Bajka o Leo

Piotr Sacha

publikacja 19.01.2023 10:20

Opowiem wam bajkę. Dawno temu, za dalekim oceanem (Atlantykiem), w kraju z wysokimi górami (Andami) i najpiękniejszymi na świecie wodospadami (Iguazú) żył sobie chłopiec o imieniu Leo.

18 grudnia 2022 r. Leo z wymarzonym pucharem dla mistrzów świata i nagrodą dla najlepszego zawodnika turnieju 18 grudnia 2022 r. Leo z wymarzonym pucharem dla mistrzów świata i nagrodą dla najlepszego zawodnika turnieju
Friedemann Vogel /EPA/pap

Gdy Leo się urodził, na świecie byli już jego dwaj starsi bracia – Rodrigo i Matias. W rodzinie pojawiła się jeszcze siostra Maria Sol. Kiedy Leo miał pięć lat, bracia i kuzyni poprosili go, żeby z nimi zagrał. Bardzo się zdziwili, że pięciolatkowi tak trudno odebrać piłkę. Talent chłopca dostrzegła też babcia Celia. „Musimy zapisać Leo do klubu z prawdziwego zdarzenia” – pomyślała.

Pchełka i Celia

W mieście Leo istniały kluby piłkarskie, ale brakowało drużyny dla tak małych chłopców. Babcia Celia nie dała jednak za wygraną. – Pozwól mu grać – poprosiła trenera starszej grupy. – Nic z tego. Jest za mały. Babcia nie ustępowała. W końcu usłyszała: „Zgoda”. Na treningu Leo z piłką przy nodze mijał jak chorągiewki starszych, wyższych o głowę kolegów. – Widziałaś to? Nie mogli go zatrzymać! Jest jak pchła, której nie można się pozbyć – powiedział trener do dumnej pani Celii. Odtąd Leo stał się Pchełką. Tak na niego zaczęto wołać. O jego umiejętnościach przekonali się przedstawiciele innego klubu, największego w mieście. Tam Pchełka spędził kilka kolejnych lat, strzelając w tym czasie mnóstwo bramek. Oprócz piłki chłopak uwielbiał popularne w tej części świata delikatne ciasteczka alfajores. Jego najwierniejsza fanka, pani Celia, zmarła, gdy Leo miał 11 lat. Chłopiec postanowił, że gdy już będzie dorosłym piłkarzem, jej zadedykuje wszystkie gole, wznosząc ręce w kierunku nieba. Kto wie, może nawet kiedyś wygra mundial... Ale by się babcia ucieszyła!

 

Zaczarowane pomarańcze

W tym samym roku, kiedy zmarła babcia, Leo dowiedział się o swojej chorobie. Lekarze powiedzieli, że 11-latek cierpi na niedobór hormonu wzrostu. Obawiano się, że nigdy nie urośnie ponad 150 centymetrów. Szansą była terapia hormonalna. Lek, który miał przyjmować Leo, kosztował mnóstwo pieniędzy, a jego rodzina nie miała wielu oszczędności. Wsparcie nadeszło z dalekiego kraju torreadorów. W bajce o Kopciuszku dynia zamienia się w karocę. W bajce o Leo pomarańcza zamienia się w piłkę. Przeczytamy o tym w książce Guillema Balague zatytułowanej „Messi”: „Ktoś dał Messiemu kilogram pomarańczy, ktoś inny przyniósł piłki tenisowe. Kazali mu ćwiczyć przez cały tydzień. Siedem dni później powstał materiał, w którym Messi żongluje pomarańczą, podbijając ją 113 razy z rzędu. Z piłką tenisową poszło łatwiej: 140 podbić”. Ten filmik – plus kilka innych – zobaczył słynny agent piłkarski z kraju torreadorów i… oniemiał z zachwytu. Później sprawy potoczyły się z prędkością piłki kopniętej przez idola Leo imieniem Diego Armando. Leo poleciał samolotem do dalekiego kraju torreadorów, do miasta, gdzie od ponad stu lat powstaje wspaniała katedra. Pewien klub zapłacił za podróż i za pobyt Leo i jego taty. I jeszcze za terapię, by chłopiec mógł się normalnie rozwijać.

Obietnica na serwetce

Na pierwszym treningu w nowym miejscu Leo znów czarował, strzelając gole jak na zawołanie. Pierwszy mecz zagrał przeciwko dużo starszym chłopcom. Dyrektor klubu dopiero co wrócił z letniej olimpiady – z kraju, w którym żyją kangury, dingo i koale. Gdy zobaczył Pchełkę w akcji, wiedział, że patrzy na przyszłego mistrza. Obietnicę kontraktu podpisał w restauracji na serwetce. Przez kolejne cztery lata Leo na treningach dawał z siebie wszystko. Wiedział, że tylko dzięki ciężkiej pracy ma szansę stać się kiedyś tak dobrym zawodnikiem jak Diego Armando. I że jak on może wygrać mundial. Szkoda tylko, że rodzina i dawni szkolni koledzy Leo byli tak daleko… Pchełka miał 17 lat, gdy nadszedł wymarzony dzień debiutu w dorosłej drużynie z miasta, gdzie od ponad stu lat powstaje wspaniała katedra. Niedługo potem zaproponowano mu grę w reprezentacji młodzieżowej kraju torreadorów. Leo nie zgodził się. Chciał reprezentować swoją ojczyznę.

Nie ma drugiego Leo

Z meczu na mecz grał lepiej, celnie podawał, efektownie dryblował, strzelał coraz więcej goli. A koledzy z boiska mówili: „Nie ma drugiego takiego jak Leo”. Wraz z nimi wygrał mistrzostwo kraju i klubowe mistrzostwo Europy. Pewnego dnia ktoś stwierdził: „Leo jest najlepszy w drużynie”. Ktoś inny dodał: „Najlepszy w całej lidze!”. Trener i prezes myśleli podobnie i Leo przejął numer 10 na koszulce – jak dawniej Diego Armando. Z dziesiątką zdobywał kolejne trofea. Wiele razy sięgał po tytuł króla strzelców. Całował też Złotą Piłkę, nagrodę dla najlepszego piłkarza na świecie. Brakowało mu tylko jednego – wielkiego zwycięstwa z drużyną narodową. Gdy miał 27 lat, nadarzyła się okazja, by spełnić największe marzenie. Wybiegł na boisko w finale mundialu. Niestety, jego drużyna przegrała po dogrywce. Leo płakał jak małe dziecko.

Książę Leo i księżniczka Antonella

Trzy razy zagrał też w finale mistrzostw swojego kontynentu. I trzy razy przegrał. Srebrny medal to nie to. Po trzeciej porażce powiedział coś, w co trudno było uwierzyć mieszkańcom kraju z najpiękniejszymi na świecie wodospadami: „Już wystarczy. Dla mnie skończyła się reprezentacja”. W mieście swojego klubu dalej był królem goli. Wygrywał kolejne puchary. Wziął ślub z Antonellą, którą znał od dziecka. A ich trzej synowie – Thiago, Mateo i Ciro – przypominali mu o jego dziecięcych marzeniach. Pewnego dnia znów zaskoczył fanów. Kiedy wydawało się, że do końca piłkarskiej kariery Leo nie opuści już miasta, gdzie od ponad stu lat powstaje wspaniała katedra, on przeprowadził się do sąsiedniego kraju, do miasta ze słynną wieżą. W tym samym roku płakał ze szczęścia z innego powodu. Wcześniej dał się przekonać do powrotu do reprezentacji. Nareszcie został mistrzem kontynentu. Niedługo potem cieszył się siódmą Złotą Piłką. A w głowie krążyła mu myśl o wielkim wyzwaniu. Na mundial do pewnego pustynnego kraju Leo wyruszał z nadzieją w sercu – teraz albo nigdy! Kolejnej szansy, by zostać mistrzem świata, nie będzie.

Szczęśliwe zakończenie

Mundial rządzi się swoimi prawami. Można przegrać pierwszy mecz, a i tak zostać mistrzem. Leo o tym wiedział. Dlatego początkowa porażka nie podcięła mu skrzydeł. Kilka miesięcy wcześniej skończył 35 lat. W tym wieku piłkarze zwykle przechodzą już na piłkarską emeryturę. Leo w pewnym pustynnym kraju nie myślał ani o wieku, ani o emeryturze, ani o niczym innym, tylko o strzelaniu goli i reżyserowaniu gry w środku pola. Czas zakończyć tę bajkę o chłopcu, który postanowił spełnić wszystkie marzenia. Finał mistrzostw świata okazał się jednym z najwspanialszych widowisk piłkarskich w całej historii. Leo zdobył tego wieczoru dwie bramki. Kolejnego gola dołożył w rzutach karnych. Zresztą pobił też kilka piłkarskich rekordów. Ale najważniejsze, że przytulił złoty puchar, jak 36 lat wcześniej Diego Armando. I… wzniósł ręce ku niebu. Pomyślał o babci Celii. Na pewno jest z niego dumna. To (jeszcze nie) koniec.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.