publikacja 20.11.2025 10:14
Dla nich Adwent zaczyna się czasem tuż po wakacjach. Bo kiedy nadejdzie pora, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.
Na Adwent szykują się już od dawna. Na roratach w parafii grają, śpiewają i modlą się razem
Katarzyna Jurków
Kiedy inni jeszcze szukają czapek, szalików, dopinają kurtki i przekonują dzieci, że „już pora”, oni są już w kościele. Zanim rozlegnie się pierwsza pieśń, zanim ksiądz zapali świecę na ołtarzu, oni już stoją na swoich miejscach – z instrumentami, mikrofonami, lampionami. Grają, śpiewają, modlą się razem – tak rodzina Zi-glerów co roku przeżywa Adwent.
Wewnętrzny zegar
– Nie możemy się spóźnić, bo my zaczynamy roraty – uśmiecha się mama, pani Ela. – Jak się spóźnimy, to w kościele będzie cisza. – Nie możemy powiedzieć: „dziś sobie odpuszczamy” – dodaje tata, pan Łukasz. – My musimy być na miejscu przed wszystkimi. To obowiązek, ale i przywilej. Dla mnie Adwent to właśnie to: być na czas. Nie tylko punktualnie, ale duchowo. Żeby się nie spóźnić na spotkanie z Bogiem. Bo On zawsze przychodzi na czas. To my się spóźniamy.
Dlatego choć kalendarz liturgiczny milczy jeszcze o Adwencie, w ich domu od wielu tygodni słychać już pieśni adwentowe. Próby, planowanie – wszystko to, co dla innych zaczyna się w grudniu, u nich trwa znacznie dłużej.
– To jest taki nasz wewnętrzny zegar – tłumaczy pani Ela. – Przez muzykę uczymy się rytmu Adwentu. Choć prób jest mnóstwo, czasem mam wrażenie, że tylko śpiewamy, wracamy, znowu śpiewamy – to w tym właśnie jest sens. Bo w tej powtarzalności człowiek się uspokaja. Uczy się czekać.
Ministranci za sercem
– Ja czekam na Adwent, bo wtedy chodzi się na roraty, w ciemności, z lampionami… – mówi Maciek. – To jest takie inne i takie piękne... Bo chodzi o to, żeby Pan Jezus zstąpił na świat, a my mamy się do tego przygotować – dodaje. – A jak ty się przygotowujesz? – pytam. – Trzeba jak najmniej grzeszyć i wyspowiadać się przed świętami, żeby być coraz lepszym. Bo wtedy człowiek jest czysty w środku – odpowiada Maciek bez wahania.
– A ja uwielbiam roraty – nieśmiało wtrąca Ola, która już „wyrosła” ze swojego małego lampionu i w tym roku potrzebuje większego. – I trzeba mieć serce pełne dobra – uśmiecha się.
– U nas w kościele stoi takie duże serce – wyjaśnia pani Ela. – Dzieci przynoszą kartki z wykonanymi zadaniami. To, którego kartka zostanie wylosowana, może podejść do serca. Za sercem chowają się ministranci i podają nagrodę. Dzieci to uwielbiają. – Bo tam są maskotki i cukierki! – wtrąca Ola z błyskiem w oczach. – Raz taka dziewczynka wygrała maskotkę, ale oddała ją mnie. Bo ja nic nie wylosowałam.
– Tak, rzeczywiście to było niesamowite – przyznaje mama. – Ola do dziś to pamięta. A wtedy powiedziała: „Bo Pan Jezus lubi, jak się dzieli z innymi”.
Drabina do żłóbka
Oprócz serca w ich parafialnym kościele co roku pojawia się… drabina. Na najwyższym szczeblu stoi figurka Jezusa, który codziennie schodzi niżej, aż do żłóbka. – Zawsze, kiedy patrzę na tę drabinę, myślę sobie, że czas tak szybko mija. Dopiero co zapalaliśmy pierwszą świecę, a już czwarta. Ale może właśnie w tym jest sens… – zastanawia się pani Ela. – Pan Jezus schodzi coraz niżej, jest coraz bliżej nas. A my Mu pomagamy dobrem, cierpliwością, modlitwą. Każdy dzień to jak jeden szczebel mniej. Mniej szczebli – bliżej człowieka. Wydaje się, że cztery tygodnie to dużo czasu, a kiedy przychodzi Wigilia, myślisz: „to już?”. Może właśnie dlatego to czekanie jest tak cenne, bo trwa krótko, więc trzeba je przeżyć naprawdę.
– Można zdążyć na tysiąc rzeczy, a przegapić to, co najważniejsze – dodaje pan Łukasz. My próbujemy być na czas dla siebie i dla Boga. I chyba o to chodzi w Adwencie: żeby nie spóźnić się na Jego przyjście. – Bo gdy się czeka… – mówi cicho Maciek, podnosząc głowę – …to człowiek bardziej się cieszy, jak już przyjdą święta.
„To się przeżywa w serduszku”
Grudzień bywa trudny, bo nakładają się różne spotkania rodzinne, zawodowe, w parafii. – Ale to wszystko uczy czekania. Bo czekanie nie oznacza bezczynności – mówi pani Ela. – I nawet jeśli coś się nie uda, ktoś się spóźni, ktoś zapomni nut, tekstu, to Pan Jezus przecież i tak przyjdzie. I to jest w tym najpiękniejsze – uśmiecha się. – Trzeba sobie w tym wyjątkowym czasie odpowiedzieć na pytanie: „po co ja to robię, dlaczego chodzę na roraty?”.
– Bo codziennie przyjmuje się Eucharystię – wtrąca Maciek. Dla niego to oczywiste. To jasne, że można się spotkać z kolegami, pośpiewać, ale to tylko dodatek. Trudno opisać to, co każdy sam w środku przeżywa. – Jeśli tam się coś poruszy, to już nie trzeba nic więcej – mówi pani Ela. – Wtedy zewnętrzne przygotowania, prezenty, choinka schodzą na dalszy plan.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
już od 14,90 zł