Świętych pomaganie

Franciszek Kucharczak

|

MGN 11/2009

publikacja 20.10.2009 14:50

Pan Bóg z każdą naszą sprawą poradziłby sobie sam. Ale najczęściej posługuje się ludźmi. Tymi żyjącymi w niebie, chyba jeszcze częściej.

Świętych pomaganie Od lewej: św. Zygmunt Szczęsny Feliński, św. Antoni, św. Urszula Ledóchowska

Do przedszkola w Ożarowie Mazowieckim, prowadzonego przez siostry urszulanki szare, trzeba dzieci zapisywać, jeszcze zanim się urodzą. Tylu chętnych. Ale Katarzyna Janowska zapisała swoją córkę ot tak po prostu i pół roku później dziecko już było w przedszkolu. Miejsce jakby czekało. A właściwie czekała święta Urszula Ledóchowska, założycielka zgromadzenia urszulanek. Od tamtej pory w życiu pani Katarzyny i jej rodziny wiele się zmieniło. Ona sama czuje więź z tą świętą jak z dobrą krewną.

Święta się śmiała
Kiedyś samochód pani Katarzyny zatrzymali policjanci. Wtedy zorientowała się, że zapomniała wszystkich dokumentów. Przyzwyczajona do interwencji świętej Urszuli, rzuciła błagalne spojrzenie na jej obrazek, który ma w samochodzie. – Tłumaczę policjantowi, że nie mam dokumentów. No nie mam. A on tak na mnie spojrzał i mówi: „No dobra, to niech pani jedzie”.

Gdy wsiadłam do samochodu, śmiałam się, bo miałam wrażenie, że wręcz słyszę chichot świętej Urszuli. Bo ona przy wszystkim innym miała niesamowite poczucie humoru – wspomina. Pomocy świętej Urszuli doświadczyła też znajoma pani Katarzyny. W warszawskim szpitalu urodziła dziecko, wcześniaka. Gdy po wszystkim jej uszczęśliwiony mąż pojechał do domu, okazało się, że chłopiec traci oddech. Matka, po operacji cesarskiego cięcia, nie mogła się jeszcze podnieść, zadzwoniła więc po męża, żeby przyjechał ochrzcić syna.

Chwilę później uświadomiła sobie, że mąż w zdenerwowaniu może spowodować wypadek. Zaczęła więc błagać świętą Urszulę o opiekę. Mąż miał do pokonania trasę z Ożarowa Mazowieckiego do Warszawy na plac Starynkiewicza, o godzinie piętnastej w powszedni dzień, gdy miasto grzęźnie w koszmarnych korkach. A jednak zjawił się na miejscu w... dwadzieścia minut! Ochrzcił dziecko, potem przyszedł do sali, gdzie leżała żona i mówi: „Słuchaj, nieprawdopodobne. Nie było w ogóle samochodów na drodze, a ja miałem cały czas zielone światło”.

Proszę, znajdź!
Wielu ludzi ma specjalne nabożeństwo do Antoniego z Padwy. Ten franciszkański święty niezliczone razy uratował z opresji rozmaitych zapominalskich, bałaganiarzy i innych usilnie czegoś szukających. Święty Antoni zasłużył się pod tym względem i pani Janowskiej. – On mi zawsze wyszukiwał przeróżne rzeczy – śmieje się. Podaje przykład. Jej rodzice mają pracownię ceramiczną. Kiedyś bardzo potrzebny był czerwony barwnik. Zamówili barwnik, czekali dwa tygodnie – zginął gdzieś po drodze. Ojciec zamówił barwnik ponownie. Z podobnym skutkiem. Miesiąc czekania i nic. – Dzwonimy na pocztę, nikt nic nie wie, gorzej niż w czeskim filmie – wspomina pani Katarzyna.

Akurat wybierała się na pielgrzymkę motocyklistów na Jasną Górę. Tata mówi: „Tam jest kaplica świętego Antoniego, ty masz u niego chody, weź się z nim dogadaj, żeby się znalazł ten barwnik”. Córka pojechała i tłumaczy świętemu Antoniemu: „Tyle razy mnie ratujesz, a teraz to już nawet nie chodzi o moje bałaganiarstwo. Błagam, żeby się znalazł ten barwnik”. To było w niedzielę. W poniedziałek przyszła informacja z poczty, że do odebrania są obie paczki z barwnikiem. – Teoretycznie można powiedzieć: zbieg okoliczności. Ale w praktyce to zależy od tego, w co kto wierzy – śmieje się pani Katarzyna.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.