Misjonarz Endi

Piotr Sacha

|

MGN 04/2009

publikacja 16.03.2009 16:38

Miał być produktem, który dobrze się sprzeda. Nie zgodził się na to.

Misjonarz Endi

Po raz pierwszy cała Polska usłyszała go w „Szansie na sukces”. Szesnastoletni Andrzej Lampert z Chorzowa wygrał ten program piosenką z repertuaru Maryli Rodowicz „Ludzkie gadanie”. Śpiewał już wtedy w grupie Boom Box, która niebawem miała wydać swój pierwszy album. Wydawało się, że świat staje przed nim otworem.

Ze sceny do szkolnej ławki
– Nie byłem świadomy tego, co mnie czeka. Trafiłem do Warszawy, dotknąłem dorosłego, nierzadko brudnego świata show-biznesu. Musiałem śpiewać z playbacku, czego dziś trochę się wstydzę, a do drzwi naszego mieszkania ustawiały się kolejki fanek. Co raz więcej rzeczy oddalało mnie od Pana Boga – przyznaje dziś wokalista. – Na szczęście mam mądrych rodziców, którym zależało na mojej edukacji – dodaje. Jako dziecko Andrzej Lampert był ministrantem. Później należał do oazy, gdzie podczas letnich rekolekcji przystąpił do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Grał też w piłkę w Ruchu Chorzów i działał w kółku teatralnym. Równolegle śpiewał w zespole wokalno-tanecznym i ćwiczył grę na akordeonie. W liceum zdecydował ostatecznie, że jego przyszłość to muzyka. Po przygodzie w boys bandzie Boom Box podpisał z wytwórnią kontrakt solowy. – Chcieli zrobić ze mnie produkt, który dobrze się sprzeda. Nie zgodziłem się na to – wspomina piosenkarz, który wtedy postanowił rozstać się ze sceną i skupił się na nauce. Skończył liceum. Potem studiował śpiew w akademiach muzycznych w Katowicach i Krakowie. Andrzej Lampert powrócił na estradę z zespołem PIN. Przygotowują właśnie nowy materiał muzyczny na trzecią już płytę. – Wiele się zmieniło w moim życiu – przyznaje – zwłaszcza w kontakcie z Panem Bogiem.

Przełomowa spowiedź
– W pewnym momencie bardzo zaprzyjaźniłem się z grzechem – opowiada Andrzej Lampert. – Spowiadałem się, ale praktycznie bez poprawy. Miałem już dosyć. Dopiero kilka lat temu wróciłem do wartości, w których wyrosłem w domu rodzinnym czy w Kościele. Przełomem była szczera spowiedź z całego życia w Wielki Piątek – wspomina. – Poczułem się cudownie. Pamiętam, że przyszedłem do mojej dziewczyny i powiedziałem: „Przyniosłem ci prezent... czyste serce”. Ona też w tym czasie przeżywała swój powrót do Pana Boga po pielgrzymce do Medjugorje. Zdecydowaliśmy wtedy, że będziemy żyć w czystości. „Zgubieni na rozstaju dróg nie potrafi my wierzyć w cud. Bo tak łatwiej, tak łatwiej” – śpiewa Andrzej z zespołem PIN w piosence „Niekochanie”. – Zależy mi, żeby poruszać ważne tematy, choćby takie jak na przykład rodzina, miłość, prawda. Czasem jesteśmy oceniani jako zespół czysto komercyjny. To boli – przyznaje chorzowianin. – Chciałbym to zmienić – dodaje. Na jednym z teledysków fani zauważyli, że popularny Endi ma na palcu pierścionek. Pojawiły się domysły: to obrączka. Na zbliżeniu dopiero dostrzeżono, że to różaniec. – Fani są bardzo spostrzegawczy – uśmiecha się wokalista. – Noszę różaniec, bo służy mi do modlitwy – tłumaczy krótko. – Bo walka o wiarę trwa każdego dnia.

Tenor z gitarą
Podczas rekolekcji Andrzej Lampert usłyszał od zaprzyjaźnionego księdza, że ma szansę stać się misjonarzem w środowisku muzyków. – Nie brakuje okazji, by porozmawiać o Panu Jezusie z osobami, które są daleko od Kościoła – przyznaje piosenkarz. – Chciałbym mówić o Bogu również ze sceny, choć to nie takie proste. Muszę się jeszcze wiele nauczyć. – Czy Wielki Post to dla Ciebie czas szczególny? – pytam. – Miesiąc temu wyciągnąłem z gniazdka wtyczkę telewizora i włożyłem telewizor do szafy – śmieje się. – To straszny pożeracz czasu. Poza tym lubię wracać z hałaśliwego świata do domowej ciszy, w której mogę skupić się na modlitwie czy na lekturze Pisma Świętego – dodaje. Andrzej Lampert marzy, by stworzyć własny styl muzyczny, w którym mógłby realizować się jako tenor i piosenkarz. Próbkę tego, jak łączyć klasykę z muzyką pop, zaprezentował już przed rokiem, nagrywając piosenkę wspólnie ze słynną sopranistką Sarah Brightmann. Niedawno nabył opracowania na fortepian swych ulubionych oper. – Śpiew klasyczny wciąż sprawia mi wielką frajdę – mówi. – Nawet gdy śpiewam tylko dla siebie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.