Mama przy garach

Weronika Gurdek

|

MGN 10/2008

publikacja 24.09.2008 08:28

Rozmowa z Beatą Polak, perkusistką

Mama przy garach fot. REMIGIUSZ SIKORA / APP

Kim chciałaś zostać jako dziecko?
– Tancerką baletową! To moje niespełnione marzenie. Przez kilka lat chodziłam na zajęcia gimnastyki artystycznej. Oj, wiele razy miałam łzy w oczach podczas przedstawień teatru tańca współczesnego, bardzo mnie to poruszało...
 
W takim razie, jak to się stało, że zostałaś perkusistką?
– Wszystko potoczyło się zupełnie niespodziewanie. Od dziecka chodziłam do szkół muzycznych. Na lekcjach teorii w jednej klasie byłam z Tomkiem Goehsem, perkusistą „Kultu”. Pewnego razu posadził mnie za perkusją i kazał grać. Więc grałam. Od razu na dwie stopy. Powiedział mi: „Niejeden koleś tak nie potrafi, a ty od razu zaskoczyłaś na dwie stopy. Weź się za bębny. Wreszcie jakaś kobieta zacznie w tym kraju grać porządnie na garach!”. Ostatecznie, w przyspieszonym tempie, zrobiłam dyplom z perkusji.
 
Pamiętasz jakieś zabawne sytuacje z koncertów?
– Jedna z najlepszych wydarzyła się, gdy nagrywaliśmy dla „Armii” materiał wideo do „Pocałunku mongolskiego księcia”. Nie wiem, dlaczego, ale podczas koncertów odjeżdżała mi zawszecentrala, czyli wielki bęben basowy. Trzeba ją było przybijać gwoździami do podestu. Wtedy też ją przybiliśmy, ale gwoździe się ugięły i nagle zsunęła się już jedna noga. Uratował mnie Marcin (dziś mój mąż). Przez pół utworu trzymał bęben, a gdy przybijał go na nowo młotkiem, ja krzyczałam: „W rytm muzyki! W rytm muzyki!”, bo przecież każdy dźwięk się rejestrował...
 
Twoja córka Kaja też zajmuje się muzyką. Wtrącasz się do jej muzycznych poczynań?
– Na początku się wtrącałam. Chciałam, żeby poszła do dobrej szkoły. Przygotowywałam ją, piłowałam ze słuchania dźwięków, śpiewania itd. Jej egzamin do podstawowej szkoły muzycznej miał trwać piętnaście minut, a Kaja wyszła po... kilku minutach z poważną miną. No to ja myślę: „Koniec, zawaliła egzamin”. Za nią wyszli państwo z komisji i powiedzieli: „Pani powinna się zastanowić, czy córka ma iść na ten fortepian”. No to ja znowu myślę: „Porażka, uciekajmy, Kaja to antytalent muzyczny!”. Ale oni mówili dalej: „Ona powinna iść na skrzypce. Druga w kolejności zdała egzamin słuchowy!”. Na to siedmioletnia Kaja odezwała się zupełnie poważnie: „ Ja nie chcę na skrzypce, ja chcę na perkusję”. Pan zaczął jej tłumaczyć, że perkusja to dla chłopaków. Kaja spojrzała na mnie wyczekująco. Więc odpowiedziałam panu: „Właśnie ja jestem perkusistką” (śmiech).
 
Jak się sprawa zakończyła?

– Pan się tak zaczerwienił... Ostatecznie Kaja wylądowała jednak na skrzypcach, a później przeżywałyśmy horror. Bo na skrzypcach rzeczywiście grać nie chciała. Po trzech latach dałyśmy spokój. Po przygodzie z „Arką Noego” okazało się, że chyba śpiewanie jest tym, co się jej najbardziej podoba. Dziś studiuje wokalistykę na wydziale jazzu.

I śpiewa w Waszym rodzinnym zespole – Sunguest. Jak się pracuje z rodziną?
– Bardzo trudno, bo problemy ze studia nagrań przenosi się do domu. Nasz zespół był początkowo eksperymentem. Marcin nagrał gitary, ja dograłam bębny. Nie mieliśmy nikogo do śpiewania, więc pomyślałam o Kai. Zderzenie było duże: dziecięcy głos i muzyka rockowa. Mnie się to zestawienie bardzo spodobało.

Razem z mężem jesteście we wspólnocie neokatechumenalnej. Wiem, że nie zawsze tak było...
– Przez wiele lat uważałam, że Pan Bóg nie jest mi do niczego potrzebny. Wydawało mi się, że mogę liczyć tylko na siebie. Do dzisiaj mam takie zapędy „Zosi Samosi”. Wtedy nie wiedziałem, że w Kościele jest miejsce dla grzeszników. Jestem Bogu bardzo wdzięczna, że się o mnie upomniał.
 
A jak się upomniał?
– Przez mojego kolegę, Roberta Friedricha (założyciela „Arki Noego” przyp. red.). Chciałam z nim rozmawiać o nowym wokaliście do mojego zespołu, a on wciąż próbował mówić mi o Bogu. Nieraz nie mogłam go już słuchać. Myślałam: „Jakim prawem się wtrąca?”. W końcu kiedyś miałam już dość. Wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Chciałam jak najszybciej zbiec po schodach i.. nie mogłam się ruszyć. Nawet kroku nie mogłam zrobić. Poczułam ciepło w klatce piersiowej. I wtedy przeszła mi przez głowę myśl, że może to Bóg się o mnie upomina. Potem miałam kontakt z pierwszą Lednicą. Zaczęłam na nowo przychodzić na Msze św. A później Robert namawiał mnie na katechezy Drogi Neokatechumenalnej. Dotrwałam do końca – choć nie bez przeszkód. Dziś dziękuję Bogu, bo wspólnota codziennie ratuje mi życie.
 
W jaki sposób?
– Przez modlitwę. Wiele razy modlili się za mnie i za mojego męża, nawet w nocy. Zawsze, kiedy mieliśmy jakieś problemy, kiedy Marcin nie miał pracy (w ciągu pięciu lat trzynaście razy ją tracił!), wspólnota zawsze nam pomagała. Gdy znikaliśmy, od razu ktoś dzwonił i pytał, co się z nami dzieje. Człowiek czasem chciałby zniknąć, a tu się okazuje, że nie. Pan Bóg cały czas ma nas na oku.

Beata Polak, perkusistka i producent muzyczny, absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu, kierunek: perkusja. Gra m.in. w 2Tm2,3, Budzy solo, Sunguest, w żeńskim trio KOTY oraz gościnnie w Arce Noego. Żona Marcina Polaka (3Siostry), mama Kai (ex-Arka Noego) oraz Maksymiliana i Gabrysia. Pracuje w szkole muzycznej w Poznaniu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.