Zawsze z boku

Krzysztof Błażyca

publikacja 04.01.2023 09:38

Wierzyli, że Bóg przeznaczył dla nich wszystkie krowy świata. Napadali więc na swych sąsiadów i ich ziemie. A rany pokrzywdzonych leczył… Ajwaka Madit. Wkrótce zostanie błogosławionym.

Fresk przedstawiający doktora Ambrosolego w kościele w Kalongo Fresk przedstawiający doktora Ambrosolego w kościele w Kalongo
krzysztof błażyca /foto gość

Ta historia zaczyna się w Kalongo, malowniczym miasteczku u stóp góry Oret na północy Ugandy, skąd rozpościera się bajeczny widok na ziemie ludów Aczoli i Karimodżong, wojowniczych pasterzy. Na szczęście Karimodżong już nie sięgają po broń. Karabiny zamienili na kije i pędzą swoje stada przez ulice miasteczka, które teraz przygotowuje się do wielkiego święta. Tańcem i śpiewem 20 listopada uczczą Ajwaka Madit, Wielkiego Lekarza – jak nazywali Giuseppe Ambrosolego, włoskiego lekarza chirurga, misjonarza, kombonianina, mieszkańcy Kalongo. On sam nigdy nie chciał być wielki. Nawet na fotografiach usuwał się na bok. „To wszystko dzięki łasce Boga” – mawiał i dodawał: „Człowiek leczy, ale to Bóg uzdrawia”.

Ksiądz chirurg

Pochodził ze starego włoskiego rodu. Wszystkie dzieci w Ronago, gdzie dorastał, dobrze znały miód, który w jego rodzinie produkowało się od pokoleń. Giuseppe wybrał jednak inne życie. Skończył medycynę i został chirurgiem. Chciał pomagać ludziom w Afryce. Zgłosił się do Zgromadzenia Kombonianów. Kilka lat później Ambrosoli wsiadł w Wenecji na statek „Afryka” i jako kapłan chirurg wyruszył w podróż życia, do Ugandy. Trzydzieści lat spędził na misji. – Był naszym lekarzem. Miał wielkie serce, zawsze dla każdego miał czas – mówią mieszkańcy Kalongo. – Jego duch żyje pośród nas – dodają. „Miłość karmi się małymi gestami uwagi, szacunku i uprzejmości” – zapisał kiedyś misjonarz.

Dzięki doktorowi

– A nas uczył piosenek – wspomina siostra Marta. – Byłam dzieckiem, gdy ojciec Giuseppe operował mnie w szpitalu. Ponieważ uwielbiałam sport, wkrótce po operacji zaczęłam skakać – opowiada. – I… rana się otwarła. Ojciec Giuseppe skarcił mnie wtedy. Powiedział do mnie: „Lapele!”, niegrzeczna dziewczyno. Potem zawsze już mnie tak nazywał. Nawet kiedy zostałam zakonnicą – uśmiecha się siostra. Na balkonie kościoła w Kalongo jest malowidło. Doktor Ambrosoli w lekarskim fartuchu, na rękach trzyma dziecko. – To jego życie. Był dla innych. Chciał, aby ludzie widzieli Jezusa w tym, co robił – mówi siostra Rosemary, która pomagała doktorowi na sali operacyjnej. – On nauczył mnie, bym nigdy się nie poddawała. Mówił, że to, co mi przekazuje, pozwoli mi pomagać ludziom – wspomina. Kilka lat później, kiedy wybuchła wojna domowa, siostra Rosemary sama zszywała rany. A dziś „szyje nadzieję” – taką nazwę nadała też szkole dla dziewcząt, które są ofiarami wojny. – To wszystko dzięki doktorowi. Dla mnie on już jest święty – przyznaje.

Dzięki Bogu

Dzięki doktorowi Ambrossolemu w Kalongo działa najlepszy szpital w północnej Ugandzie. O włoskim kapłanie chirurgu słyszano nawet w Indiach. Kiedyś do ośrodka przyszedł komendant więzienia. Chciał odwiedzić żonę, którą leczył o. Giuseppe, i przy okazji poznać wielkiego Ajwaka Madit. Czekał cierpliwie. Ojciec Ambrossoli kilka razy przechodził obok niego, a komendant nawet nie pomyślał, że to może być on. „Muszę spróbować udawać mistrza, który opiekował się chorymi, którzy do Niego przychodzili” – pisał do przyjaciela. „Ksiądz Giuseppe jest znakomitym chirurgiem” – przyznawali jego koledzy i asystenci. On odpowiadał krótko: „To wszystko dzięki mocy i dobroci Boga”. Był misjonarzem wszystkich. Czasami w trudnych sytuacjach pytał muzułmańskich pacjentów: „Chcesz, byśmy się razem pomodlili?”. Zawsze wtedy widział radość w ich oczach.

Najlepsza w kraju

Dzisiaj przy szpitalu w Kalongo działa szkoła dla położnych, założona przez Ambrosolego. Najlepsza w Ugandzie. Trafiam tam w chwili, gdy dziewczęta zaczynają szkolny apel. Najpierw wykonują hymn kraju, a potem szkoły. To dzień egzaminów. Na rozgrzewkę przez prawie pół godziny śpiewają i tańczą. Doktor Ambrosoli bardzo troszczył się, by kobiety bezpiecznie i spokojnie mogły czekać na swoje dzieci przychodzące na świat. Uwrażliwiał, że życie jest święte i kruche zarazem. Ksiądz chirurg spędzał na sali operacyjnej nawet siedem godzin dziennie. Potem szedł do kaplicy. Bardzo lubił modlić się na różańcu. Mówił, że ta modlitwa jest jak muzyka. Zmarł 27 marca 1987 roku. Na jego grobie w Kalongo wypisano jego słowa: „Bóg jest miłością. A ja jestem jego sługą, dla tych, którzy cierpią”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.