Będziesz ministrantem

ks. Rafał Skitek

publikacja 18.05.2023 14:36

Najpierw służył przy ołtarzu w kościele Matki Boskiej Różańcowej w Świętochłowicach- -Chropaczowie. Potem w Watykanie, u boku św. Jana Pawła II.

Podczas Mszy na placu św. Piotra w Watykanie, sprawowanej 18 maja 2003 roku, Jan Paweł II włączył do grona świętych m.in. bł. Urszulę Ledóchowską i bł. Józefa Sebastiana Pelczara Podczas Mszy na placu św. Piotra w Watykanie, sprawowanej 18 maja 2003 roku, Jan Paweł II włączył do grona świętych m.in. bł. Urszulę Ledóchowską i bł. Józefa Sebastiana Pelczara
Archiwum prywatne

Dzisiaj jestem księdzem i dziennikarzem, ale ministrantem czuję się nadal, bo ministrantem się nie bywa, ministrantem jest się przez całe życie – mówi ks. Rafał, znany z tej rubryki, i opowiada swoją ministrancką historię.

Uczeń wyjątkowo zainteresowany

Ministrantem zostałem w drugiej klasie szkoły podstawowej. Do grona kandydatów dołączyłem od razu po I Komunii św. Nie przypominam sobie, by ktoś z bliskich zachęcał mnie do tego, choć ministrantem był mój tata. Być może miał ciche marzenie, że pójdę w jego ślady… A ja po prostu czułem, że moje miejsce jest przy ołtarzu i powinienem to sprawdzić. Jakim byłem ministrantem? O to należałoby zapytać moich rodziców. Niemniej jednak z pewnością posługę przy ołtarzu traktowałem serio i byłem pobożny. Z perspektywy czasu myślę jednak, że znaczący wpływ na wybór mojej drogi życiowej – najpierw decyzję o dołączeniu do grona ministrantów, a potem wstąpienie do seminarium – mogło mieć świadectwo życia mojego ówczesnego proboszcza, nieżyjącego już księdza Jana Gacki. Imponował mi pokorą, sposobem bycia i wiarą. Co ciekawe, nigdy z nim o tym nie rozmawiałem. Ani o jego wierze, ani o mojej przyszłości. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy w homilii, o której wygłoszenie poprosiłem go z okazji moich prymicji – skrzętnie ją przechowuję i często do niej wracam – powiedział, że „w grupie dzieci przygotowujących się do Pierwszej Komunii św. dał się zauważyć jako uczeń wyjątkowo zainteresowany”. Zawstydził mnie, gdy dodał: „Jego odpowiedzi, sposób myślenia i zachowanie budziły u mnie zastanowienie”. I najważniejsze: „Pamiętam, że pewnego dnia powiedziałem do niego: »Rafale, ty z pewnością będziesz ministrantem, a może później, gdy dorośniesz, zostaniesz kapłanem?«. Zaskoczony Rafał popatrzył tylko na mnie szeroko rozwartymi oczami”. Kandydat po I Komunii Przywołuję te słowa nie po to, by się chwalić, ale dlatego, że to chyba jedyne spisane świadectwo z okresu mego dzieciństwa i ministrantury. Po latach odczytuję je bardziej jako rachunek sumienia i zachętę do powrotu do pierwszej gorliwości, do pierwszego powołania. A jakie były początki posługi przy ołtarzu? Piękne, choć wymagające. Nigdy nie zapomnę, gdy przyjmowano mnie do grona ministrantów, nie zapomnę też pierwszego opiekuna, księdza Piotra Machonia. Doskonale pamiętam pierwszą Mszę, do której mogłem służyć. Było to 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Do Kościoła poszedłem z tatą. Byłem bardzo przejęty. Po raz pierwszy dzwoniłem wtedy dzwonkami, a mój kolega – podczas Przeistoczenia – gongiem. Z początku było to dla mnie bardzo stresujące, bo zdawałem sobie sprawę, że jestem odpowiedzialny za postawę wiernych podczas liturgii. Ale z czasem nabrałem wprawy. Z tygodnia na tydzień było coraz lepiej. Jako że bardzo kocham muzykę, dość szybko zacząłem śpiewać psalmy. Melodie dobierałem bardzo starannie, tak, żeby pasowały do okresu liturgicznego – inne w Adwencie, inne w Wielkim Poście. Miało to dla mnie ogromne znaczenie. Wiedziałem, że muzyka pomaga we właściwym przeżywaniu liturgii, ale ani psałterzysta, ani sposób wykonywania psalmu nie mogą przesłonić tego, co najważniejsze – Boga. Ta myśl towarzyszy mi do dziś.

Ministrant na kolędzie

Oczywiście nie brakowało też sytuacji komicznych. Wiązały się one przede wszystkim z odwiedzinami duszpasterskimi zwanymi kolędą. Pamiętam, jak kiedyś u starszej pani zupełnie przypadkowo trąciłem łokciem zapaloną świecę i płomień wypalił dziurę w obrusie na stole i jeszcze trochę przypalił stół. Myślałem, że ja też się spalę – ze wstydu. Mógłbym jeszcze wspomnieć turlające się po mieszkaniach pomarańcze, którymi wypychaliśmy kieszenie spodni i kurtek. Dzielili się nimi parafianie, co było bardzo miłe, bo wtedy o takie owoce było bardzo trudno. Naturalnie zdarzało się też, że zaspałem na poranną Mszę. I to nieraz. Niestety. Do kościoła miałem dość daleko, ok. 20 min. pieszo. W dodatku w przeciwnym kierunku niż szkoła. Nie było to wszystko łatwe do ogarnięcia. Ale jakoś chyba dawałem radę. W seminarium, do którego wstąpiłem rok po maturze, przy ołtarzu posługiwałem często. Doskonale pamiętam pierwszą asystę z biskupem katowickim w katedrze Chrystusa Króla. Było to na pasterce. Jednak przeżyciem jedynym w swoim rodzaju była posługa podczas Mszy sprawowanej 18 maja 2003 roku na placu św. Piotra w Watykanie pod przewodnictwem Jana Pawła II. Mieszkałem wtedy w Rzymie, w Międzynarodowym Kolegium Papieskim „Maria Mater Ecclesiae”.

Akolita przy papieżu

Pamiętam, była to V niedziela wielkanocna, 83. rocznica urodzin papieża Polaka, a także urodziny mojej mamy. Podczas liturgii Ojciec Święty włączył do grona świętych: bł. Józefa Sebastiana Pelczara, bł. Urszulę Ledóchowską i dwie Włoszki: bł. Marię De Mattias i bł. Wirginię Centurione Bracelli. A ja, ubrany w albę, niosłem akolitkę – świecę. Razem ze mną do posługi wyznaczono jeszcze kilku innych seminarzystów z Polski. Trudno opisać emocje, jakie nam wtedy towarzyszyły. Z pewnością była to najważniejsza liturgia w moim życiu, którą przeżyłem jako ministrant. W kanonizacji uczestniczyło około 20 tys. Polaków, z prezydentem Polski na czele, którzy przybyli do Rzymu z narodową pielgrzymką również po to, by dziękować za 25 lat pontyfikatu Jana Pawła II. Kiedy o tym myślę po latach i spoglądam na pamiątkowe zdjęcie, dociera do mnie, w jak wielkim i ważnym wydarzeniu uczestniczyłem. To powód do ogromnej wdzięczności Panu Bogu i wszystkim, dzięki którym mogłem być w tamtym miejscu i czasie. Dzięki posłudze przy ołtarzu wiem, co, a raczej Kto jest w życiu najważniejszy. Czas posługi ministranckiej dodał mi też odwagi, nauczył samodzielności i odpowiedzialności, punktualności i samodyscypliny. Staram się to wykorzystywać, teraz już jako kapłan i dziennikarz. Nie dla siebie, ale ze względu na Niego.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.