Pasje zakonnika

Krzysztof Błażyca

publikacja 30.09.2022 12:48

Zbudował rower dla czterech osób i rower śnieżny. Zbuduje rower wodny i rower powietrzny. Skonstruował też butelkofon i jest… iluzjonistą.

Pasje zakonnika krzysztof błażyca /foto gość

Ojciec Arkadiusz Dąbek, franciszkanin z Zielonej Góry, ma głowę pełną pomysłów. A rower to jego pasja, odkąd skończył 16 lat. Wtedy ze swoim bratem Piotrem (również franciszkaninem, misjonarzem w Ugandzie) jeździli po Bieszczadach. Kiedy został zakonnikiem, poznał kolarza, który zaproponował mu udział w zawodach. – Jechałem w peletonie i to mi się spodobało – mówi. A potem były kolejne zawody, nawet ultramaratony. Dwukrotnie zakonnik stawał na podium. – To dobre doświadczenie – przyznaje. – Okazja do różnych spotkań, rozmów. Powołanie, życie w zakonie połączone z pasją.

Franciszkanie na rowerze

Ojciec Arek zwykle trenował sam. Franciszkanie raczej nie jeździli rowerami. – A gdybym miał tandem, pojechalibyście? – zapytałem któregoś dnia. – No pewnie: ty byś kręcił, a my byśmy sobie siedzieli – zaśmiali się zakonnicy. Ojciec Arek wziął ich słowa na serio. Z domu rodzinnego przywiózł dwa górskie rowery i połączył je. Niestety, pojawiły się problemy z ramą. Zaczął szukać rozwiązania, czytać, co z tym zrobić. – Okazało się, że do wykonania ramy można użyć… bambusa – uśmiecha się zakonnik. – Wtedy nie trzeba spawać, wystarczy kleić. I na dodatek można w ten sposób zrobić nie tylko tandemy, ale i czteroosobowe rowery – mówi. Pierwszy rower franciszkanin skleił pięć lat temu. – To była wersja modułowa – opowiada. – To znaczy, że rower był zbudowany z elementów, które po złożeniu tworzyły dwu, trzy lub czteroosobowy pojazd. Niestety rower nie miał sztywności bocznej, nie można było utrzymać równowagi – przyznaje. – Cztery lata później zrobiłem nowy rower, Francesco Team. Wiedziałem, jakie błędy popełniłem wcześniej, i tym razem się udało! Teraz jeździmy w cztery osoby! Niektóre elementy zakonnik wydrukował w 3D. Tak zaczęła się przygoda z majsterkowaniem.

Rower jak szybowiec

Niedługo potem powstał rower śnieżny – z przodu narta, z tyłu gąsienica. Zdał egzamin na zaspach. Kolejnym jest projekt na wodę. – Taki rower, który pływa – tłumaczy franciszkanin majsterkowicz. – Może na jesień uda się go zrobić… Projekt mam już w komputerze – mówi ojciec Arek. – No a skoro są rowery do jazdy po lądzie i na wodzie, to może teraz kolej na powietrzne?… – uśmiecha się tajemniczo, bo ma już projekt mięśniolotu, czyli szybowca napędzanego siłą mięśni nóg. Oczywiście największym wyzwaniem jest odpowiednia technika. – No i trzeba dużo miejsca, bo skrzydła mają 34 metry szerokości – mówi zakonnik. – Taki rower powietrzny działa jak szybowiec. Napęd nożny przeniesiony jest na śmigło – tłumaczy. – Aby wznieść się w powietrze i lecieć z prędkością minimum 15 km/h, trzeba wygenerować co najmniej 200 watów mocy. Jeśli wygeneruję 300 watów, mogę lecieć z prędkością nawet 40 km/h. Ojciec Arkadiusz zna się na technice, jest inżynierem. Przed wstąpieniem do franciszkanów studiował na politechnice. – Konstrukcja musi być bardzo lekka – wyjaśnia. – Rower latający waży ok. 35 kg, do tego jeszcze ciężar człowieka. Główna belka roweru będzie bambus albo karbon. Jeszcze nie wiem. To będzie zależało od obciążeń jakie występują w tym miejscu. Kabinę zrobię ze styropianu. – Pewnie przyjaźnisz się ze świętym Maksymilianem? – żartuję. – Rzeczywiście, on wymyślił rakietę kosmiczną. Niestety, nie udało mu się… Może mnie się uda? – śmieje się franciszkanin.

Zaskoczony przez Boga

Nastoletni Arek, zanim poszedł na politechnikę, uczył się w technikum i w szkole muzycznej. Grał na instrumentach perkusyjnych. Z bratem założyli zespół. Arek grał na perkusji, a Piotr na gitarze. Razem wystąpili nawet podczas finału konkursu ogólnopolskiego poezji śpiewanej. – Nie myślałem o kapłaństwie – przyznaje. – Jak wielu młodych, miałem też kryzysy wiary. Jezusa poznałem przez Pismo Święte. On miał niesamowite podejście do ludzi. Dla mnie to mistrzostwo świata. To mnie fascynowało. – Kiedy więc pomyślałeś o tej drodze? – pytam. – Dopiero gdy Piotr wstąpił do franciszkanów. Pojechałem na rekolekcje do Kalwarii Pacławskiej. Ale nie po to, żeby rozeznać, czy mam być księdzem. Chciałem spędzić tydzień z bratem, który już wtedy był tam w nowicjacie – śmieje się. – Pan Bóg jednak ma swoje plany, które mnie zaskoczyły. Pierwszy raz coś takiego przeżyłem… „Pójdź za mną” – te słowa nie dawały mi spokoju. Przez trzy lata przed tym uciekałem – przyznaje. – Ale to wciąż było w mojej głowie.

Opuścić rozdroża

W końcu jeden z zakonników powiedział, że trzeba wybrać. Mówił: „Jeśli będziesz na rozdrożu, jedną nogą tu, drugą tam, nie zobaczysz owoców życia”. Bardzo ważne są decyzje, jakie podejmujemy, i wybory, jakich dokonujemy – podkreśla zakonnik. – W zakonie odkryłem, że właśnie ta droga jest dla mnie najlepsza. Bóg widzi to, czego my w sobie nie widzimy – dodaje. – Bóg to moja pierwsza pasja, człowiek – druga, a potem rower, muzyka i… iluzja. Sztuczki wykorzystuję czasem podczas katechezy. To dobry sposób na przekazywanie treści duchowych. Choćby ta o proroku Ezechielu, który zjada zwój Pisma – pokazuje, co to znaczy karmić się słowem Bożym, by trafiło do serca. Z uczniami w szkole ojciec Arek gra też na perkusji, razem tworzą musicale. Ostatnio zrobił nowy instrument. – Nazwałem go butelkofon – opowiada. – Każda butelka jest zakończona wentylem samochodowym. Wtłacza się do niej powietrze i w zależności od tego, jakie jest ciśnienie, taka jest wysokość dźwięku. Naprawdę można tworzyć z prostych rzeczy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.