Święci rodzice

Weronika Gurdek

|

MGN 11/2008

publikacja 20.10.2008 11:32

Poznali się na moście. – To ten, którego przygotowałem dla Ciebie – usłyszała Zelia, gdy zobaczyła Ludwika.

Święci rodzice Schorowany Ludwik Martin w otoczeniu rodziny fot. FOTOREPRODUKCJE Z KSIĄŻKI THERESE ET LISIEUX, FOT. HENRYK PRZONDZIONO

Zelia i Ludwik Martin to rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus, zwanej Małą Teresą. Panna Zelia Guerin (tak miała na nazwisko mama św. Tereski, zanim wyszła za mąż), zobaczyła przystojnego, starszego od niej o osiem lat mężczyznę, Ludwika Martin, idąc mostem św. Leonarda. Nie znała go wcześniej, ale wewnętrzny głos podpowiedział jej: „To ten...”. Posłuchała. Trzy miesiące później ślubowali sobie w kościele Matki Bożej w Alencon. 19 października 2008 roku oboje dołączyli do grona błogosławionych.

Normalna rodzina
Dla sąsiadów byli normalną rodziną. Ona prowadziła zakład koronkarski, czyli taki, w którym wyrabia się koronki, a on zegarmistrzowski. Dobrze im się powodziło. Ale pieniądze nie przewróciły im w głowie. Na pierwszym miejscu był zawsze Pan Bóg. Każdy dzień zaczynali od Mszy świętej. O 5.30! Mieli dziewięcioro dzieci. Czworo z nich zmarło we wczesnym dzieciństwie. Pozostała piątka – same dziewczynki. Wszystkie zostały zakonnicami. Wśród nich najmłodsza, Teresa. Pani Martin w listach do bliskich nieraz wyznawała, jak ważne są dla niej dzieci. – Kocham dzieci do szaleństwa! – pisała. Państwo Martin nie rozpieszczali jednak swoich córek. Potrafili znaleźć złotą proporcję dyscypliny i troskliwości. I choć życie nie szczędziło im trudnych doświadczeń, byli radosną, kochającą się rodziną. Uwielbiali razem spacerować w niedzielę, albo grać w warcaby. Nie trwało to jednak długo. Pani Martin po długiej chorobie zmarła, gdy Tereska miała cztery lata. Ludwik odszedł siedemnaście lat później. Teresa była już wtedy w Karmelu. Proces beatyfikacyjny rodziców św. Tereski rozpoczął się w 1957 roku, a więc ponad pięćdziesiąt lat temu. Rzadko zdarzało się, by wśród błogosławionych i świętych były małżeństwa. Długo badano ich życie. Początkowo każdy życiorys analizowano osobno, potem je połączono. Dopiero pewne wydarzenie przyczyniło się do ogłoszenia ich błogosławionymi. 

Rodzice potrzebni w niebie
Pietro Schlirò, piąte dziecko Adeli i Waltera Leo, urodził się z poważną niewydolnością oddechową. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Zakonnik, który ochrzcił małego Pietra kilka dni po narodzinach, doradził rodzicom modlitwę za wstawiennictwem Zelii i Ludwika Martin. Nie tracący nadziei rodzice, odprawili nowennę, a lekarze wciąż nie przynosili dobrych wiadomości. Stan Pietra nie pogarszał się jednak. Rodzice zaczęli odmawiać Różaniec. Odprawili drugą nowennę. W tym czasie kolejni lekarze stawiali kolejne beznadziejne diagnozy. Należało spodziewać się najgorszego. Rodzice i bliscy nie przestawali się modlić. W dniu imienin chłopca, lekarze stwierdzili u niego wyraźną poprawę. W trzydziestym trzecim dniu życia Pietra wypisano ze szpitala. Jak to możliwe? Po ludzku – niemożliwe. Jego rodzice są pewni, że to Zelia i Ludwik przez cały czas widzieli ich ból i czuwali nad małym Pietrem. Ten cud był potrzebny, aby papież mógł ogłosić małżonków Martin błogosławionymi. – Moi rodzice byli bardziej godni nieba niż ziemi – pisała Mała Tereska. I co? Miała rację.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.