ZA BAOBABEM W LEWO

s. Celina Natanek, Misjonarka Afryki

publikacja 19.06.2006 11:04

Gdy w Mwanga powstawały pierwsze szkoły, to ci, którzy przychodzili do nich, to była młodzież w wieku kilkunastu lat. Dziewczęta i chłopcy, którzy często nie umieli czytać i pisać. Ale chcieli.



Jasny t-shirt, ciemne włosy, serdeczny uśmiech. To pokrótce siostra Celina. Należy do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Najświętszej Marii Panny Królowej Afryki. Zgromadzenie założył w 1869 roku, francuski kardynał Karol Lavigerie. Powołaniem sióstr jest praca wśród ludzi Afryki i dla afrykańskiego Kościoła. Dzisiaj siostry pracują w szesnastu krajach Czarnego Lądu. Reprezentują trzydzieści narodowości. S. Celina jest jedną z niewielu Polek w zgromadzeniu. Gościła w niejednej chacie w afrykańskim buszu. Gości też u Małego Gościa:

Z Tarnawy do Tanzanii
Nazywam się Celina Natanek. Pochodzę z Tarnawy koło Krakowa. Pracowałam przez sześć lat w Tanzanii, we wschodniej Afryce. Pierwsze cztery lata spędziłam w pięknym mieście Arusha, u podnóża góry Kilmanjaro, która w języku lokalnym nazywa się Górą Wiecznego Śniegu. Piękna.. Ostatnie dwa lata spędziłem w wiosce Mwanga. To region środkowy kraju. Mwanga znaczy w języku swahili – światło, a w języku kirak znaczy - ten, który ma wodę. A wyobraźcie sobie, że właśnie w tej wiosce ani nie było bieżącej wody, ani nie było prądu. Mimo to było życie. A tam życie naprawdę tryskało. Mwanga to była wioska w buszu. Jak ci ludzie mówili gdzie iść to np. „za baobabem to w lewo, a przy kamieniu to w prawo” A jak baobab się przewrócił to nie było drogowskazu i się szło prosto (ze śmiechem).

Cztery klasy i kropka
W czasie mej pracy spotkałam wiele dzieci i młodzieży. Dzieci w wioskach, w mieście, dzieci ulicy... Według statystyk, w Afryce ok. 70 % dzieci kończy szkołę podstawową. Bardzo dużo dzieci na wioskach zaczyna szkołę podstawową, której jednak nie kończą. Przerywają po trzech, czterech latach. A więc mają trudną sytuację, bo i bardzo chcą się uczyć. Z dzieci, które spotkałam w Mwanga, wiele nie chodziło do szkoły, bo musiały pracować. Gdzie pracują, tanzanijskie dzieci? Dużo pracuje na polu razem z dorosłymi. Uprawiają ziemię, pasą bydło. Dzieci w miastach pracują na bazarach, tam gdzie sprzedaje się np. warzywa. Bardzo często dzieci są tragarzami. Czasami jak się idzie na targowisko, to dzieci biją się między sobą, aby móc nieść ci siatkę. Dużo dzieci pracuje też w miejscach gdzie zatrzymują się autobusy (ale to nie takie przystanki jak u nas), lub na stacjach kolejowych. Tam noszą na swych głowach tace albo skrzynki z ciastem, jajkami, bananami. Sprzedają wodę, albo orzeszki ziemne (bardzo pyszne). Wygląda to tak, że podchodzą do autobusu, a towar można sobie wziąć przez okno i zapłacić. Najtrudniej jest wtedy, gdy autobus się zatrzymuje na krótką chwilę. Bo bywa, że ktoś nie zdąży zapłacić, i dzieci wtedy na tym tracą.

Woda siły doda
Dla mnie pięknym świadectwem dzieci było to, że one pomimo tego, iż musiały iść po kilkanaście kilometrów do szkoły, to potrafiły to czynić i nie narzekały. Przeciwnie, cieszyły się i często słyszałam: „siostro, byłam w szkole!”. Zazwyczaj rano, nim szły do szkoły musiały iść po wodę, i to do trzech kilometrów. Potem wracały z tą wodą, z wiadrem na głowie. Potem szły do szkoły. A jak wróciły ze szkoły to znowu po wodę... Ale nigdy nie narzekały, zawsze były radosne. „Skończyłam pierwszą klasę! Skończyłem druga klasę! Siostro, jestem w czwartej klasie!” Taka radość, z tego, że mogą się uczyć, że coś potrafią, że wiedzą ile jest cztery dodać cztery, albo, że potrafią powiedzieć po angielsku „dziękuję”... To cieszy.



Amani, znaczy pokój
Taką wzruszającą historią z mojego pobytu w Mwanga był dzień, kiedy przyszła do mnie dziewczynka o imieniu Amani. (Amani, w języku swahili znaczy – pokój.) Znałam jej rodzinę. To była wielodzietna rodzina. W tej rodzinie nie było łatwo. Ale rodzice starali się jak najlepiej dla dzieci, aby było im dobrze, by nie trafiły na ulice. No i kiedyś Amani przychodzi, to był czas przed końcem wakacji, w grudniu, ( bo tam rok szkolny zaczyna się w styczniu), i mówi do mnie: „siostro daj mi pracę” Ja taka zdziwiona, widząc siedmioletnią dziewczynkę pytam: „Amani, chcesz pracować u nas?” „Tak, bo potrzebuję pieniędzy” odpowiada. „O!, to już inna sprawa. Ale dlaczego potrzebujesz pieniędzy?” „No, bo siostro, idę do szkoły” „No, ale skoro idziesz do szkoły, to jak możesz pracować? Przecież jedno z drugim nie da się pogodzić” No i ona tak na mnie spojrzała, pokiwała głową i mówi: „No siostro, siostra to nic nie rozumie”. Hm, zamyśliłam się, rzeczywiście nie zawsze rozumiem wszystko, z tego, co dzieje się w Afryce. A Amani zaczęła mi tłumaczyć, że się zaczyna rok szkolny, a ona chce wcześniej zarobić na... fartuszek. „No a co z butami, co z książkami?’ Trochę się z nią droczyłam. „Siostro, wczoraj pracowałam u sąsiada, nosiłam wodę i mam już zeszyty. A buty to tato mi kupił.” I to była taka lekcja dla mnie. Nie tylko odpowiedzialności, ale i takiego szerszego spojrzenia, że ta dziewczynka chciała iść do szkoły i brała to na serio. A rodzice, wiem, że nie mieli pieniędzy. Więc ona sam podjęła inicjatywę, by sobie na szkołę zapracować...

Szkoła kukurydzy
Był też tam Stefano. Jest liderem w kościele, śpiewa w chórze, kiedyś był w grupie młodzieżowej. Opowiadał mi swoją historię, jak to sam się uczył. Miał iść do piątej klasy szkoły podstawowej, kiedy tato mu rzekł „Stefano, koniec szkoły, bo nie ma pieniędzy, a ja potrzebuję pieniędzy na leki dla twej siostry” Chciał też tato, aby Stefano pracował. Smutny, więc był Stefano, ale cóż - tato zakazał, więc nie ma dyskusji. Niedługo potem, ktoś się dowiedział o całej sprawie. Wkrótce okazało się, że są w wiosce ludzie, którzy mają duże pola, a sami ich nie obrabiają, więc chętnie odstąpią Stefanowi po kawałku. No i Stefano pracował na tych polach przez rok, zasiał kukurydzę, i zarobił nie tylko na leki dla swej siostry, ale poszedł też do piątej klasy (tylko, że po roku). No i potem już czuł się tak odpowiedzialny, że za każdym razem -rok pracował, rok do szkoły. I w taki sposób skończył szkołę średnią. Dzisiaj pracuje na misji, jest nauczycielem w szkole zawodowej, która powstała z inicjatywy starszych wioski, przy współ-pomocy sióstr, które były pierwszymi nauczycielkami. Ale dzisiaj już uczą tam tamtejsi młodzi ludzie. Bo zadaniem naszego zgromadzenia jest nie tyle pracować na rzecz Afrykańczyków, co pomagać im, aby to oni potem mogli sami uczyć kolejne pokolenia. Gdy w Mwanga powstawały pierwsze szkoły zawodowe, to ci, którzy przychodzili do nich, to była młodzież w wieku kilkunastu lat. Dziewczęta i chłopcy, często nie umieli czytać i pisać. Ale chcieli. Ta chęć nauki dawała im wielką motywację. A po roku, kiedy już umieli podstawowe rzeczy, to oni zaczęli uczyć i poprowadzili niektóre zajęcia. W ten sposób wykształceni zostali nauczyciele i liderzy, którzy dzisiaj prowadzą te szkoły. I to jest piękne.