MOJA GÓRSKA WĘDRÓWKA

s. Celina Natanek, Misjonarka Afryki

publikacja 27.06.2006 12:58

Wydawać by się mogło że decyzja pójścia do zakonu to pewien rodzaj zamknięcia , braku wolności i może z pozoru tak to czasem wygląda. Dla mnie jednak od początku była to droga ku większej wolności, a tym samym ku większemu szczęściu i miłości tej bezinteresownej.

MOJA GÓRSKA WĘDRÓWKA

Kiedy wyjeżdżałam do Afryki, szlam za głosem serca pragnąc pomagać innym, być z tymi którym jest trudno, dzielić się wiara z tymi którzy jeszcze nie znali Chrystusa. Było we mnie pragnienie dzielenia się z ludźmi miłością, którą ja otrzymałam od Boga, a przede wszystkim było pragnienie pójścia za Chrystusem, czynienia z Nim czegoś wielkiego, który pociągał mnie od wielu lat.

Wstępując do Zgromadzenia a potem wyjeżdżając do Afryki opuszczałam to, co było mi drogie, moja rodzinę, znajomych, dom, ojczyznę, szanse na własne życie, plany, opuszczałam to w czym i gdzie czułam się bezpiecznie, aby pójść w nieznane do kraju, który był mi nieznany, do ludzi którzy byli mi obcy, ich zwyczaje i kultura również była dla mnie nieznana. Takie rozstania nie przychodzą łatwo jednak w tym wszystkim była rzecz, która się nie zmieniała, właściwie jedyną osobą, która mi towarzyszyła, która zawsze była ze mną ? to był Jezus. On był niezmienny, On był zawsze ze mną i w Nim szukałam wsparcia w chwilach trudnych.

Wydawać by się mogło że taka decyzja pójścia do zakonu to pewien rodzaj zamknięcia , braku wolności i może z pozoru tak to czasem wygląda. Dla mnie jednak od początku była to droga ku większej wolności, a tym samym ku większemu szczęściu i miłości tej bezinteresownej.

Jezus używał rzeczy i ludzi, które były mi drogie, aby zdobyć moje serce. Zauroczył mnie ciszą i spokojem Jego świątyń, przyrodą a nade wszystko ciszą Jego obecności. Tam Go odnajdywałam, w ciszy kościołów przed Najświętszym Sakramentem, w ciszy lasów i gór, w pięknie krajobrazów, w odkrywaniu nowych miejsc i zdobywaniu kolejnych szczytów. Potem odnajdywałam Go w sobie i w innych. Im bardziej Go poznawałam, poznaję i odkrywam Go w sobie, tym bardziej go kocham i pragnę Mu służyć, właśnie przez służbę drugiemu człowiekowi a w szczególności Afryce.

Moja droga powołania nie wyglądała jak dotkniecie czarodziejskiej różdżki, ale raczej jak wędrówka w góry. Były długie dni marszu dolinami bez widoków, były małe szczyty, które dawały chęci do pójścia jeszcze wyżej, były też momenty trudne, zmęczenie, pytanie o sens, o wartość... Zawsze jednak powrót do doświadczeń minionych, do poczucia wolności, pokoju, siły, radości, do uczucia szczęścia i jedności z Chrystusem przy zdobytym szczycie był źródłem siły i dawał nadzieje ze i kolejny krok się uda.

Ta moja podróż trwa do dziś i im wyżej się wspinam tym więcej widzę jeszcze gór do zdobycia, tym więcej tez dolin i przełęczy do pokonania, tym więcej jeszcze pracy przede mną. Jednak podróż z Chrystusem nie jest nudna ani nużąca, z Nim pragnie się zdobyć więcej. Każdy człowiek jednak jest inny, każda osoba jest wyjątkowa w oczach Boga i do każdej Bóg przemawia w inny i wyjątkowy sposób.

Ja patrząc na moją drogę to najpierw pragnęłam tylko Jezusa, Jemu służyć w służbie innym, cierpiącym, jako siostra zakonna. Z czasem jednak zaczęłam odkrywać i rozumieć znaczenie Kościoła powszechnego i też misje. Wtedy moje marzenia i chęci pójścia do innych ludzi, daleko, jakby spotkały się z powołaniem zakonnym i odkryłam w sobie powołanie misyjne.

Od samego początku spotkania z siostrami cos się we mnie odezwało i chociaż to Zgromadzenie było w moim pojęciu tak bardzo różne od moich wyobrażeń, to przecież cos w sercu mi mówiło ze to, jakby jakiś przeciwny biegun przyciągał{}Taka bardzo ważna cecha Zgromadzenia i to, co mnie poruszyło od początku, to była otwartość sióstr na ludzi, każdy mógł przyjść i porozmawiać, poczuć się swobodnie, być sobą. Bycie z ludźmi, zainteresowanie ich życiem, sytuacja, wyjście do nich, było i moim pragnieniem.

Drugą rzeczą to była wspólnota. Czułam się traktowana poważnie przez siostry, chociaż były z różnych krajów to jednak żyły razem jako siostry, starając się tworzyć atmosferę zaufania i równości. Doświadczyłam prostoty w życiu, w modlitwie i byciu z innymi. Z czasem odkryłam piękno i bogactwo modlitwy apostolskiej, którą żyjemy, przynoszenie Bogu naszej pracy, sprawy ludzi, z którymi pracujemy, którym służymy. Powoli odkrywałam też bogactwa duchowości Ignacjańskiej, którą staram się żyć.

Zawsze fascynował mnie zapał sióstr do Afryki, ich miłość i oddanie Afryce. Dopiero po pobycie w Afryce zrozumiałam tę postawę bo sama zakochałam się w niej. Podróż do Afryki była podróżą z Chrystusem i Zgromadzeniem. To już tam zaczynałam coraz bardziej rozumieć, co znaczy być misjonarką, siostrą. Wielu misjonarzy (ja tez) boryka się z pokusą chęci dawania tamtejszym ludziom rzeczy materialnych, bo wydaje się ze są oni biedni. To jest łatwe, wygodne i daje widoczne i szybkie efekty.

Nasz założyciel Kardynał Lavigerie od samego początku chciał byśmy zaczynały prace, byśmy inicjowały, podpowiadały, przygotowywały liderów, aby z kolei oni sami wykonywali resztę prac, żeby oni stawali się misjonarzami tam gdzie są. Kardynał mówił o współpracy, o budowaniu Królestwa Bożego razem a nie że my wybudujemy dla nich. To wymaga czasu, wymaga dużo wiary i ufności drugiemu człowiekowi, wymaga cierpliwości i pokory. Owszem, nie jest to najłatwiesza droga, ale jest pewna i dająca owoce, które nie giną. Jezus dał nam przykład misjonarza, nie szukał chwały w szybkim przewrocie politycznym, szybkiej akcji dającej Mu sławę i wielu zwolenników, ale właśnie wybrał drogę służby, cichego wspomożyciela biednych, grzeszników, odrzuconych, innych... Dawał im swój czas, swoją moc, w Jego obecności ci odrzuceni odzyskiwali wiarę w siebie , radość życia, jego sens, uczyli się kochać. Najbardziej ulubione miejsce Jezusa jest zawsze to blisko człowieka.

W Afryce uczyłam się być z ludźmi, towarzyszyć im w ich cierpieniu, radościach, w ich wędrówce, dzielić się z nimi moim doświadczeniem wiary, ale także przyjmować ich mądrość i ich sposób wiary. Im głębiej poznawałam ich kulturę, wchodziłam w ich życie , tym bardziej zadawalam sobie sprawę ze Bóg był tam zawsze przed misjonarzami, ze oni są z Nim w relacji, ze On jest z nimi. Poznałam takich ludzi, którzy byli misjonarzami dla innych i dla mnie również. Byli oni dla mnie przykładem życia wiara. Przez spotkanych ludzi, ich kulturę, niektóre zwyczaje, ich gościnność, piękno, coraz bardziej rozkochiwałam się w Chrystusie, a tym samym chciałam, aby coraz więcej ludzi słyszało o Nim.

Współpracując z katechetami nie wahałam się jeździć po wioskach, odwiedzać ludzi i wspólnoty, słuchać ich, być z nimi w tym czym żyją, być w imieniu Jezusa, świadczyć o Nim przez moje słowa, zaangażowanie, zainteresowanie się sprawami Kościoła i starając się kochać tak jak Jezus nas nauczył. Z roku na rok uczyłam się tez współpracy z innymi i odkrywałam tez jej piękno ? budować cos razem, a potem razem się weselić. Misja nie jest moją, ale jest Chrystusa i najpierw to On mnie zaprasza do współpracy z Nim, potem z kolei chce bym współpracowała z innymi. To jest wspólne budowanie Królestwa Bożego wśród nas.

To dało mi poczucie wolności i poczucie większej radości, bo już nie byłam sama do pracy, ale było nas więcej i każdy mógł cos ofiarować. Nikt nie czuje się dobrze, kiedy nic nie może robić, kiedy nigdzie nie jest potrzebny.

Szczególną troska naszego Zgromadzenia są kobiety i jak ja sama coraz głębiej odkrywam swą osobę, swoja wartość w oczach Boga, im głębiej rozkochuję się w Chrystusie ? jako Jego wybranka, tym bardziej zaczęłam dostrzegać sytuacje kobiet ich wartość , ich role i ich godność . Zgłębianie wartości i piękna kobiety pozwoliło mi spojrzeć na wartość i godność mężczyzny. Przecież Bóg stworzył ich oboje, stworzył ich na swój obraz i podobieństwo. Stworzył ich każdego z osobna, ale by żyli razem we wspólnocie. Bóg jest wspólnotą i pragnie byśmy i my żyli na Jego podobieństwo. ?Tam gdzie dwóch lub trzech jest w imię moje tam Ja Jestem pośród nich?, mówi Jezus. Przez wspólnotę uczymy się prawdziwie kochać, dawać siebie bezinteresownie drugiemu człowiekowi.

W Afryce od początku uderzała mnie gościnność tamtejszych ludzi, ich dar dawania nawet, jeśli im samym brakowało. Biedni dają nawet z tego, czego im samym brakowało. Podobnie jak ta wdowa... Rzeczywiście, kiedy ja ofiarowałam cos z ufnością, że Bóg wie i troszczy się o mnie, zawsze otrzymywałam potem o wiele więcej. Bóg jest bardzo hojny On zasypuje nas swoimi darami i laskami, jeśli tylko o nie poprosimy.

Warto jest z Nim wybrać się w góry, warto jest zaryzykować życie, ofiarować Mu to, co dla nas najcenniejsze, bo On nigdy nie zawodzi, On zawsze jest wierny i kochający. Przygoda z Jezusem jest niepowtarzalna.