Kontrakt na serwetce

Leszek Śliwa

|

MGN 05/2010

publikacja 31.03.2010 19:54

Kariera najlepszego piłkarza świata przypomina historię z bajki. Dziesięć lat temu był ciężko chorym chłopcem, którego rodziców nie było stać na kosztowną terapię. Dziś jest zdrowy i zarabia 33 miliony euro rocznie. Jego los odmienił podpis złożony na... serwetce w restauracji.

Kontrakt na serwetce Lionel Messi cieszy się po strzeleniu kolejnej bramki. W tym sezonie ma wiele okazji do radości fot. EAST NEWS

Niedawno ogłoszono, że Lionel Andrés Messi Cuccittini jest najlepiej zarabiającym piłkarzem na świecie. W zeszłym roku zarobił 10 milionów euro w FC Barcelona, dostał 4 miliony premii za zdobyte tytuły i 19 milionów tantiem za reklamy. Łącznie 33 miliony, czyli prawie o trzy miliony więcej niż David Beckham i Cristiano Ronaldo. Nic w tym dziwnego. Niewysoki (169 cm) Argentyńczyk robi zawrotną karierę. Nie ma jeszcze 23 lat, a już zdobył w futbolu prawie wszystko. Z FC Barcelona wygrał Ligę Mistrzów, z reprezentacją Argentyny wywalczył złoty medal olimpij ski. We wszystkich plebiscytach za zeszły rok uznawano go za najlepszego piłkarza świata. Teraz marzy o zdobyciu najważniejszego trofeum: mistrzostwa świata. Okazja zdarzy się już w czerwcu i lipcu na boiskach RPA.

KARŁOWATOŚĆ PRZYSADKOWA
Urodził się 24 czerwca 1987 roku w robotniczej dzielnicy La Bajada argentyńskiego miasta Rosario. Od piątego roku życia kopał piłkę w małym miejscowym klubie Grandoli. Czarował wrodzoną techniką, ogrywając nawet starszych chłopców. Szybko dostrzegli go trenerzy największego klubu w Rosario, Newell’s Old Boys. – Wydawało się, że dzieciak robi z piłką rzeczy przeciwne prawom fizyki. To było niezwykłe – wspomina jego ówczesny trener Enrique Domínguez. Rodzice zaczęli się jednak niepokoić, że ich syn rośnie coraz wolniej. W wieku 11 lat mierzył zaledwie 132 cm. Lekarze klubowi wysłali Messiego do kliniki doktora Diego Schwarzsteina w Rosario. Ten renomowany endokrynolog postawił straszną diagnozę: chłopiec cierpi na karłowatość przysadkową. Jego organizm wydzielał bardzo mało hormonu wzrostu. Bez specjalistycznej terapii nigdy nie osiągnąłby nawet półtora metra. Terapia miała trwać trzy lata i kosztować 900 dolarów miesięcznie.

ZDESPEROWANI RODZICE
Ojciec Messiego był robotnikiem w fabryce metalurgicznej, mama pracowała na pół etatu jako sprzątaczka. Poza Lionelem mieli jeszcze dwóch synów i córkę. Terapia szybko pochłaniała pieniądze, wkrótce skończyły im się nawet trzymane na czarną godzinę oszczędności. Tymczasem działacze klubu Newell's Old Boys nie zamierzali pomagać, tłumacząc się brakiem funduszy. Prawdopodobnie uznali, że Messi już nigdy nie będzie dobrym piłkarzem. Wciąż rósł bardzo wolno, niektórzy koledzy przewyższali go już prawie o dwie głowy i coraz trudniej było mu z nimi rywalizować. Zdesperowany ojciec Lionela pojechał z nim do stolicy Argentyny, Buenos Aires, by zainteresować działaczy River Plate, najbardziej renomowanego klubu w Argentynie. – Syn tylko dwa czy trzy razy dotknął piłki, od razu chcieli podpisywać kontrakt. Kiedy jednak usłyszeli o chorobie, stracili zapał. Chciałem, żeby grał u nich za darmo, byleby tylko pomogli sfinansować terapię. Nie zgodzili się – wspomina dziś Jorge Messi. Przyszłość Lionela wydawała się przesądzona. Ratunek przyszedł niespodziewanie zza oceanu.

RATUNEK ZZA OCEANU
O testach Messiego w River Plate dowiedział się José María Minguella, łowca piłkarskich talentów z Barcelony. Zabrał chłopca do Hiszpanii, by jego talent ocenił ówczesny dyrektor sportowy katalońskiego klubu Carlos Rexach. Próby wypadły znakomicie. Tuż po nich doszło do niezwykłego posiedzenia, które odmieniło los Messiego. Przy stoliku w restauracji Club de Tenis Pompeya w Barcelonie zasiedli Carlos Rexach i José María Minguella z jednej strony i reprezentujący interesy rodziny Messich Horacio Gaggioli z drugiej. Rexach zrozumiał, że ma w ręku piłkarski „brylant” i nie zamierzał wypuścić go z rąk. Wiedział jednak, że musi najpierw przekonać prezesa klubu, zanim podpisze ofi cjalny kontrakt. Gaggioli chciał natomiast mieć jakikolwiek dokument na piśmie, który da mu nadzieje na późniejsze negocjacje. Rexach wziął więc serwetkę ze stołu i napisał: „Obiecuję zawarcie kontraktu z Lionelem Messim na ustalonych z Horacio Gaggiolim warunkach”. Był październik 2000 roku. Rexach dotrzymał słowa. Pół roku później klub podpisał kontrakt z Messim, opłacił terapię piłkarza i pomógł jego ojcu znaleźć pracę w Hiszpanii. Potem wszystko potoczyło się z górki: skuteczne leczenie, kolejne bramki, tytuły, puchary... A „serwetkowy kontrakt” Carlos Rexach trzyma teraz w domu jako cenną pamiątkę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.