Poprzeczka coraz wyżej

Spisał Krzysztof Błażyca

publikacja 22.03.2023 11:34

Dają swój czas, swoje talenty, swoje życie. Innym.

Kiedy człowiek otwiera oczy i serce, zaczyna widzieć więcej. Kiedy dzieli się z innymi, życiową poprzeczkę podnosi coraz wyżej, to go zmienia. Człowiek odkrywa, co w życiu naprawdę ważne. Opowiadają o tym „Małemu Gościowi” wolontariuszka i świecka misjonarka (poniżej). A dalej, na kolejnych stronach, najpierw Michał mówi, jak ważna jest wytrwałość i odwaga, by zmierzyć ze swoją słabością. Potem ochotnicy straży pożarnej, którzy codziennie mierzą się ze sobą, opowiadają o swojej gotowości pomocy drugiemu człowiekowi i o tym, że nikogo nie chcą zawieść.


 

Sprawdzić siebie
Małgorzata Haneczok, wolontariuszka w Zambii
Przez pół roku pomagała w Lusace, w ośrodku opiekuńczo-rehabilitacyjnym Dom Nadziei dla chłopców ocalonych z życia na ulicy.

Poprzeczka coraz wyżej
 
Dlaczego wyjechałam? Początkowo powód był trochę egoistyczny. Po prostu chciałam się sprawdzić. To był pierwszy samodzielny wyjazd na tak długo. Nie znałam miejsca. Byłam po studiach z psychologii. Już wcześniej pracowałam z dziećmi, ale pewnego dnia postanowiłam podzielić się doświadczeniem, wiedzą, umiejętnościami… I wyruszyć gdzieś dalej, ale nie tylko jechać dla samego jechania.
Dom Nadziei znalazłam „przez przypadek” – dzięki fundacji, która im pomagała. Napisałam tam i zaproponowali mi ośrodek w Lusace w Zambii, prowadzony przez brata Jacka Rakowskiego ze zgromadzenia Misjonarzy Afryki.
Po kilku bardzo pomocnych szkoleniach, gdzie mogłam posłuchać wielu mądrych ludzi, gdzie przypomniałam sobie zasady pierwszej pomocy i otrzymałam dużo praktycznych rad, na przykład: jeśli chcesz jechać taksówką, to ty ją wybierz, a nie taksówkarz ciebie. Wsiadaj z bagażem na tylnie siedzenie. Nie wsadzaj rzeczy do bagażnika. Takie proste sprawy, o których bym nie pomyślała.
W końcu pojechałam w nieznane. Już pierwszej nocy w Zambii jeden z chłopców miał atak padaczki. Pomyślałam: „Boże, jak super, że mi tę zasady pierwszej pomocy odświeżono”.
Czy zmienił mnie ten wyjazd? Na pewno. Nie miałam tam wielu rzeczy. Często nie było prądu. W Zambii nauczyłam się, że kostka mydła, pasta do zębów i pięć koszulek wystarczają na pół roku. I to jest wspaniałe. Nie potrzeba niczego więcej. Taki minimalizm daje poczucie wolności. Zobaczyłam też, że dzieci w Zambii potrzebują tego samego co dzieci w Polsce. Że mają te same problemy, że potrzebują miłości, rodziny, że czasem są smutne. I doświadczyłam, że kontakt z ludźmi jest dużo ciekawszy niż ta cała elektronika.
Gdy wyjeżdżałam, miałam w sobie wielki spokój. Bardzo chciałabym tam wrócić.


Stawić czoła
Ewa Maziarz, świecka misjonarka kombonianka w Ugandzie
Przez cztery lata pomagała w Gulu, w Centrum św. Judy Tadeusza dla dzieci niepełnosprawnych, odrzuconych przez rodziny.

Poprzeczka coraz wyżej

Kiedy myśli się o wyjeździe na misje, ważne jest rozeznanie, czy to plan Boga dla mnie, czy tylko moje marzenia, żeby wyjechać z domu, opuścić rodziców, przyjaciół i gdzieś daleko dzielić się, służyć talentami, umiejętnościami, wyuczonym zawodem.
Kiedy byłam młodsza, koleżanki mówiły o mnie „konserwa”. Nie lubiłam nowości, wyzwań. Myślałam, że całe życie będę mieszkać w rodzinnej wsi.
Aż pewnego dnia pojawiły się myśli o misjach. To było duże zaskoczenie i dla mnie, i dla tych, którzy mnie znali. Wątpię, bym sama z siebie kiedykolwiek gdzieś pojechała. To musiał być plan Pana Boga! Na misjach spędziłam cztery lata. Najpierw były przygotowanie, formacja, przezwyciężanie siebie, swoich przyzwyczajeń, lęków. Pan Bóg otwiera serce i głowę. Chce, byśmy spojrzeli dalej, poza miejsca, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Byśmy dostrzegli ludzi, którzy potrzebują naszego czasu, umiejętności. Może trzeba się z nimi podzielić tym, co mamy, co sami dostaliśmy.
Na początku jest zderzenie z inną rzeczywistością, inną kulturą, zwyczajami, klimatem. A potem powoli przyjmuje się każdą sytuację, nawet ekstremalną, której trzeba stawić czoła. Gdy na przykład miałam malarię i wieziono mnie nieprzytomną do szpitala albo gdy słyszałyśmy niebezpieczne strzały… W Ugandzie przez cztery lata jadłam codziennie prawie to samo.
Czego uczy Afryka? Że aby spokojnie i normalnie żyć, potrzeba niewiele. I można być szczęśliwym. Wróciłam z obrazem Boga, który jest miłością i miłosierdziem. Kiedy karmiłam dzieci niepełnosprawne, widziałam w ich oczach szczęście i spokój. Gdy patrzy się na ludzi, na ich wiarę, zmienia się wewnętrzny obraz Pana Boga. To daje wzrost wierze.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.