Wielkie czekanie

Rozmawiała Gabriela Szulik

publikacja 17.11.2022 18:23

Dlaczego człowiek wciąż za czymś tęskni i na ziemi nie znajdzie raju? Na co jest zaprogramowane jego serce? Jaki bagaż trzeba zabrać do nieba? O czekaniu nie tylko adwentowym rozmawiamy z Adamem Szewczykiem, autorem tegorocznej piosenki roratniej w wykonaniu SzefcoAniołów.

Wielkie czekanie Milan Serwański

Mały Gość: W poniedziałek czekamy na piątek, od września – na koniec roku szkolnego, na wakacje, na święta, na swoje urodziny, na urlop… Ty też codziennie na coś czekasz?

Adam Szewczyk: Tam, gdzie jest czas, tam jest czekanie. Od czekania nie da się uciec. To integralna część naszego życia. Upływający czas i związane z nim czekanie dotyczą przemijania, ale i rozwoju. Przemija beztroski czas dzieciństwa…

Niektórzy nie chcą, żeby ono się zakończyło…

To przemijanie niesie ze sobą nasz rozwój, nasze dojrzewanie. Mija młodość, ale przy okazji pojawia się życiowe doświadczenie. Mija życie i w końcu przychodzi śmierć. Ale jeśli śmierć jest zanurzona w Tym, który ją pokonał, przynosi życie, o jakim na tym świecie nikomu się nawet nie śniło.

Czy zdarzyło się takie czekanie, które Cię rozczarowało, które okazało się inne niż się spodziewałeś?

Ktoś powiedział, że nie ma nic bardziej rozczarowującego niż spełnione marzenia. To prawda, bo nic na tym świecie nie może nas zaspokoić raz na zawsze. Spełniamy jedno marzenie i za chwilę pojawia się kolejne, bo to spełnione już spowszedniało. Zaspakajamy jeden głód, ale za chwilę pojawia się kolejny.

Rzeczywiście tak jest…

Wszyscy czekamy na święta. Bo są takie cudowne, takie klimatyczne, takie rodzinne. Jest takie powiedzenie: Święta, święta i po świętach! No właśnie. Kryje się w tym ziarno gorzkiej prawdy, że nawet najcudowniejsze rzeczy są tylko na chwilę i zostanie z nich jedynie pełne tęsknoty wspomnienie.

Czy to codzienne czekanie na coś, na kogoś, po którym pozostaje niedosyt, ma jakiś związek z czekaniem na Boże Narodzenie, a może nawet z tym ostatecznym czekaniem na spotkanie z Bogiem twarzą twarz?

Jak najbardziej. Święty Augustyn mawiał, że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu. Miał rację. Świat i rozczarowanie nim mówi nam jedno – człowiek jest powołany do czegoś większego, piękniejszego, nieprzemijającego. Jego serce jest zaprogramowane na szczęście wieczne. Dlatego zupełnie naturalne jest, że ten świat nigdy do końca go nie nasyci, i całkowicie absurdalne jest szukanie na ziemi raju.

Co jest najważniejsze podczas oczekiwania?

Oczywiście cierpliwość. To najbardziej strategiczna cecha świętości. Bóg mówi, że kołaczącemu otworzą, a proszącemu dadzą. Nie zapewnia, że to się stanie od razu, tylko że się stanie. Więc zamiast zarzucać Bogu, że nas nie wysłuchuje albo że ociąga się, po prostu uzbrójmy się w cierpliwość i czekajmy.

Na zdjęciach, które powstały przy okazji tworzenia piosenki roratniej, stoicie na peronie kolejowym z wielkimi walizkami i torbami podróżnymi. Czy taki bagaż naprawdę jest nam potrzebny?

To zależy do czego. Bo jeśli jedziemy na wakacje nad morze, to bez walizek i bagaży ani rusz. Ale gdy czekamy na niebo, nie potrzebujemy żadnego bagażu. Oprócz biletu z autografem Jezusa. Reszta nie ma żadnego znaczenia.

W takim razie co koniecznie trzeba zabrać ze sobą na to wyczekiwane wielkie spotkanie?

Miłość. Nie pieniądze, nie drogie gadżety, nie nasze zasługi i pozycję w świecie, nie urodę i perfekcyjnie zdrowie. Święty Jan od Krzyża tak to ujął: „Pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości” – czyli z tego, ile siebie oddaliśmy innym. Uważajmy z tym staraniem o to, by świat nas podziwiał. To pułapka. Po tamtej stronie może nas czekać bolesny wstrząs. To, co czyni nas królami tego świata, na tamtym może okazać się powodem wielkiego wstydu i poważnych kłopotów.

I jeszcze jedno: co zrobić, żeby nie przeoczyć tego, na co się czeka, żeby się nie zagapić?

Po prostu trzeba być czujnym. Życie to wojna, a na wojnie trzeba być czujnym, bo… nasz przeciwnik, diabeł, krąży jak lew ryczący, szukając, kogo pożreć. Mamy wrażenie, że świat tak wychowuje kolejne pokolenia, by nawet do głowy im nie przyszło, że Bóg jest. To jest właśnie usypianie czujności…

A czujny jest ten, kto czeka, wypatruje, tęskni za spotkaniem…

I dzięki temu wie, na co czeka. A jeśli wiem, na co czekam, staram się na to spotkanie przygotować. Napełniam lampy oliwą, a serce miłością. Wtedy śmiało można krzyczeć: Marana tha!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.