Muszę to opowiadać

Notowała Katarzyna Jurków

publikacja 18.05.2023 14:27

Lekarze nie dawali dziecku żadnych szans na przeżycie. Mama nie traciła nadziei. Ratunku szukała u Matki Bożej i Jana Pawła II. Ich opiece powierzała nienarodzoną córkę.

Ocalona za wstawiennictwem św. Jana Pawła II Gloria Maria razem z rodzicami Ocalona za wstawiennictwem św. Jana Pawła II Gloria Maria razem z rodzicami
henryk przondziono /foto gość

Dzisiaj Gloria Maria kończy 18 lat, jest tegoroczną maturzystką i dowodem na to, że cuda się zdarzają. O cudownej historii opowiada jej mama, pani Joanna Wrona.

Nasza historia…

…zaczęła się na spotkaniu modlitewnym. Usłyszałam wtedy słowa Jana Pawła II, który mówił, żeby rodzice byli otwarci na życie, żeby nie bali się trudności, bo błogosławieństwo płynące z posiadania dużej rodziny jest większe niż przeciwności. Logicznie patrząc, nie mieliśmy wtedy wymarzonych warunków. Byliśmy już rodzicami dwóch córek, ja mieszkałam z nimi w Częstochowie, mąż pracował i mieszkał w Warszawie. Widywaliśmy się jedynie w weekendy. Mimo to słowa papieża głęboko zapadły mi serce. Były jak kiełkujące ziarno. I kiedy okazało się, że trzeci raz zostaniemy rodzicami, byłam przeszczęśliwa. Chociaż pojawił się dziwny niepokój. To było absurdalne, bo nic nie wskazywało, że coś jest nie tak… Uspokajały mnie tylko modlitwa i wizyty u Matki Bożej na Jasnej Górze. Marzyłam, że kiedy urodzi się córka, pojadę do Watykanu z podziękowaniem. Bardzo przeżyłam śmierć papieża 2 kwietnia 2005 roku, chociaż zyskałam poczucie, że teraz jest bliżej Boga i jeśli będę potrzebowała pomocy, poproszę o jego wstawiennictwo. Niedługo faktycznie bardzo była mi ona potrzebna.

Że coś jest nie tak…

…okazało się w 5. miesiącu ciąży. Lekarze nie byli w stanie stwierdzić, co się dzieje. Wiedzieliśmy tylko, że Gloria ma problemy z sercem. Pojechaliśmy do Katowic i usłyszeliśmy, że dziecko nie rośnie i w ogóle przestało się rozwijać. Że wszystko wskazuje, iż… nie da się go uratować. To było bardzo trudne. Ale zawierzyłam wszystko Bogu. Prosiłam, żeby zabrał ten krzyż, ale niech się dzieje Jego wola. Dzisiaj wiem, że bez wiary nie dałabym rady. Wróciliśmy do domu, zaczęłam porządkować różne rzeczy i natrafiłam na teczkę, z której wypadł obrazek z Janem Pawłem II. Na odwrocie ktoś napisał: „Ojciec Święty wziął do ręki i pobłogosławił z myślą o chorych w Krakowie na Wawelu”. Pomyślałam, że to nie może być przypadek, i zaczęłam się modlić o uratowanie naszej córki, kładąc obrazek na brzuchu. Na kolejne badania pojechałam po dziewięciu dniach – tyle trwała nowenna, którą odprawiałam. Byłam spokojna, czułam, że wszystko będzie dobrze. Niestety, badania potwierdziły, że dziecka nie da się uratować, że nie ma podstawowych narządów – nerek, pęcherza – i ma ogromne problemy z sercem.

Sprawa (nie) była prosta…

…dla lekarza – trzeba rozwiązać ciążę natychmiast, w 28. tygodniu, przez cesarskie cięcie, bo zagraża mojemu życiu. Dla mnie było jasne: dopóki dziecko jest ze mną – żyje, po operacji umrze – myślałam. A na mnie w domu czekały dwie córeczki…To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Rozmawiałam z etykiem, ojcem Mieczysławem Wnękowiczem. On mi powiedział, że trzeba przeprowadzić cesarskie cięcie, że takie ma przeczucie. Miał na sobie stułę ojca Pio i pobłogosławił mnie relikwiami św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Pomyślałam, to musi być znak z nieba. Widocznie ja mam żyć, a moje dziecko musi umrzeć. Musiałam napisać, że zgadzam się na przeprowadzenie operacji cesarskiego cięcia, bo dziecko ma wady uniemożliwiające mu życie poza organizmem matki. Profesor dyktował, ja pisałam i… pomyliłam się. Napisałam: „ma wady umożliwiające mu życie”. Po czasie zobaczyłam, że to był kolejny element puzzli, który pokazywał, że Bóg miał swój plan. Przed cesarskim cięciem poprosiłam o chrzest dla córki – to była trudna chwila. Wiedziałam, że po operacji będę nieprzytomna. Nie chciałam, żeby umarła bez chrztu. Wybrałam dla niej imiona Gloria Maria (Chwała Maryi), bo tak obiecałam Matce Bożej na Jasnej Górze, jeśli urodzi się dziewczynka. A w głowie miałam myśl: „Jaka chwała Maryi? Przecież ona zaraz umrze…”.

Po operacji…

…czekaliśmy na najgorszą wiadomość. Rano przyszła lekarka. Powiedziała, że nie chce mi robić wielkich nadziei, ale z dzieckiem dzieją się dziwne rzeczy. Pojawiły się kropelki moczu, co oznacza, że ma nerkę, oddycha samodzielnie, mimo że przyszła na świat trzy miesiące za wcześnie i waży zaledwie 860 gramów… Była tak mała, że mieściła się w dłoni, ale biła z niej niesamowita siła i chęć życia. Popatrzyłam na ścianę. Wisiał tam kalendarz, a na nim… zdjęcie Jana Pawła II, identyczne jak to, które było na moim obrazku! I wtedy dotarło do mnie: stała się rzecz niezwykła, stał się cud, za który mogę dziękować Ojcu Świętemu. Nabrałam pewności, że już nikt ani nic nie odbierze mi tego dziecka. Nawet to, że kilka dni później Gloria została zakażona gronkowcem i rozwinęła się sepsa, nie odebrało mi tej pewności. Lekarze mówili o śmierci, a Gloria pokonała również sepsę i do domu wróciła 8 września – w urodziny Matki Bożej. Lekarze co prawda cieszyli się, że córka wychodzi do domu, ale cały czas nam przypominali, że to skrajne wcześniactwo będzie miało konsekwencje później. Zlecili nam opiekę ośmiu poradni specjalistycznych, ale gdziekolwiek się pojawiliśmy z Glorią, okazywało się, że rozwija się prawidłowo. Żaden specjalista nie był potrzebny, zmiany same się cofały. Musieliśmy też przerwać rehabilitację, bo nie była potrzebna. Co ciekawe, wszystkie ważne kontrole mieliśmy wyznaczone w święta maryjne. Mieliśmy wyraźne znaki opieki Matki Bożej.

Kiedy zabrakło pieniędzy…

…na paliwo i wyjazdy do kliniki, bo Gloria na prawie dwa miesiące musiała tam pozostać, Bóg także wtedy pokazał, że opiekuje się nami. Okazało się, że mogę dołączyć do Glorii na oddziale i nie muszę dojeżdżać, żeby dostarczyć dziecku pokarm. Ale kolejnego dnia usłyszałam, że skoro dziecko nie będzie już dłużej w inkubatorze, nie przysługują jej szpitalne ubranka, że muszę mieć dla córki swoje. A nas nawet na śpioszki nie było stać. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do mnie mama z wiadomością, że dostaliśmy cały worek ubranek od sąsiadki. Przez pierwszy rok nie musiałam niczego kupować. Bóg działał nawet w takich codziennych drobnostkach. Dlatego, kiedy w tygodniku „Niedziela” przeczytałam, że można przesyłać swoje świadectwa o wstawiennictwie Jana Pawła II, wiedziałam, że muszę opisać naszą historię. Co prawda cud potrzebny do beatyfikacji był już wybrany, ale odzew z Watykanu był niezwykły. Nagle o Glorii i podarowanym jej życiu dowiedział się cały świat. Dla nas najważniejsze jest to, że słowa Jana Pawła II nie zatrzymały się na Glorii. Nasza rodzina powiększyła się o Maksymiliana, Franciszka i Faustynkę. Jestem wdzięczna, że usłyszałam wtedy słowa Jana Pawła II, i za odwagę, że walczyłam o realizację tego przesłania.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.