zaczęło się od Bohdana Chmielnickiego, który w sojuszu z Tatarami zbuntował Kozaków i chłopstwo na Ukrainie. Żółte Wody, Korsuń, Piławce – strasznie brzmiały te słowa w polskich uszach, bo każde oznaczało klęskę. Dopiero pod Beresteczkiem Chmielnicki przegrał, ale wciąż miał armię i wciąż był groźny. I miał syna Tymofieja, którego postanowił ożenić z piękną Rozandą. W istocie, dziewczyna była cudnej urody, ale mogłaby być i maszkarą – liczyło się to, że była córką hospodara (księcia) mołdawskiego. Hospodar, Bazyli Lupul, wcale nie palił się do takiego zięcia, ale nie miał sił, żeby obronić Rozandę przed „zalotami” wzmocnionymi tysiącami szabel. „Chmielnicki domaga się oddania córki, jedynej pociechy mej starości” – alarmował listownie króla Jana Kazimierza. Był wiernym sojusznikiem Rzeczpospolitej, ale król nie chciał nowej wojny z „Chmielem”. Jednak wbrew woli monarchy na pomoc Mołdawii ruszył hetman Marcin Kalinowski. Wojsko miał doborowe, ale zdziesiątkowane pod Beresteczkiem, zmęczone i wściekłe, bo od dawna nie wypłacono mu żołdu. Na domiar złego hetman Kalinowski był kiepskim dowódcą, upartym i próżnym. Żołnierze go nie szanowali. „Choć chciał co począć, nie bardzo go posłuchano” – zapisał kronikarz. W dodatku słabo widział „i kiedy na strzelenie z łuku od niego kto był, ledwo rozeznał, że to człowiek stoi”.

UPROWADŹ TĘ MŁÓDŹ
Hetman zorganizował obóz na uroczysku Batoh. Miejsce to było z natury niedostępne. Gęsty las i głębokie jary utrudniały zmasowany atak. 12 tysięcy żołnierzy Rzeczpospolitej stacjonowało w obozie, który zajmował wielki obszar, „takowy, że go sto tysięcy ledwie by obroniło”. Ale też nie chodziło tam o obronę, lecz o bazę wypadową. W środku zgromadzono siana i słomy dla koni „wielkie styrty”, bo miały nadciągnąć jeszcze kolejne oddziały. Hetman chciał zaskoczyć nieprzyjaciela, gdy ten zechce przekroczyć rzekę Boh. Nie zadbał jednak o właściwe rozpoznanie i sam dał się podejść. W ostatni dzień maja nadeszli Tatarzy. Nazajutrz doszło z nimi do regularnej bitwy. Polacy nieźle sobie radzili. Tatarom jednak wcale nie chodziło o zwycięstwo. W czasie gdy wiązali Polaków walką, kilka kilometrów dalej przez rzekę przeprawiało się 17 tysięcy Kozaków. W nocy Polacy odbyli naradę. Nikt nie wiedział, jakie siły ma nieprzyjaciel. Obecny w polskim obozie generał artylerii Zygmunt Przyjemski chciał okopać się w Batohu z piechotą, a całą jazdę z hetmanem radził wycofać do Kamieńca. „Tę młódź, hetmanie, ojczyźnie w przyszłe czasy uprowadź” – nalegał. Tłumaczył, że zdoła się bronić choćby przez dwa miesiące, a do tego czasu hetman zdąży sprowadzić wystarczającą odsiecz. Wszystkim spodobał się ten pomysł, hetman jednak uparł się, że zostaną na miejscu i tu stoczą bitwę.

BUNT
Decyzja dowódcy rozgniewała wojsko. Gdy nastał dzień, część jazdy się zbuntowała. Wiele chorągwi wyszło na błonia przed obozem, gdzie wczoraj toczyła się bitwa. Buntownicy czekali na dogodną okazję, żeby uciec. Hetman Kalinowski, zamiast bronić się w obozie, wyprowadził na błonia resztę jezdnych. Wiedział, że ci nie uciekną, bo wielu miało w obozie swoje rodziny – żony i dzieci. Mógł być też pewny oddziałów piechoty „cudzoziemskiego autoramentu”. Najemni żołnierze za nieposłuszeństwo byliby ukarani śmiercią. Wybuchła zażarta walka, której bezczynnie przyglądali się zbuntowani koledzy. Husaria i inne oddziały konne, mimo zmniejszonego składu, wzięły w końcu górę nad Tatarami. Buntownicy uznali, że nie mają na co czekać i ruszyli ku rzece, żeby się przez nią przeprawić. Na ten widok hetman kazał piechocie ostrzelać ich. Rozległa się salwa. Kilku ludzi spadło z koni, ale widać było, że piechociarze nie bardzo chcą zabijać swoich kolegów. Ci jednak spłoszyli konie pasące się na błoniu i pognali je na piechotę, spodziewając się, że zwierzęta ją stratują. Konie jednak rozproszyły się, nie czyniąc nikomu krzywdy. Zanim uciekinierzy dotarli do rzeki, wypadły na nich przybyłe właśnie nowe czambuły Tatarów. Masa wyjących wojowników ogarnęła teraz zarówno zbuntowanych, jak i wiernych hetmanowi jezdnych. Artyleria z obozu nie mogła w tych warunkach strzelać, żeby nie zabijać swoich. Kto mógł, uciekał, ale niewielu mogło. Setki ciał zaczęły spływać z leniwym nurtem Bohu. Tatarzy, gdy się dało, chwytali żywcem, bo chodziło im głównie o okup.

DWA OGNIE
Kozacy, ukryci w lesie po drugiej stronie obozu, domyślili się, że przeciwnik ma kłopoty. Z krzykiem ruszyli do ataku na kompletnie zaskoczonych obrońców. Ale tu regimentami piechoty dowodził znakomity generał Zygmunt Przyjemski. Zanim dobiegli, piechota zdążyła sformować szyk. Ci weterani wielu wojen nieraz już byli w opałach i nawet tak skrajne niebezpieczeństwo nie wytrąciło ich z równowagi. Huknęły salwy, przesłaniając widok kłębami dymu. Atak Kozaków natychmiast utknął. Zaczęła się wymiana ognia z obu stron. Zanosiło się na długą walkę. Jednak około trzeciej po południu ktoś zaprószył ogień w złożonych w środku obozu stertach siana i słomy. Buchnął płomień, oddzielając czoło obozu od jego tyłów. Piechota nie miała drogi odwrotu – z jednej strony Kozacy, z drugiej ogień. Mimo tego nikt się nie poddawał, zwłaszcza że Kozacy i tak nie brali jeńców. Twarda walka trwała tu nieprzerwanie, również w nocy. Ostatnich żołnierzy dobijano dopiero nad ranem. Z drugiej strony obozu walka wygasła znacznie wcześniej. Nie jest jasne, co stało się z hetmanem Kalinowskim. Jedni twierdzili, że zginął z piechotą, inni że uciekał z oddziałem konnych, a gdy dowiedział się, że jego syna schwytali Tatarzy, zawrócił i wtedy poległ.

JAK BYDLĘTA NA RZEŹ Ale najgorsze dopiero miało nadejść. W rękach Tatarów znalazło się około 3500 polskich żołnierzy, w tym wielu znakomitych ofi cerów i husarzy. Każdy z nich był szlachcicem, więc Tatarzy już liczyli zyski, jakie spodziewali się otrzymać w zamian za uwolnienie jeńców. Chmielnicki jednak nie chciał, żeby tacy ludzie kiedykolwiek wrócili żywi do kraju. Dogadał się więc z tatarskim wodzem. „Dał zaraz Nuradyn sołtanowi 50 000 talerów, Kamieniec mu obiecał był poddać, żeby niewolnika wszystkiego ścinać pozwolił” – opowiadał potem ocalały z masakry Krzysztof Korycki. On przeżył, bo ukryli go Tatarzy. Przebrali go w strój tatarski i udawali, że to jeden z nich, bo mimo rozkazu nie chcieli tracić takiej zdobyczy. W podobny sposób ocalała grupa Polaków. Niestety, prawie 3 tysiące jeńców wymordowano. „Wyprowadzano na majdan, a jak bydlęta lub baranów rzeźnik, ścinano więźniów” – relacjonował jeden ze świadków. „Jednych ścinali, drugich na śmierć kłuli, a gdy więźniowie konając wołali Jezus! przestraszyli Tatarów. A zatem po gardłach siekali, żeby imienia zbawiennego Jezus nie wspominali” – czytamy. Rzeź trwała dwa dni. Zginęły takie znakomitości, jak Marek Sobieski, brat przyszłego króla, albo Kalinowski, syn hetmana. W bitwie i masakrze zginęło dziewięciu Czarnieckich – krewnych przyszłego hetmana Stefana. Generał Przyjemski, widząc, co się dzieje, „gdy usilnie zaklinał Chmielnickiego zaprzestać rozlewu krwi chrześcijańskiej, powolnemi razami został zakłuty”.

NIEPOWETOWANA STRATA
Klęska pod Batohem była dla Rzeczpospolitej strasznym ciosem. „Jak Polska Polską, nie uderzył w nią piorun straszniejszy” – pisał Jakub Łoś, towarzysz chorągwi pancernej. To prawda. Nigdy wcześniej nie zginęło w jednym miejscu tak wielu ludzi tak ważnych dla kraju. I długo później nie zdarzyło się nic podobnego. Aż do 1940 roku, gdy w miejscowości Katyń i kilku innych miejscach wymordowano ponad 20 tysięcy polskich ofi cerów.

Franciszek Kucharczak

źródło: Wojciech Jacek Długołęcki, Batoh 1652, Wyd. Bellona, Warszawa 1995

Piorun najstraszniejszy   Domna Rozanda (?–1686)
Córka hospodara Mołdawii, Bazylego Lupula, była łakomym kąskiem dla wielu możnych. Kto by ją poślubił, zyskiwałby prawa do Mołdawii i wiązał się z książęcymi rodami. Dlatego o jej rękę zabiegało wielu magnatów – również hetman Marcin Kalinowski, choć mógłby być jej dziadkiem. Wskutek katastrofy wojsk koronnych pod Batohem rękę Rozandy zdobył Tymofiej – syn Chmielnickiego.

Piękną hospodarównę czekał zły los. Mąż bił ją i poniewierał nią. Rok po ślubie został postrzelony z polskiego działa w oblężonej Suczawie. „Niż go do zamku doniesiono, wiadomość pewna jest, że miał zdechnąć” – zapisał kronikarz. Zanim Suczawa padła, ożeniono ją z kozackim zastępcą Tymofieja. Opuściła miasto z kozackimi pułkami i do 1657 roku przebywała na Ukrainie. Po śmierci Chmielnickiego wróciła do Mołdawii. Trzy lata później zamordowali ją zbóje, liczący na rabunek skarbów po jej ojcu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.