Ślady wielkiego doktora

Krzysztof Błażyca

publikacja 22.02.2023 11:49

Jeden z najsłynniejszych badaczy Afryki. Lekarz, tłumacz lokalnych języków, a przede wszystkim niestrudzony misjonarz.

Malowniczy rejs po Zambezi, którą Livingstone dotarł do wodospadów Malowniczy rejs po Zambezi, którą Livingstone dotarł do wodospadów
krzysztof błażyca /foto gość

Przez ponad 30 lat, aż do śmierci, przemierzył tysiące kilometrów. Prowadził badania, kreślił mapy i walczył o zniesienie niewolnictwa. Płynąc z nurtem rzeki Zambezi, w 1855 r. dotarł do największych wodospadów Afryki. „Widok tak piękny, że z niczym się nie równa. Muszą się w niego wpatrywać z zachwytem aniołowie w locie” – krzyknął zauroczony. Gdyby żył, miałby dziś 210 lat.

Zaginiony w buszu

Urodził się w Blantyre w Szkocji 19 marca 1813 roku. Na kontynent afrykański David Livingstone został wysłany przez Londyńskie Towarzystwo Misyjne. Jako pierwszy Europejczyk dotarł do jezior Niasa i Chilwa na terenie dzisiejszego Malawi. Poszukiwał źródeł Nilu, ale nie znalazł. Odkrył natomiast rzekę Luapula, jeden z dopływów wielkiej rzeki Konga. W końcu zaszył się gdzieś w pobliżu jeziora Tanganika i... ślad po nim zaginął. W 1871 r. odnalazła go amerykańska ekspedycja wysłana pod hasłem: „Poszukiwanie doktora Livingstone’a”. Kierował nią awanturnik i obieżyświat Henry Morton Stanley. Do historii przeszły dżentelmeńskiego słowa Henry’ego: „Doktor Livingstone, jak przypuszczam?”. Okazało się, że misjonarz żył spokojnie w wiosce i prowadził swoje badania. Pomagał miejscowym i bardzo ich szanował, co nie było tak oczywiste w tamtych czasach. David Livingstone zmarł 1 maja 1873 r. na terenie dzisiejszej Zambii. Karawana przez wiele tygodni niosła jego ciało na wybrzeże, skąd statkiem zabrano je do Wielkiej Brytanii. Pochowano go w opactwie Westminster w Londynie. Tylko jego serce, dosłownie, pozostało w Afryce. Pod drzewem, pod którym zmarł. Tak mówią ludzie...

 

Strażnicy i nosorożec

Szukaliśmy niedawno tego drzewa, przemierzając zambijskie drogi. Niestety, zapadający wieczór pokrzyżował plany. Dodatkowo deszcze uniemożliwiły dalszą podróż. Niezwykle cenne pamiątki, listy po doktorze Livingstonie można zobaczyć w muzeum jego imienia w mieście Livingstone, które nazwano tak od nazwiska podróżnika, który pierwszy dotarł w te rejony. Lokalna nazwa tego miasteczka to Maramba. Dziś jest wizytówką Zambii. Przyjeżdżają tu turyści z całego świata. Stąd blisko już do słynnych wodospadów. Można też w pobliskim parku narodowym zorganizować jednodniowe safari. Przejeżdżając przez park, spotykamy dwóch strażników z karabinami. Siedzą pod drzewem. Mówią, że pilnują… nosorożca. – Jeśli chcecie go zobaczyć, idźcie gęsiego, żeby nie myślał, że jest was dużo – tłumaczy strażnik. – I uważajcie na węże – dodaje. W Parku Narodowym Livingstone żyje obecnie 12 nosorożców białych. Zwierzęta są pod ochroną. – Każdego nosorożca pilnuje dwóch strażników. Chodzimy za nimi i chronimy przed kłusownikami, którzy polują na ich rogi – tłumaczą. Z dala widać samicę z młodym. – Lucy, Lucy – woła strażnik. Znają ją dobrze, karmili mlekiem, gdy była mała. Lucy jednak ucieka...

Cud świata

Wodospady Wiktorii (Mosi au Tunya) znajdują się na pograniczu Zambii i Zimbabwe. To jeden z siedmiu cudów świata przyrody. Mają ponad półtora kilometra szerokości. Główny wodospad, wysoki na 83 metry, znajduje się po stronie Zimbabwe. Tam też są Diabelska Katarakta (61 m) i Wyspa Livingstone’a, z której podróżnik po raz pierwszy obserwował wodospady. Najwyższy punkt znajduje się w Zambii. To tak zwana Tęczowa Katarakta, wysoka na 99 metrów. Urzeka tęczą, a czasem i dwiema tęczami pośród huku spadającej wody. Wyliczono, że przez wodospady przelewa się 68 milionów litrów wody na minutę! A podczas pory deszczowej aż 546 mln litrów, czyli ponad 9 mln litrów na sekundę! Huk jest wtedy tak olbrzymi, że nie da się rozmawiać. I nic nie widać, poza ścianą wody. Natomiast w porze suchej wodospady są prawie… suche.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.