publikacja 21.03.2025 08:43
Setki kamer, aparatów fotograficznych i ludzie na placu, zwróceni w stronę dwóch okien, w których paliło się światło. Tam był papież. Cierpiał i umierał.
Ludzie zostawiali świece i kartki z podziękowaniami dla papieża. Po jego śmierci mówili santo subito, co znaczy święty natychmiast
Bartłomiej Zborowski /PAP
20 lat temu zmarł wielki Polak, Jan Paweł II. Ostatnie dni jego cierpienia i umierania wspomina ks. Tomasz Jaklewicz. Był wtedy w Rzymie. Jako dziennikarz i jako kapłan. – Poczytuję to sobie za wielką łaskę. Uczestniczyłem w jednym z najważniejszych wydarzeń Kościoła – przyznaje ks. Tomasz i zaczyna opowieść.
Dwa okna. I trzecie
To był mój pierwszy dziennikarski wyjazd za granicę. Gdy w piątek 1 kwietnia 2005 r. przylecieliśmy z fotoreporterem do Rzymu, papież jeszcze żył, ale wiadomo było, że to jego ostatnie chwile. Pamiętam, gdy przyszedłem na plac św. Piotra, w papieskich apartamentach zapalone były dwa światła. Wiedzieliśmy, że tam jest Ojciec Święty, że cierpi, że umiera. Setki kamer, aparatów fotograficznych i modlący się tam ludzie zwróceni byli nie w stronę bazyliki, tylko w stronę tych okien. To była potężna wspólnota modlitwy.
Potem była sobota i chyba na 21.00 zapowiedziano modlitwę różańcową na placu św. Piotra. Ludzie trzymali w rękach zapalone świece i wciąż wpatrywali się w papieskie okna. Czułem, jakbyśmy wszyscy stali przy łóżku umierającego papieża. Na placu nie było gapiów czy szukających sensacji, znajdowali się tam ludzie autentycznie przejęci zdrowiem Jana Pawła II, po tylu latach jego wyjątkowego pontyfikatu.
I przyszedł najtrudniejszy moment. Nie pamiętam czy Różaniec jeszcze wtedy trwał, czy już dobiegł końca, czy go przerwano… W każdym razie o godzinie 21.37 wyszedł arcybiskup Sandri i powiedział po włosku: „Nasz kochany Ojciec Święty odszedł do domu Ojca”. Pamiętam, że nieco wcześniej w trzecim oknie zapaliło się światło. Pomyślałem: ojej, to jest chyba ten moment…
Oklaski po śmierci
I zapadła głęboka cisza. Słychać było tylko szum fontann na placu św. Piotra. Ludzie na wieść o śmierci papieża przytulii się do siebie – coś jak odruch sieroty, która szuka ukojenia. Po chwili zaczęli dzwonić do bliskich. Sieci były tak obciążone, że wysiadały komórki. Udało mi się zadzwonić do mamy. Mieliśmy potrzebę, by dzielić ten smutek z innymi.
A po długiej chwili ciszy rozległy się… oklaski. Z początku nieśmiałe, bo nikt nie wiedział, jak zareagować. Znajomy ksiądz usłyszał dialog dwójki polskich dzieci. „Dlaczego biją brawo?” – zapytała dziewczynka. „Bo wygrał papież” – padła odpowiedź chłopca. A ja już miałem tytuł artykułu: „Zwycięstwo Jana Pawła II”. Oklaski podczas pielgrzymek czy wystąpień papieża oznaczały pewien rodzaj zgody z tym, co mówił papież. Oklaski po jego śmierci były takim wielkim powiedzeniem papieżowi: „Dziękujemy za wszystko!”.
Potem rozpoczął się wyjątkowy tydzień. Na wieść o śmierci papieża plac św. Piotra wypełnił się szczelnie. Władze miasta zaczęły organizować wszystko dla pielgrzymów. Papież umarł w sobotę, a pogrzeb odbył się w piątek. Dla mnie, i nie tyko pewnie dla mnie, to były jedne wielkie rekolekcje.
Spowiedź w kolejce
Ciało papieża wystawiono najpierw w Sali Klementyńskiej, w Pałacu Apostolskim, czyli w rezydencji papieża. Tam modlili się biskupi i kardynałowie. Udało mi się dostać do tego miejsca. Później ciało papieża ustawiono w bazylice przy grobie św. Piotra. Byłem w pierwszej grupie wiernych, którzy weszli do środka. Wchodziliśmy przy dźwiękach pieśni „Pan jest moim pasterzem”. Miałem tak mocne poczucie, że cały ten tłum ludzi to naprawdę wspólnota, rodzina, Kościół. Że razem idziemy pożegnać się z ojcem.
I ta ogromna, czasem przytłaczająca bazylika, stała mi się wtedy bardzo bliska. Nigdy tak mocno nie czułem, że to jest mój dom, jak ważną postacią jest papież.
Te wszystkie emocje pokazywały mi wielkość Jana Pawła II i wielkość jego urzędu.
Ciało papieża wystawione było od rana do wieczora, na noc bazylikę zamykano.
Gigantyczna kolejka, by pożegnać papieża, wypełniała całą ulicę via della Conciliazione, od bazyliki do Tybru, gdzie zawijała się i wchodziła w uliczki Rzymu. Ludzie nocowali w tej kolejce – atmosfera była zupełnie niepowtarzalna. Nawet teraz, gdy o tym mówię, to się wzruszam. Byłem w tej kolejce jako dziennikarz, rozmawiałem z ludźmi, a oni widząc, że jestem księdzem, czasem prosili mnie o spowiedź. I nieraz spowiadali się z całego życia, po wielu, wielu latach wracali do Boga.
Rodzina przy ojcu
W Rzymie dominowały coraz bardziej polskie flagi. Na placu św. Piotra ludzie zapalali świece, dzieci składały maskotki, pełno było kartek, podziękowań, była też polska flaga z podpisami Polaków. I to powtarzające się wołanie: Santo subito!, czyli „Święty natychmiast!”. Papież poszedł do domu Ojca, ale czuliśmy że nadal z nami był.
To wszystko trwało do samego pogrzebu, do 8 kwietnia. Liturgii przewodniczył kardynał Ratzinger, przyszły papież Benedykt XVI. Byłem tak blisko. Widziałem otwarty ewangeliarz na trumnie papieża, który później zamknął się pod wpływem wiatru. Kardynał powiedział w kazaniu, że przez tyle lat wpatrywaliśmy się w okno papieskie, czekaliśmy na słowo Jana Pawła II i jego błogosławieństwo. Gdy był chory, czuwaliśmy przy tym oknie, a później, kiedy umarł, jego okna były otwarte na oścież, puste. A teraz papież jest już w domu Ojca i z okna w niebie spogląda na nas i nam błogosławi. To było niezwykle przejmujące. Jakby podsumowanie tych wielkich rekolekcji. Mało kto przypuszczał, że te słowa wypowiadał przyszły papież.
Dla mnie ten czas z ludźmi zjednoczonymi wokół Jana Pawła był najmocniejszym wydarzeniem w całym moim życiu. Nigdy wcześniej i później nie spotkałem tylu wierzących razem. Obcokrajowcy, którzy widzieli mnie w koloratce i dowiadywali się, że jestem Polakiem, od razu mnie przytulali. Czułem się tak, jakby umarł mój ojciec. To było coś absolutnie wyjątkowego i niepowtarzalnego.
Rekolekcje życia
Janowi Pawłowi II zawdzięczam bardzo wiele. Rok przed jego śmiercią, w urodziny papieża, miałem okazję ucałować jego pierścień. Był już wtedy bardzo schorowany. Uświadomiłem sobie, jak wiele osób w czasie jego prawie 27-letniego pontyfikatu dotknęło go, ucałowało i przytuliło. On naprawdę dawał siebie ludziom w całości. Wcześniej uczestniczyłem w różnych papieskich pielgrzymkach w Polsce, ale nigdy nie widziałem go z tak bliska.
Ludzie mówili, że w kwietniu zwykle w Rzymie są deszcze, a od śmierci papieża aż do jego pogrzebu nie padało. Pierwszy deszcz spadł w nocy po pogrzebie. Wyjeżdżaliśmy przy solidnej ulewie. Cały Rzym był wyklejony plakatami z napisem „dziękuję” w różnych językach świata.
To naprawdę były dla mnie rekolekcje życia. Tydzień niesamowitych emocji, spotkań z ludźmi, którzy w kolejce stali po kilkanaście godzin, by na moment wejść do bazyliki i pokłonić się papieżowi. Cały czas przeplatały się we mnie te dwie role: dziennikarska z duszpasterską. Jako ksiądz i jako spowiednik wysłuchałem tyle historii ludzkich... Ludzie nawracali się, mówili, że chcą zacząć nowe życie. To było głębokie przeżycie wiary.
Jan Paweł II był tak długo papieżem, iż myśleliśmy, że będzie z nami już na zawsze. Wierzę, że wciąż jest. Inaczej, ale jest.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.