Wolny się nie boi

Franciszek Kucharczak

|

MGN 11/2010

publikacja 15.10.2010 11:03

Mieć wolność to mało. Trzeba być wolnym.

Wolny się nie boi Kawalerzyści w historycznych mundurach podczas obchodów Święta Niepodległości w Katowicach w 2008 roku fot. ROMAN KOSZOWSKI

Na bocznym torze stacji kolejowej Rethondes w Compiègne pod Paryżem stał samotny wagon-salonka. Weszło do niego kilku mężczyzn w mundurach i kilku cywilów. Podpisali dokumenty o zawieszeniu broni. W tym momencie – a był 11 listopada 1918 roku – skończyła się wielka wojna, nazwana później pierwszą światową. Rozwiewał się dym pożarów, do domów wracali wymizerowani ludzie. W rozsianych po całym globie mogiłach spoczywało prawie 10 milionów żołnierzy, ponad 20 milionów weteranów nosiło blizny i okaleczenia.

MINY IM ZRZEDŁY
Straszne skutki wojny stworzyły szansę Polakom. Jedyną, niepowtarzalną. Mocarstwa, które półtora wieku wcześniej podzieliły się Polską, w 1914 roku rzuciły się sobie do gardeł. Niemcy i Austria wypchnęły Rosjan z terenu Polski daleko na wschód, ale przegrały na zachodzie. Rosję zaś na długie lata pogrążyło nieszczęście bolszewickiej rewolucji. Wszystkie państwa zaborcze lizały teraz rany, niezdolne do zdławienia zrywu podbitych narodów. To był ten jedyny moment i Polacy go nie przegapili. Jeden z warszawiaków tak wspominał ten szczęśliwy dzień: „Gdy 11 listopada, w historycznym dniu zawieszenia broni, wyszedłem rano na miasto, ulica miała wygląd jakiś zupełnie inny niż zwykle: ludzie poruszali się szybko, każdy patrzył z ciekawością naokoło, każdy czegoś wyczekiwał, zawiązywały się rozmowy między ludźmi nieznajomymi.

Niemców spotykało się niewielu i nie mieli już tak butnych min jak poprzednio, większość z nich miała już na mundurach czerwone rewolucyjne kokardki, dyscyplina rozluźniła się, widziało się i czuło się już zupełną dezorganizację tej karnej armii. Ludność samorzutnie zaczęła rozbrajać żołnierzy, którzy poddawali się temu przeważnie bez protestu”. W warszawskim „Kurierze Porannym” tak opisano to rozbrajanie: „Podchodziło się do idących lub stojących żołnierzy po dwóch ludzi, chwytało ich w pół i zabierało karabiny. Zabraną broń ładowano w dorożki i automobile i odwożono”. W zamieszkach zginęło 10 osób, trzy razy tyle odniosło rany. Zanim zapadł wieczór, Warszawa była już wolna. Podobnie działo się w innych miastach. „Państwo polskie powstaje z woli całego narodu i opiera się na podstawach demokratycznych. Rząd Polski zastąpi panowanie przemocy, która przez sto czterdzieści lat ciążyła nad losami Polski – przez ustrój, zbudowany na porządku i sprawiedliwości” – pisał naczelny wódz Józef Piłsudski w telegramie do państw Europy.

WSZYSCY DO BRONI
W ciągu najbliższego tygodnia z terenu odradzającej się Polski wyjechało 60 tysięcy niemieckich żołnierzy. Wyjeżdżali pokonani, przepełnionymi pociągami, bez broni. Pozostało po nich dużo sprzętu wojskowego, który teraz bardzo przydał się powstającej armii polskiej. Bo też od razu trzeba było chwytać za broń, zwłaszcza na wschodzie, gdzie po ustąpieniu Niemców swój kraj chcieli też stworzyć Ukraińcy. Szczególnie ciężkie walki toczyły się o Lwów, który chciały zdobyć zbrojne oddziały Ukraińców. 17 listopada w mieście ukazały się plakaty o treści: „Wszyscy zdolni do noszenia broni mężczyźni Polacy w wieku lat 17–35 zostają niniejszym powołani do służby w szeregach polskich”. Mimo tego za broń chwyciło aż 1421 chłopców poniżej 17. roku życia. Najmłodszy miał zaledwie 9 lat. Okazali się bardzo dzielnymi żołnierzami. Przeszli do historii jako „orlęta lwowskie”.

Jeden z nich, 13-letni Antek Petrykiewicz, odznaczył się w walkach o Górę Stracenia. Został tam ciężko ranny i po trzech tygodniach zmarł. Naczelnik Józef Piłsudski odznaczył go pośmiertnie Orderem Virtuti Militari. Antoś do dziś jest najmłodszym kawalerem tego orderu.  Na wieść o odrodzonym państwie odezwali się też Polacy z Poznania, który wciąż jeszcze pozostawał w rękach pruskich. Po świętach Bożego Narodzenia w tamtejszym hotelu „Bazar” zatrzymał się polski polityk Ignacy Paderewski. Na wieść o tym, przed hotelem przeszedł pochód polskich dzieci w towarzystwie tłumu dorosłych. Po południu swoją demonstracją odpowiedzieli Niemcy. W pobliżu „Bazaru” doszło do zamieszek, wybuchła strzelanina. Tak zaczęło się powstanie wielkopolskie, które przywróciło Polsce ziemię poznańską. Powstania wybuchły również na Śląsku. Po trzech kolejnych zrywach w skład Polski weszła część Górnego Śląska.

CIĄGLE W OGNIU
Wolność Polski wciąż jednak była zagrożona. Wielki apetyt na młode państwo miała komunistyczna Rosja, która chciała „przejść po trupie Polski i rozniecić ogień rewolucji w Europie”. Niewiele brakło, żeby komunistom się to udało. Zostali zatrzymani i pokonani dopiero pod Warszawą, 15 sierpnia 1920 roku. Ten dzień nazywany jest cudem nad Wisłą. Zwycięstwo to powszechnie przypisano wstawiennictwu Maryi, bo tego dnia przypada uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej. Gdyby nie tamto zwycięstwo, nie wiadomo, kim bylibyśmy dzisiaj, ale na pewno losy narodu – a może i całego świata – potoczyłyby się w bardzo złym kierunku. Stracilibyśmy ledwo odzyskaną niepodległość, a nowa podległość byłaby najgorsza z możliwych. Bo bolszewicy nieśli nowy rodzaj poddaństwa. Intuicyjnie czuli, że nic tak nie robi z człowieka niewolnika jak odcięcie go od Boga. Wznieśli więc hasła, że Boga nie ma, wymordowali w swoim państwie kapłanów, kościoły zburzyli albo zrobili z nich magazyny lub „muzea ateizmu”. Można było stracić życie za modlitwę, Biblię, medalik. Ateizm stał się rodzajem nowej religii, takiej „naukowej”, a „bogami” byli przywódcy państwa. Polsce tak straszna niewola została oszczędzona na dwa dziesięciolecia. Potem wolność zabrali nam Niemcy, a po nich – na prawie pół wieku – komunistyczny Związek Radziecki. Dopiero w 1989 roku Polska odzyskała niepodległość.

INNA WOLNOŚĆ
Od roku 1795, gdy Polska jako państwo przestała istnieć, aż do dzisiaj minęło 215 lat. Wynika z tego, że w ciągu tych 215 lat nasz kraj był niepodległy tylko przez 42 lata – 21 lat po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku i tyle samo od upadku komunizmu do dziś. To bardzo niewiele – a jednak Polacy nie zapomnieli, kim są, nie przestali mówić po polsku i – mimo prześladowań – zachowali wiarę. To znaczy, że jest w człowieku jakaś inna wolność, której nie da się odebrać, jeśli człowiek nie da na to własnej zgody. To taka wolność, której nie przeszkadzają żadne kraty. Można być w więzieniu, a mimo tego być wolnym. Któregoś dnia przeżył to ks. Franciszek Blachnicki, założyciel oazy – Ruchu Światło–Życie. Siedział wtedy w celi śmierci więzienia w Katowicach. Dostał wyrok śmierci od Niemców za działalność w ruchu oporu. Wokół niego ubywało współwięźniów, a on czekał na wezwanie, które i jego wywoła na egzekucję. Mijały dni, a jego nazwisko wciąż nie padało. Któregoś dnia siedział na stołku w celi i czytał książkę. Nagle poczuł obecność Boga. Mocną i ciepłą. To było tak, jakby ktoś przekręcił włącznik elektryczny. W jednej chwili stał się nowym człowiekiem. Chodził potem po celi i powtarzał: „wierzę, wierzę, wierzę”. Wyroku śmierci nie wykonano. Po stu dniach czekania na egzekucję zamieniono mu wyrok na więzienie. Dla niego nie miało to już większego znaczenia. Później powie, że tylko lęk może człowieka zniewolić. Ktoś, kto oddał życie Jezusowi, niczego się już nie boi – a on oddał życie Jezusowi. Po wojnie wiele razy naraził się komunistycznej władzy, bo się nie bał. Robił to, co należało robić, a nie to, co władza robić pozwalała. Gdyby było inaczej, nigdy nie powstałby Ruch Światło–Życie i wielu ludzi pewnie nie związałoby swojego życia z Jezusem.

ZMIANA W ŚRODKU
Choć teraz nasze państwo jest wolne, nie zawsze wolni są jego obywatele. Gdy się boją – nie są wolni. A boją się właściwie wszystkiego – życia i śmierci, choroby i kalectwa, pracy i braku pracy, obowiązków i zadań, klasówek i pytania. Choć nic się jeszcze nie stało, oni cierpią ze strachu, że coś się stanie, nawet wtedy, gdy nie mają na to wpływu. Mimo że nikt ich nie więzi, oni ze strachu zamykają się sami. Coś takiego działo się nawet z apostołami, po wniebowstąpieniu Jezusa. Siedzieli zamknięci w Wieczerniku, bo się bali. Aż któregoś dnia zstąpił na nich Duch Święty. I niby nic się nie zmieniło. Ale oni się zmienili. Na zewnątrz wszystko było tak samo jak dzień wcześniej. Dalej groziło im pobicie, aresztowanie, nawet śmierć. A jednak od chwili, gdy zstąpił na nich Duch Święty, oni się NIE BALI. Wyszli z zamknięcia i głośno oznajmili całemu światu, że Jezus żyje. Odtąd na uczniów Chrystusa nie było rady. „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?” – wołał święty Paweł. To jest prawdziwa wolność.

NIE BÓJ SIĘ
Kto na serio oddał życie Panu Jezusowi, ten jest wolny i nie można mu zrobić nic złego. Bo złem jest tylko grzech – innego zła nie ma. A grzech popełnia się właśnie ze strachu. Kto kradnie, robi to ze strachu, że inaczej nie będzie miał wygodnego życia. Kto kłamie, robi to ze strachu, że prawda przyniesie mu jakąś szkodę albo uniemożliwi osiągnięcie zysku. Kto zabija, też robi to ze strachu – dziś na świecie dziennie morduje się tysiące nienarodzonych dzieci, bo ich rodzice boją się je przyjąć. Grzech nieczystości też popełnia się ze strachu. Ludzie rzucają się w seks, bo boją się samotności, ale nie pobierają się, bo boją się obowiązków. Ze strachu wreszcie ludzie grzeszą przeciw pierwszemu przykazaniu i oddają cześć bożkom. Sięgają po amulety, wierzą horoskopom, szukają pomocy u szarlatanów i u wróżek, bo boją się o przyszłość. Ale zamiast wyzwolenia, zapadają się coraz bardziej w lęk, bo grzech zawsze rodzi niewolę. To, co stało się z apostołami w Wieczerniku, może się stać z każdym. Oni „trwali jednomyślnie na modlitwie”. I pewnie sami zdziwili się tym, co się z nimi stało. Wcześniej spodziewali się pewnie, że Bóg zmieni coś w warunkach. A Bóg dał im Ducha Świętego, który ich zmienił. A odmienieni ludzie zmieniają warunki. Wolni ludzie przynoszą wolność światu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.