Hipopotam w balecie

Kamil Gąszowski

publikacja 04.09.2023 10:34

Prowadzi bloga, pisze książki, kocha teatr, uczy polskiego. Jest zakonnicą, żywym dowodem na to, że Pan Bóg ma poczucie humoru.

Przez ostatnie 6 lat pracowała w Kłodzku, gdzie m.in prowadziła grupę teatralną Dzikie Koty, z którą stworzyła  11 spektakli i osiągnęła  wiele sukcesów Przez ostatnie 6 lat pracowała w Kłodzku, gdzie m.in prowadziła grupę teatralną Dzikie Koty, z którą stworzyła 11 spektakli i osiągnęła wiele sukcesów
Kamil Gąszowski /Foto Gość

Swój pierwszy spektakl wyreżyserowała w nowicjacie, czyli na początku zakonnej drogi. Pracowała z dziećmi, młodzieżą i niepełnosprawnymi w ośrodkach prowadzonych przez dominikanki w Kielcach, Mielżynie, Broniszewicach. Teraz pracuje w zachodniej Ukrainie, w klasztorze w Żółkwi. – Bóg zaprosił mnie do zakonu i wierzę, że talenty, które mi dał, są Mu do czegoś potrzebne – mówi zakonnica. Poznajcie siostrę Benedyktę.

Klasowa ofiara

Miała może rok, gdy rozstali się jej rodzice. Oboje byli aktorami, wciąż zajęci swoją pracą, nieobecni w domu. Karolina zamieszkała u babci. – Miałam dość skomplikowane dzieciństwo – przyznaje. – Ale jednak mama, choć daleko, zawsze była moim przyjacielem. Każdy jej przyjazd był świętem. To ona zaraziła mnie miłością do teatru i literatury. – W rodzinie krąży anegdota jak to mnie, pięcioletnią Karolinę, ciocia zabrała do kościoła a ja po Mszy miałam powiedzieć: „Ciociu, jakie piękne przedstawienie”… – wspomina siostra. – Nie wiedziałam, co się dzieje w kościele, bo babcia należąca do Świadków Jehowy, nigdy mnie tam nie zaprowadziła. W pierwszej klasie podstawówki mama zabrała córkę do siebie. – To wtedy pokochałam teatr. Biegałam za kulisami, przymierzałam peruki. Poznałam Marlenę. To była przyjaźń na śmierć i życie. W szkole miałyśmy układ – opowiada. – Ja pisałam dla Marleny wypracowania z polskiego, a ona broniła mnie przed kolegami. Byłam wieczną ofiarą. Miałam swój świat, a dzieci wyczują jakakolwiek odmienność i bywają okrutne…

Więcej w najnowszym numerze Małego Gościa

Trudna lekcja

To mama obudziła w córce wrażliwość. – Bardzo chciałam rozwijać jej wyobraźnię – przyznaje pani Ewa Baumann. – Karolina miała 5 lat, gdy sama pisała bajki. Jedną, pamiętam szczególnie: „Dziewczynka o niebieskich oczach” – wspomina. Córka była niemal na każdym przedstawieniu mamy. Do dziś pamięta spektakl „Niemcy” z mamą w roli głównej. – Siedziałam wbita w fotel. Tamte emocje zostały ze mną – opowiada. – Tego wciąż szukam w literaturze, sztuce, teatrze – dodaje. Gdy w klasie maturalnej zmarła babcia, nastolatka zrozumiała, że Świadkowie Jehowy, wśród których dorastała, to nie jest środowisko, w którym chce żyć. – Ich obraz Boga mnie przerażał – mówi. – Ale nie wiedziałam też, w jakiego Boga wierzę i czy On w ogóle jest. Odsuwałam to pytanie, jednak nie dawało mi ono spokoju. Tymczasem Karolina zaczęła wymarzone studia w Krakowie na polonistyce. – Wyobrażałam sobie, że będę błyszczeć jak w liceum – wspomina dominikanka. – Myślałam, że zjadłam wszystkie rozumy, tymczasem… oblałam dwa egzaminy, a były tylko dwa. Świat mi się zawalił. Profesor wpisując niedostateczny do indeksu, powiedział: „Trzeba, proszę pani, być przede wszystkim człowiekiem”. Musiałam się zachowywać z wielkim tupetem i bezczelnością. To było pierwsze pęknięcie. „Co dalej?” – pytałam siebie. Po raz pierwszy dostałam porządną lekcję pokory.

Mistrz odnaleziony

Razem z mamą w tym czasie szukały sensu życia. Któregoś dnia pani Ewa wyszła na spacer. – Nie wiem, dlaczego weszłam do kościoła dominikanów. Usłyszałam piękny śpiew. Byłam tak zachwycona, że po powrocie zaproponowałam Karolinie, byśmy razem wyjechały do Białki Tatrzańskiej na rekolekcje dla poszukujących – wspomina. – Córka nie bardzo chciała, ale postanowiłyśmy spróbować. Już pierwszego dnia Karolina skręciła nogę, tak że musiała pojechać do szpitala. Czuła, że dzieje się coś dziwnego. – Ktoś z grupy, kogo wcale nie znałam, zawiózł mnie do miasta, nawet zaniósł na izbę przyjęć – opowiada zakonnica. – Zobaczyłam, co to znaczy Kościół, wspólnota. Spotkałam otwartych, życzliwych, zatroskanych ludzi. Pomyślałam: „W Kościele jest normalnie”. Jednak prawdziwym trzęsieniem ziemi była spowiedź mamy, po prawie 20 latach. – Jej nawrócenie było dla mnie takim wstrząsem, że wszystko, czym do tej pory żyłam, zaczęło się chwiać – przyznaje siostra. – Rozmawiałam o tym z ojcem rekolekcjonistą, kłóciłam się, powiedziałam że potrzebuję mistrza. A on zapytał, czy może nim być Jezus. I tak się zaczęło…. Uśmiech Pana Boga Karolina miała 21 lat, gdy w Wielki Czwartek przyjęła I Komunię Świętą. Rok później bierzmowanie. Na koniec studiów, trzy lata po pamiętnych rekolekcjach, profesor zapytał, co zamierza robić. „Chcę wstąpić do klasztoru” – odpowiedziała. „Z pani charakterem i samodzielnym myśleniem?!...” – zdziwił się. W Zgromadzeniu Sióstr św. Dominika Karolina przyjęła imię Benedykta. – Jako jedynaczka, musiałam się uczyć życia z drugim człowiekiem. Że nie zostawia się brudnych skarpet, że ścieli się łóżko, że sprząta się po sobie w kuchni i zmywa naczynia – uśmiecha się. – Życie zakonne pokazało mi, że wcale nie jestem taką super, za jaką się uważałam. Jest we mnie wiele dobra i mocnych stron, ale jest też wiele słabości. Bez Chrystusa nie poradzę sobie. Jezus zaprosił mnie do klasztoru. Nie wiem, co będzie za zakrętem, ale to jest najciekawsze. Nie przypuszczałam, że będę pisać książki, prowadzić bloga, że będę pracować z niepełnosprawnymi, że będę instruktorem teatralnym... Jestem żywym dowodem na to, że Pan Bóg ma poczucie humoru. Bo inaczej nie powołałby kogoś takiego, jak ja. Bo nigdy nie powoływał ideałów. Wszyscy jesteśmy Panu Bogu potrzebni. Jesteśmy wyznaczeni do zadań specjalnych, tylko niekiedy boimy się je odkryć. Dlatego czuję się czasem jak hipopotam w balecie, ale wierzę, że Bóg chce mieć takiego hipopotama w swojej ekipie, a talenty, które mi dał, są Mu do czegoś potrzebne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.