Chcemy spokoju!

Krzysztof Błażyca

|

MGN 02/2008

publikacja 14.01.2008 15:09

Zablokowane drogi. Płonące samochody. Bitwa policji z uzbrojonymi mężczyznami. Rabowane sklepy. To nie film, ale ostatnie wydarzenia z Kenii.

Chcemy spokoju! fot. RADEK MALINOWSKI

Do bratobójczej wojny doszło w Kenii z powodu wyborów prezydenckich. Są ofiary śmiertelne. – Ostatni dzień roku – zanotował brat Radek Malinowski, Misjonarz Afryki. – Nikt jednak nie przygotowuje się do obchodzenia sylwestra. Kraj jest sparaliżowany. Telewizja nie działa. Transport też. Na ulicach Mombasy gromadzą się ludzie ze sztachetami i maczetami.

Śmierć w kościele 
W Kenii mieszkają plemiona Kikuyu, Luo, Masaje. Nie przepadają za sobą, ale się tolerują. Polityka jednak poróżniła Kikuyu i Luo tak bardzo, że doszło do rozlewu krwi. Nie ma tu „złych” i „dobrych”. Jest chaos, który prowadzi do śmierci. Ludzie mówią: „Kikuyu są źli, Kikuyu nas okradają”. Ale gdy demonstranci z plemienia Luo podpalli kościół w Eldoret i żywcem spłonęło w nim 30 ludzi, to zginęli Kikuyu. –  Krążą plotki, że w regionie Luo samochody Kikuyu są zatrzymywane, a kierowcy bici. To samo ma się dziać z Luo w regionie Kikuyu – mówi misjonarz. Brat Radek wychodzi na ulice. Rozmawia z ludźmi. Maszerują z zielonymi gałązkami. Policja strzela gazem łzawiącym i ostrą amunicją. – To przecież miała być demonstracja pokojowa – płacze starszy człowiek.

Przygaśnięty ogień
Dziś jest już po wyborach prezydenckich. Daleko jeszcze do normalności. Rok szkolny opóźniony jest o tydzień. Sklepy zamykane są wcześniej. Po zmroku ludzie szybko wracają do domów. Do stolicy Kenii wciąż przybywają uchodźcy z zachodniej części kraju. Tam było najgorzej. Są ich dziesiątki tysięcy. Na peryferiach Nairobi urządzono obozy dla uchodźców. Ludzie potrzebują spokoju. Niektórzy stracili wszystko. – Znajomej siostrze zakonnej zabili całą rodzinę. A wczoraj znowu paliło się w Nairobi – mówi misjonarz. W zamieszkach po wyborach prezydenckich w Kenii, 27 grudnia 2007 roku, zginęło prawie 500 osób. 255 tysięcy musiało opuścić swoje domy. Choć jest już trochę spokojniej, to ogień nie zgasł. Wciąż się żarzy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.