Odkryty talent

Kamil Gąszowski

publikacja 20.09.2023 10:16

Wirująca dłoń, przyczajony smok, osiemnaście rąk. To nie tytuły filmów akcji. To techniki karate.

Wiktor na tle swoich trofeów Wiktor na tle swoich trofeów
Kamil Gąszowski / Foto Gość

Trenujący je 14-letni Wiktor Tajduś jest jednym z najlepszych w Europie. Miał 5 lat, gdy w telewizji po raz pierwszy zobaczył film „Karate Kid”. Opowieść o młodych karatekach tak go zafascynowała, że chciał stać się jednym z nich. W 2019 roku został mistrzem Europy. Na swoim koncie ma wiele innych wyróżnień. Na zajęcia zaprowadził go tata, który też kiedyś trenował. Mama nie była przekonana. – Bałam się, że chuligan z niego wyrośnie – wspomina pani Karolina. – Karate kojarzy się z walką, nawet nauczyciele mówili, że Wiktor będzie przez to agresywny. Nie minęły dwa miesiące, gdy trener powiedział pani Karolinie, że dostrzega w Wiktorze talent.

Walka z cieniem

Od 9 lat trenuje karate kyokushin, jeden ze stylów tej sztuki walki. Na zawodach występuje w kata, czyli w układzie technik ataku i obrony. – Kata pomaga wyrobić w sobie szybkość, refleks i siłę fizyczną. Uczy spokoju wewnętrznego, a dzięki temu zawodnik potrafi się skuteczniej bronić – wyjaśnia pani Karolina. – Kata to walka z cieniem – dodaje. – Określony układ wykonuje się płynnymi i dynamicznymi ruchami. – Karate wcale nie zwiększa agresji, przeciwnie, uczy opanowania – mówi Wiktor. Mimo że na zawodach walczy z cieniem, bez problemu mógłby pokonać niejednego zawodnika. Ale tego nie robi. Karateka nie może pierwszy zaatakować. Składa przysięgę, w której zobowiązuje się m.in. do przestrzegania zasad grzeczności, poszanowania starszych, powstrzymywania się od gwałtowności, wierności ideałom i pamięci o cnocie pokory. – Nigdy mi się to nie przytrafiło, ale gdyby ktoś zaczepił mnie na ulicy, umiałbym się obronić – przekonuje Wiktor. – Podczas zawodów mamy wobec siebie szacunek. Przed walką zawsze się witamy, robimy ukłon. Wiadomo, każdy chce być najlepszy, ale po walce przybijamy sobie piątkę i dziękujemy.

Zwycięzca

O Wiktorze zrobiło się głośno, gdy w 2019 r. wygrał Mistrzostwa Europy. Jechał tam, by zdobyć doświadczenie, a wrócił z najważniejszym jak do tej pory trofeum. – Miałem się sprawdzić, a udało się wygrać – uśmiecha się. – To było wielkie zaskoczenie. Wygrana zapewniła mu start w mistrzostwach Ameryki. Od razu po odebraniu świadectwa ukończenia IV klasy Wiktor poleciał do Nowego Jorku i zajął czwarte miejsce. Przez 9 lat uzbierał sporo wyróżnień. W tym roku zdobył pierwsze miejsce w mistrzostwach Hiszpanii. W sumie ma 43 puchary. Zajmował też najgorsze dla sportowca, czwarte miejsce, ale to go jeszcze bardziej mobilizowało. W przyszłym roku wybiera się na Puchar Świata do Katowic. To trochę niższa ranga niż mistrzostwa świata w Japonii. Te ostatnie jednak to na razie dla Wiktora zbyt kosztowny i odległy kierunek. W Katowicach będzie rywalizować z zawodnikami z całego świata. – Ktoś powiedział, że każdy, kto jedzie na zawody i wchodzi na matę, już jest zwycięzcą – uśmiecha się pani Karolina. – To nie puchar świadczy o zwycięstwie, ale ciężka praca. Wygraną jest to, że Wiktor nie marnuje czasu, że chce być coraz lepszy.

Przy ołtarzu

Przez pięć lat udawało mu się łączyć treningi ze służbą przy ołtarzu. A ministrantem został w dość niecodzienny sposób. Podczas odwiedzin kolędowych franciszkanin ojciec Urban zaproponował, aby dalej poszedł razem z nimi. Spodobało mu się. Potem podczas pielgrzymki do Wambierzyc po I Komunii Świętej zgłosił się jako ochotnik do służenia we Mszy św. i tak już zostało. – Kiedy byłem w III klasie, wielu moich kolegów było ministrantami. Zachęcili mnie – tłumaczy Wiktor. – Lubię sport, a o. Gabriel zabierał nas na turnieje piłki nożnej – dodaje. Przy ołtarzu najbardziej lubił dzwonić dzwonkami, podobało mu się też kadzidło. Gdy jednak z rodzicami przeprowadził się do innej parafii, nie był w stanie spełniać wszystkich obowiązków. W soboty często jeździ na treningi, nieraz cztery razy w miesiącu. Uznał, że rozsądniej

będzie zrezygnować. Zielony pas

W karate istnieje hierarchia. Wyznaczają ją kolory pasów. Czarny pas jest w niej najwyżej. Kolejne pasy dzieci do 14. roku życia zdobywają w minimum trzy lata. Starsi mogą zdobywać kolejne poziomy co roku. Wiktor przewiązuje kimono zielonym pasem. To daje mu miano sempai. Oznacza to, że na treningach może zastąpić senseia, głównego trenera. Wie, że dla wielu zaczynających przygodę z karate jest wzorem. Czuje się za nich odpowiedzialny. – Gdy byłem młodszy, sam jak w obrazek wpatrywałem się w starszych kolegów z klubu – wspomina. – Teraz podczas zawodów, gdy sensei idzie sędziować, ja zajmuję się młodszymi. Prowadzę im rozgrzewkę, pomogę zawiązać pas, sprawdzę czy dobrze wykonują ruchy – mówi nastolatek. Trenowanie karate ma wpływ na całe życie. I nie chodzi tylko o pewność siebie, gdy bandzior zaatakuje w ciemnej ulicy. – Karate nauczyło mnie dyscypliny i cierpliwości – przyznaje. – Na sprawdzian do szkoły też nie da się nauczyć w jeden dzień, trzeba uczyć się systematycznie. Nic nie zdobędę od razu, na wszystko muszę zapracować.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.