Poskromiciele słabości

Franciszek Kucharczak

|

MGN 04/2010

publikacja 15.03.2010 13:39

Człowieka nic nie złamie, jeśli się sam nie podda. Oni się nie poddali.

DEMOSTENES
Nie mów: »Inni tak robią«, lecz pomyśl, czy przystoi, aby tak robili”. To jedna ze złotych myśli starożytnego greckiego mówcy Demostenesa. Wygłosił takich wiele. Ludzie słuchali jego mów z zapartym tchem i otwartymi ustami. Choć od jego śmierci minęło z górą 2300 lat, pozostaje symbolem genialnego mówcy.

Poskromiciele słabości   Demostenes opanował jąkanie i zasłynął jako genialny mówca. Obraz przedstawia go ćwiczącego nad brzegiem morza wymowę i gestykulację MAL. LECOMTE DU NOUY – 1870 BĘDĘ WALCZYŁ
Nic nie wskazywało, że Demostenes będzie mówcą. I to nie mówcą najlepszym, ale jakimkolwiek. W młodości głos miał słaby, jąkał się i seplenił. Prezentował się też kiepsko, bo chodził przygarbiony, a gdy mówił, nerwowo unosił i opuszczał ramię. Na domiar złego, gdy miał 8 lat, został sierotą. Jego nieuczciwi opiekunowie zagarnęli majątek, który odziedziczył po rodzicach. Ale właśnie dlatego Demostenes postanowił walczyć. Gdy osiągnął pełnoletniość, pozwał opiekunów do sądu. Ówczesne prawo greckie nie znało instytucji adwokata i każdy musiał w sądzie radzić sobie sam. Cóż więc miał robić? Musiał pokonać trudności w mówieniu i popracować nad „wizerunkiem”. Zaczął wytrwale ćwiczyć wymowę i siłę głosu. Wkładał sobie do ust kamyki i stojąc na brzegu morza krzyczał, próbując przekrzyczeć szum fal.

Biegał też po plaży, robił skłony i wymachy, chcąc nabyć krzepy fizycznej i powiększyć pojemność płuc. Z unoszącym się ramieniem też sobie poradził. Stawał przed zwierciadłem z wypolerowanej blachy, tak aby niesforne ramię znalazło się pod zwisającym ostrym mieczem. Jeśli w czasie mówienia nie chciał się zranić, musiał poskromić ten odruch. I poskromił. Zadbał też o to, żeby nie ulec pokusie przerywania ćwiczeń. W tym celu ogolił sobie pół głowy i pół brody. Z takim wyglądem nie śmiał pokazać się wśród ludzi i nie miał innego do roboty, niż pracować nad sobą. Wreszcie osiągnął sukces. Był gotów do walki w sądzie. Po długim procesie wygrał, choć majątku już nie udało mu się odzyskać. Ponieważ zdobył doświadczenie „prawnicze”, został logografem, czyli osobą piszącą mowy dla ludzi stających przed sądem. Mowy były tak dobre, że w krótkim czasie zdobył wielki rozgłos. Gdy miał 30 lat zajął się polityką. Przemawiał do Greków nie tylko pięknie, ale i przekonująco. Zdania płynęły gładko, były zachwycająco skonstruowane i bogate w porównania.

WZÓR MÓWCY
Pod wpływem przemówień Demostenesa rodacy sprzeciwili się rosnącemu w siłę Filipowi Macedońskiemu. Mowy przeciw Filipowi nazwano filipikami – stąd do dziś filipiką nazywa się skierowane przeciw komuś mocne przemówienie. Mimo ciężkiej klęski, jaką Filip zadał Grekom pod Cheroneą, Demostenes wciąż cieszył się uznaniem rodaków. Obdarzyli go nawet Złotym Wieńcem – najwyższym wówczas odznaczeniem państwowym. Grecji jednak nie było dane żyć w swobodzie. Ich ziemie opanował Aleksander Wielki, a po nim jego następca Antypater. Demostenes został skazany na śmierć. Osaczony przez ludzi Antypatra zażył truciznę. Nie popadł jednak w niepamięć. Mowy Demostenesa były tak znakomite, że już w starożytności stawiano je za wzór i studiowano. Sławę geniusza wymowy zachował do dziś. A wszystko dlatego, że w młodości uparł się pokonać swoją słabość.

EINSTEIN

Kiedy słyszymy „Einstein”, myślimy „geniusz”. Jednak gdy Albert Einstein chodził do szkoły, jego nauczyciele wcale tak nie myśleli. „Czegokolwiek się w życiu chwyci, i tak do niczego nie dojdzie” – powiedział o nim dyrektor szkoły. Na to wyglądało, bo chłopakowi nauka szła niespecjalnie. Ba! Nawet mówić nauczył się później niż inne dzieci. Choć był najspokojniejszym uczniem w klasie, nie lubili go zarówno nauczyciele jak i koledzy. Uważali go za przygłupa. Bo mały Albert, zawsze zamyślony, nie bardzo wiedział, co się wokół niego dzieje. A o czym myślał? Zastanawiał się na przykład, dlaczego kreda spada na podłogę szybciej niż kartka papieru. Był bardzo dociekliwy. Żadnego pytania, jakie sobie postawił, nie zostawiał bez odpowiedzi. Pytał, czytał albo rozplątywał zagadki wspólnie z tatą i wujkiem Jakubem. Kiedy zobaczył kompas, był niesłychanie zaintrygowany. Badał go, próbując dociec, dlaczego igła obraca się zawsze w tym samym kierunku. Zamęczał ojca i wujka pytaniami, a gdy wreszcie zrozumiał, w czym rzecz, skonstruował kompas samodzielnie, używając do tego korka, igły i magnesu. Urządzenie działało. Ojciec zrozumiał, że jego syn jest wybitnie uzdolniony.

Poskromiciele słabości   Albert Einstein nie był dobrym uczniem, ale był znakomitym naukowcem fot. EAST NEWS/ADOC PHOTOS GENIUSZ SIĘ UJAWNIA
Wkrótce okazało się, że Alberta najbardziej pociąga geometria i algebra. Tak bardzo, że coraz częściej jego nauczyciele stawali się bezradni wobec stawianych przezeń pytań. Sami nigdy nie drążyli zagadnień tak głęboko, jak ten dziwny uczeń. Nawet na studiach wykładowcy nie bardzo rozumieli, o co mu chodzi. Kiedyś jeden z profesorów chciał go wykpić. – Jak pan uważa – zapytał – czy skutek może wyprzedzać przyczynę? – Owszem – odpowiedział Einstein. – Na przykład taczka pchana przez człowieka. Sala wybuchła śmiechem. Studenci nieraz mieli ubaw, bo Einstein miał duże poczucie humoru. Co prawda rzadko błyszczał nim na spotkaniach towarzyskich, bo niespecjalnie je lubił. Wolne chwile chętniej poświęcał grze na skrzypcach, w czym był całkiem niezły. Po studiach opublikował 4 artykuły. Opisał w nich wyniki swoich badań. Stwierdził, że światło składa się z kwantów, czyli malutkich cząstek energii. W jednym z artykułów przedstawił teorię względności. Znalazło się tam równanie E=mc². Oznaczało, że nawet najmniejsza masa może zamienić się w ogromną ilość energii.

BYŁBYM ZEGARMISTRZEM
Artykuły wzbudziły entuzjazm fizyków i Einstein błyskawicznie stał się sławny. Został wykładowcą na uniwersytecie w Berlinie. Za swoje odkrycia dotyczące światła dostał Nagrodę Nobla. Gdziekolwiek się pojawił, otaczały go tłumy wielbicieli. Tak było do czasu, gdy do władzy w Niemczech doszedł Hitler. Einstein był Żydem, a Trzecia Rzesza zaczęła Żydów prześladować. Władza tak bardzo zatruła mu życie, że uczony spakował manatki i wyjechał do USA. Tam przyjęto go z otwartymi rękami. Odkrycia Einsteina przyczyniły się do skonstruowania przez USA bomby atomowej. Uczony osobiście ponaglał prezydenta, żeby bomba powstała jak najszybciej, bo bał się, że Niemcy skonstruują ją wcześniej. Mimo to był przerażony, gdy zobaczył, jak potężną siłę można wydobyć z atomu. „Gdybym wiedział, zostałbym zegarmistrzem” – miał powiedzieć po latach. Einstein do końca życia szukał odpowiedzi na wciąż nowe pytania. Byle jak ubrany, ze zmierzwioną czupryną, stał się symbolem roztargnionego naukowca. Kiedyś żona ofiarowała mu grzebień. – Żebyś się wreszcie uczesał – powiedziała. – Moja droga – odpowiedział. – Fryzura to najmniej ważna z rzeczy, które mam na głowie. W istocie, Einstein miał mnóstwo spraw na głowie, bo jeszcze więcej miał w głowie.

BEETHOVEN

Jeszcze stawał przed orkiestrą z batutą w dłoni i dyrygował. Jeszcze zasiadał za fortepianem i zachwycał słuchaczy swoją grą. Ale szło mu to z coraz większym trudem. Zaczął unikać towarzystwa. „Nie mogłem się zdobyć na powiedzenie ludziom: »Mówcie głośno, krzyczcie, bo ja jestem głuchy!«” – tłumaczył w liście. Wreszcie otoczyła go całkowita cisza. Czuł się jak odcięty od świata. Porozumiewał się z otoczeniem za pomocą „zeszytu korespondencyjnego”. A jednak, im bardziej cierpiał, tym mocniej narastała w nim potrzeba wyrażenia się w kompozycjach. Jego dusza wciąż słyszała. Gdy zapisywał dźwięki na papierze, wyobraźnia odtwarzała je gdzieś w nim samym.

Poskromiciele słabości   Ludwig van Beethoven MAL. JOSEPH KARL STIELER – 1820 CISZA UJARZMIONA
Zaczęły powstawać kolejne symfonie, mocne, triumfalne, bohaterskie. Sypnęły się sonaty, koncerty fortepianowe, skrzypcowe. Na koniec powstała IX symfonia, zwana też symfonią radości. Wykonano ją w maju 1824 roku w Wiedniu. To wtedy zabrzmiały triumfalne dźwięki „Ody do radości” – tej radości, której tak bardzo brakowało kompozytorowi. Beethoven podczas koncertu patrzył na orkiestrę, stojąc tyłem do publiczności. Nie widział, jak ludzie wstają i wiwatują. Wtedy podeszła do niego śpiewaczka Karolina Unger i odwróciła go. Na ten widok entuzjazm tłumu sięgnął zenitu. Beethoven był bliski płaczu. Wielkie dni trwały jednak krótko. Beethovena męczyła samotność, a i finansowo stał kiepsko. Zaczął nadużywać alkoholu.

Pojawiły się problemy ze zdrowiem. 23 marca 1827 roku lekarz uznał, że kompozytor jest bliski śmierci. Podał mu kartkę z informacją, że wkrótce umrze. Beethoven przeczytał ją z zadziwiającym spokojem. „Jego twarz się przeobraziła” – opowiadał potem lekarz. „Z powagą, serdecznie wyciągnął do mnie rękę i powiedział: Proszę wezwać księdza”. Po spowiedzi otoczyli go przyjaciele.

Umierający uśmiechnął się do nich i niczym aktor na koniec spektaklu w teatrze rzymskim powiedział: „Plaudite, amici, commedia fi nita est” (Klaszczcie, przyjaciele, sztuka skończona). 26 marca zaczął umierać. Na zewnątrz jego nędznego mieszkania rozszalała się burza. Nagle rozległ się grzmot i Beethoven go… usłyszał. Podniósł rękę, jakby chciał dyrygować orkiestrą. Po chwili jego ramię opadło. Słyszał już prawdziwą muzykę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.