Zwialismy esbekom

Franciszek Kucharczak

|

MGN 09/2010

publikacja 19.08.2010 15:51

„Jestem w lesie”, oznacza zagubienie, brak orientacji. Nie dla skauta. Gdy taki wchodzi do lasu, staje się prawdziwym KIMŚ.

Zwialismy esbekom Po „ekplo” chłopcy mają komendantowi wiele do opowiadania fot. FRANCISZEK KUCHARCZAK

Gdzieś tu powinien być obóz skautów... Gdyby nie stojąca przed linią lasu konstrukcja z drewna i powiewający na niej proporzec, trudno byłoby się domyślić, że w pobliżu mieszka sześćdziesięciu chłopaków. Bo namioty trzech skautowskich drużyn stoją w lesie, pośród drzew. Chociaż „stoją” to nie jest najlepsze słowo. Właściwiej byłoby powiedzieć „znajdują się”, bo żaden z namiotów nie dotyka ziemi. Skauci rozbili je na zbudowanych z pni pomostach. Wchodzi się na nie po drabinach, również zrobionych ze ściętych drzew. Prycze też są prostokątami z pni. Na nich rozciągnięto siatkę ze sznurków. Wszystkie konstrukcje powstały bez jednego gwoździa.

PRĄD ZBĘDNY
Skauci częstują mnie herbatą. Piję ją z garnuszka i wtedy dopiero uświadamiam sobie, że tu nikt nie ugotuje wody w czajniku bezprzewodowym. Tu po prostu nie ma prądu! – Jak ją ugotowaliście? – pytam, zerkając dokoła. – Tam – wyciąga rękę jeden z wędrowników, czyli starszych harcerzy. Faktycznie, w pewnej odległości od namiotu widać prosty piecyk. Żelazna obudowa z grubszą blachą na górze i rura w charakterze komina. W środku tlą się jeszcze resztki gałęzi. Z przyjemnością wciągam w nozdrza żywiczny zapach leniwie snującego się dymu. Piecyk to już zaawansowane technicznie rozwiązanie.

Większość zastępów korzysta z kociołków zawieszonych nad ogniskiem. Wodę czerpie się tu z przywiezionych wcześniej baniaków. Myję garnuszek nad zmyślnie zrobionym drewnianym korytkiem i pilnie uważam, żeby z kurka nie wyciekło więcej wody, niż to konieczne. Zbiornik z wodą to też podstawa „łazienki”. Wystarczy się namydlić, wylać na głowę zawartość umieszczonego u góry pojemnika i kąpiel zaliczona. W takich warunkach człowiek przypomina sobie, czego rzeczywiście potrzebuje: wody, drewna na budulec i opał, jakiegoś dachu nad głową. No i zjeść coś musi. U skautów nie ma kucharek, więc chłopaki sami pichcą, co tam mają. – Raz nie dogotowaliśmy kartofl i, no i przeżyliśmy na sałatce z pomidorów, ogórków i śmietany – śmieje się czternastoletni Maciek.

„EKSPLO”
Paweł Sowa jest komendantem. Stoi na skraju lasu i czeka na powrót skautów z „eksplo”. To taka trzydniowa wyprawa po okolicy. Każdy zastęp wyrusza osobno i odkrywa wszystko, co jest warte odkrycia. Chłopcy musieli też samodzielnie postarać się o noclegi. Zbliża się siedemnasta. Zza kępy drzew wyłania się sześć postaci w beżowych mundurach. To pierwszy zastęp wrocławskiej drużyny Puszcza Dolnośląska. Z dala widać powiewające proporczyki. Chłopcy ustawiają się w szereg. – Melduję przybycie zastępu z „eksplo”! – woła zastępowy. Potem jest już mniej służbowo. Skauci otaczają uśmiechniętego komendanta i na wyścigi opowiadają, co im się przydarzyło. – Nocowaliśmy u takich ludzi, jakie oni mieli książki! Ten pan nam je pokazywał i opowiadał takie fajne rzeczy! – przekrzykują się. Za chwilę pojawia się kolejny zastęp i jeszcze jeden. Sytuacja się powtarza. Wszyscy widzieli coś ciekawego, każdy nabył nowych doświadczeń.

UWAGA NA SZPIEGÓW!
Na obozie skautów dzień zaczyna się i kończy modlitwą. Potem gimnastyka (codziennie jedna pompka więcej). No i Msza. Kaplica to ołtarz z drewnianych bali pod zadaszeniem podobnym do tego, które chroni namioty. W niedzielę skauci idą na Mszę do kościoła. Dla chętnych jest jeszcze Różaniec odmawiany codziennie. Zawsze są chętni. A w ciągu dnia? Dwunastoletni Krzysztof najbardziej pamięta „Wielką Grę”, czyli zestaw zadań do wykonania na podstawie przygotowanego scenariusza. W tym roku skautów „przeniesiono” w czasy PRL-u. Mieli uratować księdza Popiełuszkę. Nie udało się. Ale ile wrażeń! Podczas „działań” harcerze musieli znaleźć koła do malucha. Musieli też wykazać się znajomością niektórych jego części. Na chłopców czyhali „ludzie z SB” (Służba Bezpieczeństwa z czasów komunizmu). „Esbecy” nasłali swoich szpicli, potem schwytali kilku chłopaków i przywiązali ich do drzew. Jeden ze złapanych zdołał jednak sięgnąć po ukryty pod koszulą nóż i rozciął więzy sobie, a potem kolegom, dzięki czemu wszyscy uciekli.

NOC POD CHMURKĄ
Na koniec obóz zwinięto. Po skautach las wyglądał tak, jak wcześniej, zanim tu przyszli. Wszystko poskładane, uprzątnięte. Ale to nie koniec obozu. Ostatni etap trzech tygodni to piesza pielgrzymka na Jasną Górę. Niedaleko Częstochowy skauci spędzili noc pod gołym niebem, opodal leśniczówki. – No, wtedy to komary dały się nam we znaki – przyznają Maciek i Krzysztof. Ale poza tym było w porządku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.