Mój wielki świat

Krzysztof Błażyca

publikacja 18.05.2023 14:25

Okna kamienicy, w której mieszkała, wychodziły na ogród otoczony wysokim murem. Mała Beata siadała na parapecie i zastanawiała się, co za nim jest. Dla małych oczu tam zaczynał się wielki świat…

Beata Tomanek, dziennikarka i podróżniczka,  od lat wraz ze swoimi radiowymi gośćmi  zabiera słuchaczy w dalekie, pełne pasji podróże Beata Tomanek, dziennikarka i podróżniczka, od lat wraz ze swoimi radiowymi gośćmi zabiera słuchaczy w dalekie, pełne pasji podróże
archiwum Beaty Tomanek

Dziś pani Beata Tomanek jest dziennikarką. Od 15 lat w każdą sobotę zabiera słuchaczy Polskiego Radia Katowice w podróż. „Za horyzontem” – tak nazywa się audycja, którą prowadzi. – Dalekie podróże fascynowały mnie od dziecka – przyznaje. – Czytałam książki Juliusza Verne’a, Alfreda Szklarskiego. Te wszystkie egzotyczne nazwy: góry Ruwenzori, jezioro Titicaca. I myślałam: jaki świat jest piękny!

Pierwsze spotkania

Na pierwszą wielką podróż życia pojechała z przyjaciółką z czasów liceum. – Przyjaciółka była zafascynowana Indiami. Rzuciła hasło: „Jedź ze mną”. Dostałam 100 dolarów od mamy i żyłam za to przez miesiąc – śmieje się. – W Indiach zaczynał się rok tybetański. Koleżankę wciągnęły przygotowania do ceremonii, a ja… zostałam sama. Poznawałam fascynujących ludzi. Egzotyka, życie bez wygód… Odkrywasz, że można mieć tak niewiele i to daje radość – mówi dziennikarka. Prowadziła dziennik podróży. Któregoś dnia spotkała Polaków, którzy jechali do Nepalu. „Jedziesz z nami?” – zapytali. Oczywiście. Szybka decyzja. Wkrótce była już w Katmandu. – Wiele razy przyłączałam się do spotkanych ludzi – to jest fascynujące – przyznaje dziennikarka. Z tymi, których pani Beata poznała w drodze, w podróży, zaczynała pierwsze spotkania w audycji „Za horyzontem”. – A teraz ten świat się wciąż rozszerza – dodaje.

Zjazd na spodniach

Kolejny krok postawiła pani Beata na afrykańskiej ziemi. Zakochała się w bezkresnych równinach parku Serenegeti i krateru Ngorongoro. – Włóczyliśmy się z plecakami przez wszystkie parki narodowe – wspomina. – Spaliśmy na safari w namiotach rozbijanych po zmroku. Wtedy już z niego nie wychodzisz, bo to niebezpieczne. Pobudka o 6.00 rano i znowu w drogę. Mieliśmy swojego kucharza. Czasem nie potrafiliśmy rozpoznać, co jemy – śmieje się. To wtedy po raz pierwszy stanęła twarzą twarz z majestatyczną górą Kilimandżaro. Weszła na szczyt. Pięć dni wspinaczki. – Codziennie inne pejzaże. Tropikalny las, bujna zieleń – opowiada. – Rośliny, które rosną tylko pod Kilimandżaro. Wyglądają jak kapusta, a wyrastają z nich ogromne drzewa. Potem etap kosodrzewiny… Idzie się między tymi krzakami. Po czasie one też zanikają. Przedostatni etap jest pustynny. Na ostatni, trudny odcinek wychodziliśmy o 2.00 w nocy przy –20 st. C. Wszystko zmrożone. Księżyc świecił tak jasno. I trzeba było się wdrapywać ponad 1200 metrów. Najlepsze było schodzenie. Bo gdy wschodzi słońce, puszczają mrozy i góra zamienia się w żużel. Zjeżdżaliśmy na spodniach – śmieje się. – Na dole czekali już z herbatą.

Czerwone słonie

W tym roku, w marcu pani Beata spakowała plecak i pojechała do parków narodowych Kenii: Ambosseli i Tsavo. – Widoki tak piękne, że czasem można pomyśleć: fotomontaż – opowiada. – Słonie na tle góry, wioska masajska na tle śniegów Kilimandżaro. Co ciekawe, ta góra nie lubi ukazywać swego majestatu. Tym razem mogłyśmy ją podziwiać przez cały dzień. Tsavo to jeden z największych parków na świecie. Dzieli się na Wschodni i Zachodni. – Zachodni słynie z… czerwonych słoni – śmeje się dziennikarka. – Nazwę zawdzięczają kąpielom w czerwono-błotnistych oczkach wodnych i posypywaniu ciał czerwoną ziemią. Są ich niezliczone ilości. To słonice spokrewnione ze sobą. Najstarsza, największa i najbardziej doświadczona, jest przewodnikiem grupy. Za nią idą siostry, kuzynki, ciotki i inne krewne, które prowadzą młode. Widziałyśmy oseski, które szły pod mamą. I jeszcze chronione były przez siostry. Bardzo wzruszające – przyznaje dziennikarka-podróżniczka. – Taki osesek waży ok. 120 kg – dodaje. – Słonie z Tsavo mają imponujące ciosy. Rosną całe życie. Mogą mierzyć nawet 3,5 metra długości. To w ogóle fascynujący temat. Wydają się powolne, ale jak ktoś myśli, że ucieknie przed słoniem, to jest bez szans. No i znakomicie pływają.

Największe odkrycie

Park to też lwy, lamparty, gazele, impale. No i oczywiście krokodyle oraz urocze hipopotamy. – Choć roślinożerne, to jednak zagrażają człowiekowi. Więcej mieszkańców wsi zginęło w jeziorze z paszczy hipopotamów niż krokodyli – opowiada dziennikarka. – Nocami w obozowisku nie ma światła ani bieżącej wody. Słychać tylko dzikie zwierzęta, straszne ryki. Nawet odgłosy słoni przypominają lwie. To jest fascynujące, że w naturze nic się nie zmienia – mówi. – My ciągle biegamy, przeżywamy problemy, a natura trwa. Zwierzęta nie ustawiają się do zdjęć. Nie przejmują się naszą obecnością. Miasta, z których przybywamy, uświadamiają nam, jak bardzo oddaliliśmy się od natury … – Przeżywanie spraw oczywistych to jedno z moich największych odkryć – dodaje. Pani Beata oprócz audycji „Za horyzontem” prowadzi też audycję „Gdzieś obok nas”, o ludziach spotykanych co dzień – to też jej fascynacja. – O tym, że są ludzie o szlachetnych, dobrych sercach, o tym, że nie wszyscy żyją tylko dla siebie. I jeszcze jest zafascynowana historią Górnego Śląska, regionu, z którego pochodzi. „Czy to prawda, że…” – pyta swoich rozmówców, zachęcając do wspominania. – Każdy może być kronikarzem swoich czasów – przekonuje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.