Dzień chwały

Franciszek Kucharczak

|

MGN 04/2010

publikacja 15.03.2010 13:18

Południowe słońce grzało bezlitośnie, pył dusił gardło. Wokół płonęły wiązki słomy. Nie było już wody, kończyła się amunicja, kończyły się siły. Zaczynała się legenda.

Dzień chwały Oddział saperów Legii Cudzoziemskiej (wyróżniają się brodami, skórzanymi fartuchami i siekierami na barkach) defi luje przed prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym fot. PAP/EPA/MELANIE FREY

Legia Cudzoziemska zawsze dostawała najgorszą robotę. Bo to zbieranina z obcych krajów, a jeśli Francuzi, to obwiesie spod ciemnej gwiazdy. Nikt się o nich nie upomni. Wczesną wiosną 1863 roku na wybrzeżu Meksyku wylądowały dwa bataliony Legii. Legioniści mieli walczyć za Francję w najgłupszej chyba wojnie, jaką ten kraj wywołał. Francuzi chcieli z Meksyku zrobić coś w rodzaju własnej kolonii. Wyładowali więc armię, a wraz z nią przywieźli Meksykanom arcyksięcia Maksymiliana i koronowali go na ich cesarza. Nie spytali miejscowych, czy im się to podoba, a że im się nie podobało, wybuchły walki. Francuzi utknęli pod miastem Puebla. Potrzebowali ciężkich dział. Trzeba je było przetransportować z wybrzeża, a ochroną miała się zająć Legia.

GARSTKA Z PAZURAMI
15 kwietnia z miasta Vera Cruz wyruszyły 64 wozy z armatami, amunicją i pieniędzmi na żołd. Miejscowi szybko dali znać, gdzie trzeba, i w kierunku konwoju ruszył duży oddział meksykańskiego wojska. Ale i Francuzi mieli wywiadowców, więc się o tym dowiedzieli. Pułkownik Legii Jeanningros wysłał dwie kompanie legionistów, żeby wzmocniły konwój, a potem jeszcze jedną kompanię w sile 62 ludzi. Legioniści tej trzeciej kompanii po nocnym marszu odpoczywali w ruinach osady Palo Verde, gdy zobaczyli wznoszący się tuman kurzu. Dowódca, kapitan Jean Danjou, zrozumiał, że zbliża się duży oddział wrogiej kawalerii. Jego kompania nie miałaby szans. – Wycofujemy się za krzakami! – zakomenderował. Liczył na to, że Meksykanie nie zauważą niewielkiego oddziałku. Tak dotarli do opuszczonych zabudowań osady Camerone. Nagle rozległ się huk wystrzału i jeden z żołnierzy został ranny. Nie wiadomo, kto strzelał, ale kapitan miał nadzieję, że nieprzyjaciel tego nie usłyszał. Kazał iść w kierunku niedalekiej wioski indiańskiej. Niestety, nie uszli dwóch kilometrów, gdy ich oczom ukazało się mrowie jeźdźców. – Czworobok! – rozległa się komenda. Legioniści błyskawicznie ustawili się w najeżony bagnetami kwadrat. Kapitan odczekał, aż Meksykanie znaleźli się bardzo blisko. – Ognia! – zawołał. Huknęły dwie idealnie równe salwy. Natarcie natychmiast się załamało. Meksykanie byli zaskoczeni, że ta garstka żołnierzy nie boi się masy wroga, a w dodatku potrafi śmiertelnie kąsać. Kapitan Danjou wiedział jednak, że jego oddział w otwartym polu długo nie wytrzyma. Nakazał wrócić do zabudowań Camerone.

NIE PODDAMY SIĘ
Nie było to proste. Gęste krzaki utrudniały marsz, szyk zaczął się rwać. Tuż przed hacjendą spłoszyły się muły i uciekły z zapasem amunicji i wody. Na szczęście Meksykanie nie pomyśleli, że wystarczyłoby obsadzić zabudowania i tak zamknąć legionistom drogę ucieczki. Jedynie garstka Meksykanów z własnej inicjatywy dostała się na piętro. Kompania legionistów dotarła do hacjendy Camerone uszczuplona o 16 ludzi. Budynki dawały słabą, ale jednak jakąś osłonę. Legioniści zabarykadowali bramy, w ścianach powybijali dziury. Musieli wydzielić też część oddziału, żeby stale trzymał pod ostrzałem Meksykanów ukrytych na piętrze. Zaczęło się strzelanie na wszystkie strony. Co jakiś czas Meksykanie atakowali, ale za każdym razem cofali się, zostawiając na placu zabitych. Przed godziną 10.00 do atakujących pieszo kawalerzystów dołączyła piechota. Razem było ich już 2 tysiące – prawie czterdziestu na jednego. Nagle kanonada ucichła. Do muru podszedł ofi cer z białą chustką. – Nie macie szans. Poddajcie się! Będziecie traktowani honorowo! – zawołał.

Kapitan Danjou odmówił. Wiedział, że jego oddział nie doczeka wieczoru, ale zrozumiał, że im dłużej napastnicy są tutaj, tym dłużej nie ma ich przy francuskim konwoju. Dlatego obszedł stanowiska i odebrał od swoich ludzi przysięgę, że będą walczyć do śmierci. Walka rozgorzała na nowo. Godzinę później kapitan, przebiegając przez podwórze, został trafiony przez kogoś z piętra. Umarł po pięciu minutach. Dowództwo objął porucznik Villain. Nagle siedzący na dachu stajni Polak, sierżant Morzycki, zawołał, że do przeciwnika dołączą kolejny tysiąc piechurów i grupy partyzantów. Ponieważ legionistów znacznie ubyło, stosunek sił wynosił teraz ponad stu na jednego. Kanonada nasilała się. Padł porucznik Villain. Po nim dowodzenie przejął podporucznik Maudet. Z nieba lał się żar, a legionistom brakło wody w manierkach. Kończyła się też amunicja, również ta, którą znaleziono przy zabitych. Kilku Meksykanów przez dziury w ścianach zdołało wrzucić płonącą słomę. W upale, w tumanach kurzu i dymu, legioniści bronili się nadal.

DO KOŃCA
Około godziny 17.00 przy życiu pozostało dwunastu legionistów. Meksykański pułkownik Millain ponownie wezwał ich do kapitulacji. Znów daremnie. Wtedy Meksykanie uderzyli ze wszystkich stron. Po godzinie porucznik i pięciu ostatnich żołnierzy wycofali się do stajni. Tam wystrzelali resztę naboi, po czym nałożyli bagnety i ruszyli do walki wręcz. Porucznik i dwaj żołnierze natychmiast padli, podziurawieni jak sito. Pozostało trzech: kapral Maine i legioniści Constantin i Wenzel. Oparli się o siebie plecami i nastawili bagnety. Otoczył ich tłum Meksykanów. Podszedł ofi cer. – Teraz się poddacie? – zapytał. – Pod warunkiem, że zachowamy broń, a wy pomożecie naszym rannym – wychrypiał kapral Maine. Na to usłyszał: – Takim żołnierzom jak wy nie odmawia się niczego. Zwycięzcy znaleźli i opatrzyli kilkunastu rannych legionistów. Większość z nich przeżyła. Meksykanie, wstrząśnięci zaciekłością obrony i własnymi stratami, nie zaatakowali już konwoju, który bezpiecznie dotarł na miejsce. Plan poległego kapitana Danjou okazał się więc skuteczny. Kilka dni później meksykański chłop znalazł na pobojowisku jego drewnianą protezę ręki. Sprzedał ją Francuzom. Od tego czasu stanowi relikwię Legii Cudzoziemskiej. Bitwa pod Camerone rozsławiła Legię jako jedną z najlepszych elitarnych jednostek na świecie.

Legia Cudzoziemska (istnieje od 1831 roku)
Utworzona przez Francję specjalna jednostka wojskowa. Służący w jej szeregach żołnierze często byli – i są – obcokrajowcami (stąd nazwa). Ponieważ rekruci od początku mieli zapewnioną anonimowość, schronienie w szeregach Legii znajdowało wielu przestępców. Po ukończeniu służby stawali się obywatelami Francji i otrzymywali nowe dokumenty. Legioniści byli i są wykorzystywani do najbardziej niebezpiecznych i najtrudniejszych misji wojskowych na całym świecie. Dziś w Legii służą przedstawiciele 140 narodowości, także Polacy. Świętem Legii Cudzoziemskiej jest 30 kwietnia – pamiątka bitwy pod Camerone.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.