Panie Boże, Ty kłujesz

Joanna Kojda

|

Mały Gość 7/2025

publikacja 18.06.2025 12:04

Dopiero jako mąż razem z żoną usiadł w ławce kościelnej. Wcześniej zawsze służył. Nie umiał odnaleźć się z drugiej strony ołtarza.

Pan Dawid Stec pracuje w Grupie Beskidzkiej GOPR i w Ratownictwie Medycznym w Żywcu. Jest zawodowym ratownikiem Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Spotykamy się w Szczyrku, niedaleko parafii św. Jakuba, gdzie kiedyś należał do liturgicznej służby ołtarza.

Dziewczynka w ambonie

Było to zimą na Hali Miziowej pod Pilskiem. Pan Dawid był na dyżurze razem z księdzem Krzysztofem Cojdą, kapelanem Grupy Beskidzkiej GOPR. – Pewna pani, ze swoją około 8- czy 10-letnią córeczką postanowiła zdobyć szczyt Pilska – ratownik wspomina swoją pierwszą akcję ratunkową. – Mama koniecznie chciała zdobyć szczyt, a córka była już bardzo zmęczona. „Siadaj tu, nie ruszaj się i czekaj na mnie. Ja wyjdę na górę i po ciebie wrócę”, usłyszała dziewczynka. Mijał czas, robiło się ciemno, coraz bardziej zimno a mama nie wracała. Zniecierpliwiona postanowiła sama wrócić do schroniska, choć nie znała drogi. Warunki były trudne, zapadała noc. Na szczęście co jakiś czas zostawiała znaki na śniegu, jakby chciała bawić się z nami w podchody. Robiła strzałki, rysowała serduszka, aniołki i pisała swoje imię. Dzielnie poradziła sobie w ciemnym lesie i w tak dużej ilości śniegu. A my po tych śladach, jak po sznurku, szliśmy za nią. Zdążyła odejść daleko. Znaleźliśmy ją w ambonie myśliwskiej ukrytą przed wiatrem i chłodem, gdzie musiała wspiąć się po wysokiej drabinie. Stwierdziła, że tam przeczeka noc. Kolega, który ją znalazł, do dziś wspomina, że w ogóle nie była przestraszona ani zapłakana. Z uśmiechem powitała ratownika. Była naprawdę dzielna.

Ministrant na legalu

– Z ks. Krzysztofem przeżyliśmy wiele – opowiada pan Dawid. – Chodziliśmy po górach, zdobyliśmy razem 14 czterotysięczników. Niesamowitym przeżyciem były Msze odprawiane na wyprawach, również w namiocie, gdy pogoda płatała figle.

Kiedy w GOPR podczas różnych uroczystości odprawiane są Msze, ratownik Dawid zawsze służy przy ołtarzu. – Ministrantem byłem od dziecka. Z przodu, przed ołtarzem mieliśmy takie ławeczki i ksiądz, który uczył mnie religii, jeszcze przed Pierwszą Komunią, pozwalał mi tam siedzieć i się przypatrywać. A po Komunii dostałem już komżę i mogłem na legalu służyć do Mszy – uśmiecha się, zaznaczając, że przeszedł wszystkie stopnie ministranckie od kandydata po animatora służby liturgicznej. – W technikum miałem taką klasę, w której poza dwoma kolegami wszyscy byli ministrantami. Nigdy nie wstydziłem się tego, że jestem ministrantem.

Dopiero już jako mąż razem z żoną siadam w ławce w kościele. Wcześniej, kiedy chodziłem sam, to zawsze służyłem. Nie umiałem odnaleźć się z drugiej strony ołtarza – przyznaje.

Czekanie i ratowanie

Pan Dawid prezentuje samochody terenowe wyposażone w sprzęt do udzielania pierwszej pomocy. Quady, które poradzą sobie w najtrudniejszych warunkach. Zimą pomagają im skutery śnieżne i narty skiturowe. Mają też drony, dzięki którym mogą przeszukiwać górskie tereny, gdy ktoś się zgubi, krótkofalówki do porozumiewania się między sobą i sprzęt do ratowania ludzi w jaskini, podczas powodzi, w górach czy na stoku narciarskim. Nawet taki, by ewakuować turystów z wagoników, kiedy zepsuje się kolejka górska.

Praca ratowników polega na… czekaniu. – Ale to nie leżenie na kanapie – uśmiecha się pan Dawid. – To dbanie o sprzęt, lekarstwa i nieustanna kontrola tego sprzętu. Działamy przede wszystkim w górach, a więc poza szlakami, zabezpieczamy również koleje linowe, jaskinie czy skałki. Ratownicy muszą bardzo dobrze jeździć na nartach i w małym palcu mieć topografię terenu, w jakim przychodzi im pracować – wyjaśnia. – Zajmujemy się też ratownictwem na wodach czy w czasie powodzi. Często mamy akcje poszukiwawcze i to nie zawsze w górach. Pomagamy też różnym służbom w poszukiwaniach zaginionych.

– Zdarza się Panu modlić przed wyjątkowo trudną akcją? – pytam na koniec. – Modlę się nawet w trakcie takiej akcji – przyznaje ratownik. – Założenie dojścia do żyły, czyli tzw. wenflonu, może być trudne u osób w ciężkim stanie... Na ostatnim dyżurze miałem taką właśnie sytuację... Jak nie widzę żyły, a wiem, że pacjent musi dostać lek, mówię: „Panie Boże, Ty kłujesz”. I nigdy mi się nie zdarzyło, żeby się nie udało… W ratownictwie nie może być strachu, emocje są, ale nie możemy się bać.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
  • Zobacz więcej w bibliotece
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.