HISTORIA BUPE

Jacek Rakowski MAfr

publikacja 23.10.2006 12:05

Wystarczy przespacerować się po miejscowym targu, minąć jeden z przydrożnych hoteli lub którąś z niezliczonych restauracyjek i barów w centrum większości afrykańskich miast, a nie możesz ich nie zauważyć.

HISTORIA BUPE

Zatrzymują samochody i ludzi, prosząc o jakieś pieniądze albo o pracę. Inne czyszczą buty, sprzedają woreczki mrożonej wody, kassawę z grilla, gotowaną kukurydzę, orzeszki ziemne i różne buble niewiadomego pochodzenia. Albo też spieszą, żeby umyć szyby samochodów, które zatrzymały się na światłach. Jeszcze inni błąkają się dookoła lub gromadzą w małych grupkach czekając na okazję do zrobienia czegokolwiek (dobrego lub złego). Gdy przyjrzeć się im bliżej: ich twarze pokazują zmartwienie i smutek, ich ubrania są poszarpane i brudne; inne wyglądają na głodne i cierpiące z niewyleczonych chorób lub niedożywienia. Za ich niepewnym, tropiącym wzrokiem ukrywa się pewna dojrzałość przekraczająca ich wiek. W nocy można zobaczyć ich skupionych grupami na rogach ulic, w bramach wejściowych albo innych suchych i nieco ukrytych, odosobnionych zakątkach. Większość z nich nie rozstaje się z małą plastikową butelką z odrobiną benzyny lub kleju na dnie, lub kawałkiem materiału nasączonego tym samym. Wąchają żeby zablokować odczucie głodu, zimna i bólu. Żeby nie myśleć o beznadziejności sytuacji, w której się znalazły. Skąd przychodzą? Dokąd idą? Oto historia jednego z nich.

Kiedyś...
moje życie było przyjemne i radosne. Pamiętam, jak przez mgłę, to wspaniałe uczucie, gdy po powrocie z pracy ojciec brał mnie w swoje ramiona i ściskając mocno mówił, że jestem jego Darem. Pierworodnym, którego Wszechmogący mu dał. Pewnie stąd też moje imię pochodzi: Bupe – znaczy dosłownie dar. W ustach jeszcze czasami mam smak cukierków, które w tamtych dniach biegłem kupić w kiosku za rogiem. Czy to możliwe? A może to jakieś dalekie wspomnienia, któregoś ze snów, który kiedyś śniłem? A może to tylko efekt wdychanej od kilku godzin benzyny, która wciąż mi w głowie huczy? Zresztą, co za różnica… To i tak nie jest już ważne. Przynajmniej nie teraz. Trzeba poszukać czegoś do jedzenia i jakiegoś miejsca na noc. Gdzieś pod dachem najlepiej, bo na trawniku, tym, co jest koło banku, było już trochę za zimno zeszłej nocy. Może inni coś znaleźli? A jednak, to natrętne uczucie, że kiedyś było inaczej, wciąż mnie dręczy. Któryś z przechodniów zapytał niedawno, chyba wczoraj (?), ile czasu już tutaj jestem??? Czasu???

Daj, co masz dać i idź swoją drogą!
A co to za dzień dzisiaj mamy? Która w ogóle jest godzina? Wiem, że zaraz się ściemni i że chyba mamy porę zimną, bo czuję to każdej nocy. Nic mu nie odpowiedziałem. Dobry wujek się znalazł. Daj, co masz dać i idź swoją drogą! Wielu już takich spotkałem. Już zaczniesz mieć nadzieję, a oni gdzieś znikają. Albo chcą abyś zrobił to, czy tamto. A może to znów Boże Narodzenie się zbliża? Bo wtedy jakoś więcej ludzi się nami interesuje. Tak jak ostatnim razem, kiedy to jakiś bogacz, czy jakaś organizacja kościelna (?). Zabrała mnie i moich kumpli na obiad do tej dużej restauracji, co to jest przy głównej ulicy. Było nas tam chyba ze trzydziestu! Nawet telewizja była i podobno później to gdzieś pokazywano. No właśnie! Ile to już takich „bożychnarodzeń”? Będzie ze cztery... A co przedtem??? Tata najpierw zaczął czuć się coraz bardziej zmęczony. Nie miał apetytu, co i rusz dorabiał nową dziurkę na pasku do spodni. To było chyba zaraz po tym, jak skończyłem trzecią klasę. Tak…, bo do czwartej już nie poszedłem, zresztą nie tylko ja. Moja młodsza siostra też została po wakacjach w domu. Tata przestał chodzić do biura. Razem z mamą pojechał rankiem do szpitala. Wróciła już sama. Z załzawionymi oczami. I tak było przez kolejne kilka dni; rano do szpitala i powrót późnym wieczorem. A my musieliśmy zająć się naszym najmłodszym bratem i całym domem. Jednego z kolejnych wieczorów mama nie wróciła na noc. Rano obudził nas przeraźliwy lament kobiet z sąsiedztwa. Wiedziałem, co to oznacza: tata już nie wróci.

Podróż w jedną stronę
Pewnego dnia w mieście usłyszałem ludzi wsiadających do autobusu. Mówili, że jadą odwiedzić kogoś w mieście, w którym mieszkałem zanim tata umarł. Długo się nie zastanawiałem, sprawdziłem ile miałem w kieszeni pieniędzy ze sprzedanej wody. W sam raz na podróż w jedną stronę. „Jeszcze dziś spotkam się z mamą” pomyślałem. Wsiadłem tak jak stałem, nikt nie zadawał żadnych pytań; płacisz – jedziesz.

Przed wieczorem dotarłem na moje osiedle. Wszyscy w sąsiedztwie mnie poznawali i pozdrawiali. Ale z jakimś dziwnym spojrzeniem w oczach. Doszedłem do domu. Ale tam już inne twarze.

Zjechała się cała rodzina. Większości z nich nigdy nie widziałem, a o pozostałych słyszałem jedynie przelotnie. „To nie są sprawy dzieci” – powiedzieli. Taka tradycja. I pojechali na cmentarz zostawiając nas w domu. A to przecież był mój tato!!! Później doświadczyliśmy gorzko jeszcze innej „tradycji”, którą rodzina mojego ojca skrzętnie wykorzystała. Powiedzieli, że wszystko jest teraz ich własnością, a mama, z tym, co miała przed ślubem, ma wracać do swojej rodziny.

Boże, jak ja ich nienawidzę!
Nasza trójka, to było trochę ponad siły i możliwości mamy. Zresztą zanim się zorientowałem, o co chodzi, moje spodnie i koszulki były już w jednej reklamówce. Ktoś, kogo miałem nazywać wujkiem, trzymając mnie za rękę, powiedział, że będę z nim teraz mieszkał. A moje zeszyty do szkoły? -Zapytałem. Teraz są wakacje, a później zobaczymy -odpowiedział.

Bardzo brakowało mi moich rodziców, rodzeństwa i przyjaciół z sąsiedztwa. Życie u wujka, to już nie było to, co u nas. Gdy skończyły się wakacje zostałem w domu, włócząc się po osiedlu. Czasami żona mojego wujka wysyłała mnie z woreczkami mrożonej wody, abym sprzedawał je ludziom na ulicy. Jak ja tęskniłem za moją rodziną! Nie znałem dzieci, z którymi się nigdy nie bawiłem... Powiedzieli, że mama wyprowadziła się jakiś czas temu, ale nie wiedzieli dokąd. Ktoś inny wspomniał coś o wiosce, z której pochodziła, ale tam dojść się nie da, za daleko.

Kilka dni pokręciłem się po osiedlu, razem z moimi dawnymi kumplami, ale tam nie było już miejsca dla mnie, wszyscy mają dość swoich problemów. Moich nie potrzebują. No i to chyba tyle z mojej opowieści.

Kto uwierzy mojej opowieści?
Później przyszedłem tutaj, do centrum. Wiele tu ludzi robiących różne zakupy. Przez jakiś czas miałem nadzieję, że tu łatwiej uda mi się uzbierać na bilet do mamy. Prosiłem przechodniów o pieniądze, ale nikt nie wierzył w to, co mówiłem. I tak już zostałem. Wygląda na to, że trochę czasu już tu jestem. To jest mój dom, to jest moje miejsce. Każdy mnie tu zna, tutaj mam przyjaciół, tutaj mam jakieś zajęcie i trochę pieniędzy każdego dnia. Co będzie jutro? Pewnie to samo, co dzisiaj. I tak dalej. Ale teraz to mniej ważne. Teraz muszę znaleźć coś do jedzenia i miejsce do spania. A może jeszcze kiedyś zdarzy się jakiś cud i ktoś uwierzy mojej opowieści.