Największa górska twierdza Europy. Wciąż słychać tu huk armat. Groźna, imponująca. Nigdy niezdobyta. Zachwyca wspaniałymi widokami i fascynującą historią.
W takim kole chodzili żołnierze, aby wyciągnąć ze studni beczkę wody. Najgłębsza sięga 80 m
Roman Koszowski /Foto Gość
Jadąc do Twierdzy Srebrna Góra, mijamy Złoty Stok – to prawdziwa kraina skarbów. Przełęczy Srebrnej strzegą do dziś pruskie fortyfikacje.
Skoro górska twierdza, to i wspinaczka. Dotarcie do pierwszej bramy to kilometrowy marsz, ale za to nagrodzony widokiem wyjątkowym. Wielkie mury, przejścia przez bramy oraz tunele, okna zasłonięte malowanymi w ukośne pasy okiennicami. A to dopiero początek.
Szpikulcem w ładunek
Sercem Twierdzy Srebrna Góra jest donżon, podobny do średniowiecznych wież obronnych. Tu donżon składa się z 4 okrągłych wież, połączonych kurtynami, czyli prostymi odcinkami murów. Na szczycie i w wewnętrznych kazamatach stały działa i moździerze, mając pod ogniem całą okolicę. W twierdzy, zajmującej aż 106 hektarów, w pełnej gotowości stało ponad 200 dział i ponad 3 tysiące załogi. Do jednej z armat podchodzi właśnie szkolna wycieczka.
Oficer w pruskim mundurze, z czapką w kształcie wielkiego pieroga, korkociągiem, zwanym grajcarem, sprawdza, czy lufa jest czysta. Wkłada do niej proch w woreczku i przybija stemplem. Szpikulcem przez otwór z tyłu, na górze armaty, przebija ładunek w lufie. Jedna z nauczycielek odpala armatę. Huk wystrzału odbija się echem od kamiennych murów twierdzy, a biała chmura spalonego prochu płynie w dół doliny.
Taki huk pomnożony przez 200 dział przywitał żołnierzy francuskich wspinających się ku twierdzy 28 czerwca 1807 roku. Po 6 dniach walk kanonadę przerwało podpisanie pokoju między Francją Napoleona a Rosją i Prusami w odległej Tylży. Twierdza w Srebrnej Górze została niezdobyta. I choć aż do 1867 roku stacjonował tu garnizon, to już nigdy nie została sprawdzona w walce.
Ziemniaki na obiad
W 1765 roku zapadła decyzja budowy twierdzy srebrnogórskiej. Zaledwie dwa lata wcześniej zakończyły się wojny śląskie, które toczyły się między monarchią Habsburgów (Austria) a Królestwem Prus od 1740 roku. Zwycięski Fryderyk II Wielki, król Prus, musiał zabezpieczyć swoją zdobycz, stąd budowa kilku twierdz, w tym tej najwyżej położonej nowoczesnej Twierdzy Srebrna Góra.
Budowa trwała 20 lat. Najpierw za pomocą ładunków wybuchowych wyrównano skalisty szczyt, aby wznieść centralną część fortyfikacji, czyli donżon. Jego masywne mury mieszczą 151 odpornych na bombardowanie kazamat. – Stojąc w jednej z nich, mamy nad głowami 2 metry cegieł i kamieni oraz 5 metrów ziemi – tłumaczy pan Kazimierz Gądek, komendant twierdzy, nasz przewodnik. – Ówczesne kule armatnie i słaba celność artylerii sprawiały, że trzeba by strzelać 3 miesiące, celując w jeden budynek, aby go przebić.
Wilgotnym korytarzem docieramy do dużej izby żołnierskiej z drewnianymi łóżkami i tylko jednym piecem. Żołnierze chętniej nocowali tam, gdzie były zwierzęta. – Tam zawsze było kilka stopni cieplej – wyjaśnia przewodnik. – Przy krowach w takiej kazamacie było nawet 18 stopni Celsjusza – dodaje. – A w twierdzy trzymano krowy, świnie, kury. Dla 60 oficerów codziennie zabijano dwa woły, ale dla żołnierzy głównym obiadem była zupa ziemniaczana z warzywami.
Drewniany osioł
Mijamy ciemne pomieszczenia magazynowe, stajnie, laboratoria, lazaret, gdzie leczono żołnierzy. Na krótką chwilę wychodzimy na powierzchnię, by znowu wejść w labirynt korytarzy. Słychać stukot butów po posadzce i kapanie wody z wilgotnych ścian. Podczas walk hałas w kazamatach był ogromny.
– Żołnierz, aby oddać strzał, z ładownicy wyjmował ładunek zapakowany w papier. Zębami odgryzał górę, wsypywał proch do lufy, wkładał kulę, a papier przybijał stemplem – tłumaczy przewodnik. Gdy broń jest gotowa do strzału, zatykamy uszy, a mimo to wystrzał jak fala odbija się od ceglanego sklepienia donośnym echem. Idziemy korytarzem w dół. Na końcu widać wielką studnię, z drewnianym urządzeniem do wyciągania wody. Napędzali je dwaj żołnierze chodzący w kole deptakowym, trochę jak... chomiki. Specjaliści z Chorwacji przez 3 lata wykuli w skale 9 takich studni. Dziennie dla całego garnizonu wyciągano z nich 100 beczek wody, a żołnierze strzegli studni przed zatruciem, za co otrzymywali wyższy żołd. Gdy zawiedli, czekała ich śmierć.
Pruska armia Fryderyka słynęła z dyscypliny. Żołnierz miał się bać kaprala bardziej niż wroga. W jednym z pomieszczeń do dziś stoi drewniany osioł z trójkątnym grzbietem. Za przewinienia żołnierz przez 24 godziny musiał na nim siedzieć z rękami w górze. Do nóg przywiązywano mu dodatkowo kule armatnie. Dla uczniów zwiedzających z nami twierdzę próba siedzenia na ośle trwała zaledwie minutę.
Kozia kosiarka
Wychodzimy z donżonu i odtworzonym drewnianym mostem zwodzonym idziemy w stronę jednego z fortów. Twierdza jest naprawdę ogromna.
– Podczas służby w twierdzy żołnierzy uczono zawodu rzemieślniczego, co odróżniało ich od służących w zwykłej piechocie liniowej – wyjaśnia pan Kazimierz Gądek. Zwiedzając twierdzę, można zobaczyć, a nawet popróbować pracy rzemieślników lub użyć dawnych maszyn budowlanych.
Twierdza miała też swój browar. Dziennie wytwarzano 3 tysiące litrów słabego piwa. Na trasie multimedialnej poznajemy tajniki budowy twierdzy, a ze szczytu donżonu rozciąga się niesamowity widok na okolicę. Pierwszymi żołnierzami, którzy podziwiali ten widok z tych murów, byli obywatele najbiedniejszego wtedy państwa Europy, czyli... Szwajcarii. Zaciągnęli się do służby w armii pruskiej na 5 lat.
Ostatni żołnierze wyszli z twierdzy 158 lat temu. Potem testowano tu ładunki wybuchowe, przetrzymywano polskich jeńców w czasie II wojny światowej. Po wojnie twierdzą opiekowali się harcerze. Dziś odzyskuje ona blask i z roku na rok ma coraz więcej atrakcji. A pokryte ziemią i trawą umocnienia pracowicie koszą... kozy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.