Pomoc nadeszła z najbardziej nieoczekiwanej strony. Ich cierpienie, ale i nadzieję dostrzegł… papież Franciszek.
Papież nie tylko odpowiedział na list. Przesłał Wiktorii różaniec i obiecał pomoc
Archiwum prywatne
To było w rodzinie Kaimów. Jak to się stało? Jak Ojciec Święty dowiedział się o rodzinie z Polski, z małej miejscowości? Co zrobił, kiedy się o nich dowiedział? Posłuchajcie tej przedziwnej opowieści.
To jest dziecko, nie auto!
26-letnia dziś Wiktoria przyszła na świat w dramatycznych okolicznościach. Do dnia narodzin wszystko przebiegało wręcz książkowo. Podczas porodu dziewczynka z powodu licznych błędów lekarzy (nie było anestezjologa na dyżurze, zbyt późno wykonane cesarskie cięcie) była bardzo długo niedotleniona. Wyrok był bezlitosny: czterokończynowe spastyczne porażenie mózgowe, padaczka i zależność od innych do końca życia.
– Lekarka powiedziała, żebym pozbyła się dziecka, bo z niej nic nie będzie... – wspomina pani Dorota Kaim. – A ja poczułam, jakbym miała coś w gardle i nie potrafiłam nic powiedzieć, nie wiedziałam, co się dzieje wokół. Po chwili, kiedy się trochę uspokoiłam, powiedziałam: „Przecież to jest moje dziecko, a nie auto, które wyrzuca się na szrot. Nie wystarczy wymiana błotnika i wszystko będzie dobrze. Ona czuje, chce być kochana!”.
Od tej chwili każdy dzień był walką o uśmiech Wiktorii, mały gest, choćby niewielki przełom... Mama Dorota zawsze wierzyła, nawet w najbardziej absurdalnych sytuacjach, że Bóg ich nie opuści. I choć ich życie było ciche, niewidoczne dla świata, pozbawione szczególnych sukcesów, skupione na miłości, trosce i nieustannych zmaganiach, to właśnie tę rodzinę – ukrytą wśród tysięcy podobnych dramatów – dostrzegł papież Franciszek.
Szczęść Boże, tu Watykan
Wiosną 2017 roku pani Dorota miała coraz większy problem z bólem pleców i stawów związany z codziennym wnoszeniem dorosłej córki na drugie piętro. 38 schodów do pokonania dzień w dzień. Postanowiła napisać list do Ojca Świętego. Opisała ich sytuację, codzienną walkę o normalność. Nie prosiła o luksusy, ale o… windę. Dzięki temu Wiktoria mogłaby wyjść na spacer czy rehabilitację, a rodzice zachowaliby zdrowie na dalszą opiekę nad córką. Napisała, ale nie spodziewała się odpowiedzi. Gdy w słuchawce usłyszała: „Szczęść Boże, tu Watykan”, świat na chwilę się zatrzymał.
– O mało nie zemdlałam – opowiada. – Wyobrażasz sobie? Papież nie pozostał obojętny na apel matki z Polski, z małych Głuchołaz, tylko postanowił pomóc.
Zadzwonił kardynał Konrad Krajewski, jałmużnik papieski, i poinformował, że Watykan przekaże wsparcie: 10 procent potrzebnej kwoty na budowę windy. Nie chciał tego nagłaśniać, kiedy poprosiłam go o wypowiedź dla mediów. „Niech wasza prawa ręka nie wie, co czyni lewa” – odpowiedział słowami Pisma Świętego.
Winda do nieba
Pieniądze z Watykanu były iskrą. Resztę udało się zebrać dzięki dobrym ludziom, którzy zainspirowani gestem Franciszka, też chcieli pomóc. Tak grosz do grosza, złotówka do złotówki, a po dziewięciu miesiącach winda została zamontowana.
Kiedy okazało się, że zebrali więcej pieniędzy, niż było potrzebne, resztę oddali na leczenie innego dziecka. – Nie żyję dla siebie. Jeśli mogę, pomogę każdemu. Przecież niczego stąd nie zabierzemy. Trzeba żyć dla drugiego człowieka – mówi pan Piotr Kaim. – To też testament papieża, miłość bliźnich, miłosierdzie, które mamy im okazywać – dodaje Dorota.
Gest Ojca Świętego Franciszka to przypomnienie, że cuda się zdarzają. Czasem przychodzą w formie telefonu z Watykanu, czasem w uśmiechu chorego dziecka. Ale zawsze rodzą się z miłości, wiary i nadziei, że nawet w świecie pełnym obojętności znajdzie się ktoś, kto zobaczy to, co dla innych jest niewidzialne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.