Błysk na niebie

Adam Śliwa

Mały Gość 4/2025 |

publikacja 21.03.2025 08:43

Tajemnicze obiekty zabłysły na polskim niebie. Płonące szczątki rakiety z hukiem spadły w Wielkopolsce.

Do sprawdzenia tajemniczych fragmentów służby użyły specjalnego robota. Znaleziska były jednak niegroźnymi zbiornikami na hel Do sprawdzenia tajemniczych fragmentów służby użyły specjalnego robota. Znaleziska były jednak niegroźnymi zbiornikami na hel
Jakub Kaczmarczyk /PAP

Wszystko działo nad ranem 19 lutego o 4.45. Jak podaje Polska Agencja Kosmiczna, dookoła Ziemi znajduje się 11 tysięcy czynnych satelitów i 15 tysięcy kosmicznych śmieci. Najczęściej szczątki spalają się całkowicie w atmosferze. Dotychczas takie fragmenty na teren naszego kraju spadły jeden raz. Elementy, które zabłysły na polskim niebie w lutowy poranek, to prawdopodobnie górny człon rakiety Falcon 9, której zawdzięczamy też inny kosmiczny spektakl – świecące pociągi satelitów Starlink.

Transporter Starlinków

Rakieta Falcon 9 to dzieło firmy SpaceX. Jej zadaniem jest wynoszenie różnych obiektów na orbitę, w tym satelitów z konstelacji Starlink. To bardzo widowiskowa operacja. Satelity po opuszczeniu ładowni rakiety Falcon 9, zanim trafią na swoje docelowe miejsce, na nocnym niebie wyglądają jak gwiazdy podróżujące jedna za drugą. Docelowo dookoła naszej planety ma zostać umieszczonych prawie 12 tysięcy satelitów, z możliwością rozszerzenia do 42 tysięcy.

Mają one zapewnić całej planecie dobrej jakości zasięg internetowy. Podczas jednej misji w rakiecie mieści się 60 satelitów Starlink. Każdy waży 260 kg i jest wyposażony w zasilający panel słoneczny, niewielki silnik do manewrowania, czujniki wykrywające inne satelity i przeszkody, kamerę niskiej rozdzielczości i urządzenia komunikacyjne.

Pechowa rakieta, która spadła w Polsce, też niosła satelity Starlink i z sukcesem wykonała swoje zadania. Była to już 229. misja wynoszenia tych satelitów. Rakieta wystartowała 2 lutego i dopiero wracając, zaliczyła wpadkę.

Rakieta dwustopniowa

Rakieta Falcon 9 to rodzina rakiet, stale modernizowanych i ulepszanych. Najnowsza to rakieta dwustopniowa zasilana mieszaniną ciekłego tlenu i nafty. Dwustopniowa oznacza, że składa się z dwóch głównych części, które rozdzielają się w czasie misji.

Dolny człon wyposażony jest w dziewięć silników Merlin. Ich moc pozwala wyrwać się z ziemskiego przyciągania. Jeśli ma dodatkowy zbiornik paliwa, może wylądować z powrotem na Ziemi i być ponownie wykorzystany.

Górny człon, ten, którego fragmenty spadły w Polsce, wyposażony jest w pojedynczy silnik próżniowy do manewrowania, dzięki któremu kieruje ładunek we właściwe miejsce na orbicie. Silnik może być włączany kilka razy, aby ładunki dostarczać na różne orbity. Po wykonaniu zadania ta część rakiety powinna spłonąć w atmosferze lub spaść do morza. Na górze drugiego członu znajduje się komora chroniąca przenoszone satelity. Wykonana jest z wytrzymałego kompozytu węglowego i po nieco ponad trzech minutach lotu jej osłona jest odrzucana, aby – gdy spadnie na ziemię – móc ją ponownie wykorzystać. Zamiast tego „bagażnika” na satelity na szczycie rakiety Falcon 9 może być umieszczony moduł załogowy Dragon, mieszczący siedmioro ludzi. Pomiędzy dwoma stopniami rakiety jest jeszcze łącznik, wyposażony w pneumatyczne popychacze, które pozwalają rozdzielić dwie części rakiety. Rozdzielenie następuje po ponad dwóch minutach od startu.

Tajemnicze zbiorniki

Po rozdzieleniu się członów rakiety dolna część wróciła na Ziemię i wylądowała na barce na oceanie. Górna po dostarczeniu Starlinków mogłaby pozostać w kosmosie, ale przy tak dużej liczbie misji powiększyłaby ilość kosmicznych śmieci. Górny człon jest więc planowo obracany w stronę Ziemi, odpalany jest silnik i ważący 4 tony element wchodzi w atmosferę. Operację dla bezpieczeństwa przeprowadza się nad Oceanem Spokojnym, ale zazwyczaj górny człon spala się całkowicie. Przy rakiecie z misji 11-4 prawdopodobnie nie powiodło się odpalenie silnika i człon samodzielnie dryfował w stronę Ziemi, aż jego fragmenty spadły pod Poznaniem.

Co więcej, przy płaskiej trajektorii lotu szczątki były na tyle nisko, a jednocześnie leciały z prędkością szybszą niż dźwięk, że świadkowie mogli usłyszeć jakby wystrzały. Niski kąt wejścia w atmosferę sprawił, że mimo iż sam człon się rozpadł, to znajdujące się wewnątrz zbiorniki na hel przetrwały. Niezależnie od tego, jak atrakcyjnie wszystko wyglądało, zagrożenie było realne, mimo że lot takich elementów jest stale monitorowany. Sporej wielkości zbiornik, ważący ok. 80 kg, uderzył z taką siłą, że poprzewracał w firmie w Komornikach maszty latarni.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
  • Zobacz więcej w bibliotece
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.