Grochówka na koniec

Adam Śliwa

publikacja 22.02.2023 11:48

Rzucanie granatem, rozpalanie ogniska i przymierzanie spadochronu. To wszystko podczas treningu z wojskiem.

W czasie akcji „Trenuj z wojskiem” wszystkiego można było dotknąć, spróbować, wszystko przymierzyć W czasie akcji „Trenuj z wojskiem” wszystkiego można było dotknąć, spróbować, wszystko przymierzyć
Henryk Przondziono /foto gość

Osiem godzin w 18 Batalionie Powietrznodesantowym brzmiało jak propozycja dla silnych zawodowców. Okazało się, że uczestnicy byli w różnym wieku i mieli różną kondycję. A trening był świetnym sposobem i na naukę, i na dobrą zabawę, i na poznanie żołnierzy. Po raz drugi w całej Polsce odbywała się akcja „Trenuj z wojskiem”. Tym razem była to propozycja na ferie. „Mały Gość” ferii nie ma, ale z propozycji skorzystaliśmy. Odwiedziliśmy spadochroniarzy w Bielsku-Białej.

Zdjęcie w hełmie

Za bramą ośrodka szkoleniowego stoją trzy wojskowe samochody humvee. Kursanci pod czujnym okiem żołnierzy ćwiczą obserwację z takich pojazdów, sprawne wysiadanie z nich i maskowanie zielonych kolosów. Na koniec jeszcze pamiątkowe zdjęcie, obowiązkowo w hełmie, kamizelce i z prawdziwą bronią, i trenujący przechodzą do kolejnego punktu. Tej soboty na trening z wojskiem zgłosiło się do Bielska-Białej prawie 200 osób. Ojcowie z synami, dziewczyny, młodzież szkół mundurowych. Na kolejnym stanowisku wojskowy medyk uczy zakładać opaskę uciskową. Obok na elastycznych noszach układają młodą dziewczynę. – Zimą na takich noszach można ciągnąć rannego po śniegu – tłumaczy żołnierz. – W górskie wyprawy zabiera się mniejsze – dodaje. – Można je zapakować do plecaka. Ważnym punktem treningowym jest rozpalanie ognia. Żołnierze muszą sobie radzić w terenie i teraz dzielą się swoimi umiejętnościami. Kilka ognisk już się pali, a każdy kolejny płomień jest witany okrzykiem radości.

 

Szukanie miny

Kuba przyjechał z tatą Marcinem. Właśnie założył biały strój maskujący i teraz patrzy przez lunetę karabinu snajperskiego. – Syn jest w klasie maturalnej i niedługo będzie musiał wybrać, co chce dalej robić. Ponieważ interesuje się wojskiem, postanowiliśmy więc zobaczyć, jak to wygląda od środka – mówi pan Marcin. – Poza tym to świetny pomysł na spędzenie ostatniego dnia ferii – dodaje maturzysta. Za drzewami skradają się jacyś ludzie w hełmach. Ruszamy w ich stronę. Mają broń. Idący obok żołnierz tłumaczy, jak się zachować, gdy pojawi się przeciwnik, i jak sprawnie się wycofać. Takie walki w terenie leśnym nazywane są taktyką zieloną. Kolejne, to ćwiczenie saperskie. Wśród chorągiewek wyznaczających pole minowe krążą dwie osoby ze słuchawkami na uszach. Szukają zakopanych pułapek. – Takie szkolenie przechodzą wszyscy żołnierze – mówi spadochroniarz. – Bo saperów nie ma aż tylu, by mogli być wszędzie. A ponieważ, jak mówią, saper myli się tylko raz, warto uważnie posłuchać, jak zbudowana jest wielka mina przeciwpancerna.

Pistolet przy pasie

Następne ćwiczenie to rzut walcowatym granatem ćwiczebnym. Wydaje się proste. Trudniej rzucać celnie, klęcząc lub leżąc. Do rzutu przygotowują się cztery kobiety. Biorą zamach, jednak żołnierz stojący obok wydaje się niewzruszony. – Nie boi się pan dostać w głowę? – pytam. – Tak naprawdę niewiele osób tu dorzuca – uśmiecha się żołnierz. Rzeczywiście, ćwiczebne granaty lądują bliżej. Okazuje się, że rzucenie granatem na konkretną odległość wcale nie jest takie proste. Ale jak zapewniają spadochroniarze, przy rzucaniu ostrym granatem adrenalina sprawia, że pociski lecą znacznie dalej. Zanim skorzystamy z zaproszenia na tradycyjną wojskową grochówkę, zaglądamy jeszcze na strzelnicę. Oliwia przyjechała z koleżanką i babcią. Pistolet przy pasie. Ćwiczą z prawdziwych karabinków Grot. Strzelają. Amunicja barwi cel. – Broń nie ma odrzutu przy strzale, więc jest sporo dziesiątek i dużo satysfakcji – przyznaje oficer spadochroniarzy, nasz przewodnik.

Spadochron jak mieszkanie

Jesteśmy w jednostce powietrznodesantowej, a więc muszą być i spadochrony. Główny, zapasowy, broń w pokrowcu i zasobnik podczepiony między nogami – z takim ekwipunkiem trudno ustać. Wszystko waży ponad 50 kg. – A spadochroniarz musi jeszcze dojść do samolotu i w górze wybić się z drzwi – dodaje instruktor. – Trzeba być dobrze wysportowanym. Nasi spadochroniarze podczas szkolenia desantują się z samolotów Herkules, Casa i ze śmigłowców Sokół, najczęściej na Pustynię Błędowską. Żołnierze prezentują kolejne etapy otwierania spadochronu. Otwiera się go tylko za pomocą liny desantowej w samolocie, która wyciąga spadochron z pokrowca. – Czasza mniejszego to prawie 50 metrów kwadratowych. To jak niewielkie mieszkanie – uśmiecha się spadochroniarz. Większy ma powierzchnię ponad dwa razy większą, ale spadanie jest wtedy wolniejsze i lądowanie przyjemniejsze. Standardowy spadochron plus skoczek ze sprzętem (ok. 120 kg) spadają z prędkością 5 m/s. Pierwszy skok to zawsze duże przeżycie. Przy drugim albo pokocha się skakanie, albo nie chce się już więcej próbować.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.